Archiwa tagu: hokkaido

Metro w Sapporo

Wizyta w Japonii to nie jest wyjazd za granicę. To wczasy na innej planecie, w innej galaktyce. Po paru dniach w Tokio postanowiłem wyruszyć autostopem na północną wyspę kraju – Hokkaido. Podróżowanie w ten sposób okazało się nieoczekiwanie łatwe i po dwóch dniach znalazłem się w Sapporo – stolicy Hokkaido i największym mieście wyspy.

Kosmopolityczne Sapporo leży na tej samej długości geograficznej co Środkowa Europa –jest japońską stolicą piwa – warzy się tu takie browary jak Sapporo, Asahi, Kirin. Jest piątym największym japońskim miastem i rozwija się nieprzerwanie od XIX wieku. Jest to dobrze zaplanowane, ładne i czyste miasto w którym używa się adresów i można znaleźć miejsce którego się szuka bez problemów (w odróżnieniu od reszty Japonii). Miasto podzielone jest na bloki a nie ulice i wszystko jest dokładnie ponumerowane. Przykładowy adres może wyglądać tak  „Capsule Inn, S3, W3, Chuo-ku” – czyli na ulicy pomiędzy South 3 a West 3 jest Capsule Inn – hotel z kapsułami w którym miałem przyjemność mieszkać.

Sapporo to takie małe Tokio, ale bez tego całego zgiełku, ruchu, tłumów. Dojechałem w nocy i pierwszą noc spędziłem w kafejce netowej za 1900 (taniej niż najtańszy hotel w mieście) mogę przesiedzieć 7 godzin  – prysznic, prywatna kabina, tysiące filmów na DVD, picie i jedzenie za friko, szybkie łącze i super wygodny fotel…

Niestety następnego dnia byłem wykończony. Bezsenna właściwie podróż z Tokio, spanie na parkingach i w samochodach dobroczyńców co zabrali mnie w dalszą podróż – po paru dniach czułem jak mój organizm słabnie, rozpaczliwie potrzebując paru godzin właściwego snu. Więc pierwszego poranka w Sapporo ledwo powłóczyłem nogami. Silny wicher powiewał, było zimno jak cholera, zjadłem obiad w knajpie dla robotników. Odziany w krótkie spodenki i koszulkę drżałem z zimna. Na Hokkaido wiosna i niektóre dni potrafią być naprawdę mroźne. Nierozsądnie cieplejsze ubrania zostawiłem w przechowalni bagażu – trzeba było poszukać schronienia. 

Bezwietrzne i ciepłe podziemia metra okazały się wybawieniem.

System kolejki podziemnej w Sapporo jest czwartym wybudowanym w Japonii. Budowa pierwszej linii rozpoczęła się w 1969 roku i tuż przed rozpoczęciem Zimowej Olimpiady w 1972 system był gotowy do użycia. Linia Nanaboku wychodzi nad ziemię ale użyto specjalnego aluminiowego schronu aby ochronić kolejkę przed cieżkimi opadami śniegu. Obecnie cały system ma 48 kilometrów długości, 46 stacji i 3 linie – Nanaboku (14.3 km), Tozai (20.1 km) oraz Toho (13.6 km). Oprócz tego system połączony jest z liniami tramwajowymi więc zawsze można dogodnie przesiąść się do tramwaju a także pociągu podmiejskiego albo krajowego na głównej stacji.

Metro funkcjonuje od godziny 6:15 rano do północy – pociągi kursują co 3-4 minuty w godzinach porannego szczytu, co 5 minut wieczorem, gdy ludzie wracają do domów. W ciągu dnia pociągi zatrzymują się z częstotliwością co 5-7 minut.

Lecz jedna rzecz odróżnia go od innych na świecie – zamiast szyn w użyciu są gumowe kółka. Bardzo ciekawy byłem jak to wygląda. Zszedłem więc w podziemia i pokręconymi tunelami pełnymi sklepów, galerii, salonów fryzjerskich dotarłem do wejścia. 

Jednorazowy bilet na przejazd kosztuje  200-360 jenów w zależności od dystansu, 320-480 trzeba zapłacić za transfer pomiędzy metrem a tramwajem albo autobusem. Oczywiście można wykupić specjalne karty (With You Card) za 500, 1000, 3000, 5000 i 10000 jenów – dzięki nim ma się zniżkę do 15%. Pass na jeden dzień jeżdżenia metrem kosztuje 800 jenów, jeżeli chcesz jednak wyjść z podziemi i pośmigać tramwajem albo autobusem musisz dopłacić 200 jenów do tej sumy.

Nadjechał pociąg – rzeczywiście – grube, duże opony zamiast metalowych kółek – pociąg podłączony jest do elektryfikacji dzięki środkowej szynie (więc nie tak całkiem bezszynowy).

Metro zmęczonych ludzi w którym nikt się nie uśmiecha. Jest cichutko. Słychać jak kartkują książki czy też komiksy. Rano wyprasowani biegną korytarzami wielkiego spaghetti, w pociągu gapią się w okno, ekrany komórek, gejmbojów czy kieszonkowych playstation. 

Wszystko wygląda bardzo nowocześnie, wagony lśnią metalicznie, nie ma drzwi pomiędzy nimi i można zobaczyć początek i koniec pociągu stojąc po środku składu. Cały system kontrolowany jest przez wyrafinowany system komputerowy i metro jest najbardziej sensownym środkiem komunikacji w Sapporo. Szczególnie w mroźne zimowe dni.

Popołudniu czułem, że więcej nie wyrobie. Było za zimno aby spać w parku, luknąłem do portfela, jeszcze trochę kaski było. W informacji turystycznej znaleźli mi najtańszą kapsułę, wsiadłem w metro i pojechałem do dzielnicy Susukino – bary, rabuhoteru (Love Hotels). Sapporo Kapsule Inn za 3200 jenów za noc. Wchodzisz bez butów, które zostawiasz w szafce. Wjeżdżam na 3 piętro (wszystkich jest 7, na 7 prysznic komunalny i dżakuzi) i odnajduję swoją kapsułę – wszystko wygląda tak jakbym miał zaraz odlecieć w kosmos. Ale zamiast tego odpadam w 16 godzinny sen. W środku kapsuły (metr na dwa) telewizor, radio, budzik, pościel – wygodna sprawa. Terebi (telewizor) nie działa jednak – trzeba wykupić kartę za 1000 jenów. Znajduję jeszcze ulotki z programem telewizyjnym na czerwiec – hm… same pornosy. Na moim piętrze jest jeszcze pusto i cicho. Bardzo szybko zasypiam…

Sapporo poprzedniego dnia sprawiało wrażenie pustego miasta – dziś wyszło słońce i sprawy przybrały inny obrót, mnóstwo ludzi na ulicach, ciepło i czuję się znacznie lepiej. Pojeździłem jeszcze metrem przez godzinę robiąc zdjęcia a potem udałem się do głównej stacji kolejowej. Wykupiłem bilet na pociąg który zatrzymuje się tuż przy drodze w stronę wschodniej części Hokkaido. Góry, wulkany, parki narodowe, niedźwiedzie i ocean. Przez najbliższe 10 dni nie będę widział wielkich miast – ale do Sapporo na pewno powróce. Bo to miejsce z dobrymi wibracjami.

Opublikowano travel | Otagowano , ,

utoro

Na pierwszy rzut oka Utoro rzeczywiście wydawało się miejscem zapomnianym przez wszystkich (oprócz japońskich turystów i nowożeńców). Półwysep Shiretoko (na którym leży Utoro) w języku Ainu oznacza ni mniej ni więcej „koniec świata”. Wulkany, klify, niedostępne zatoki, wszystko wygląda na nie ruszone. Czasem aż do sierpnia na szczytach górskich leży śnieg, a czasem nie topnieje wcale i utrzymuje się przez cały rok. 

Dojechałem do Utoro w niedzielę wieczorem. Dwie szybkie okazje autostopem z Kawayu, a na miejscu nie miałem w gruncie rzeczy pojęcia do będę robił. Postanowiłem więc nie robić nic i poczekać. Czasem przydaje się rzut monetą, albo kośćmi – czasem wystarczy zdać się na intuicję. Poszedłem więc w lewo, choć mogłem w prawo jak i do tyłu a w opcji było także pod górkę. Po drodze wstąpiłem do pierwszego lepszego sklepu pytając o raida house. Chuda Japonka z wystającymi zębami była tak przemiła, że zadzwoniła gdzie trzeba, a właściwie 200 metrów dalej do Cafe Fox. Miejsce okazało się domem dla ekipy pracującej na miejscu, a także biurem turystycznym, knajpą, kafejką internetową i domem dla podróżnych (easy raiderów). 

Dokonałem właściwie przesłuchania dziewczyny za kasą. Ruda odpowiadała posługując się całkiem przyzwoitym angielskim – co ile kosztuje, gdzie i jak, zapytałem się jeszcze gdzie tu można owoce morza i rybkę skonsumować. Odpowiedź znajdowała się 10 metrów dalej w knajpie Pana Tanedy.

Taneda – kakkoi rybak

Zasiadłem więc u Taneda-san. Właściwie już zamykał, ale zdołałem zamówić rybkę (koniec końców zjadłem 2, ośmiornicę, krewetki i inne tam). Gadka szmatka – Taneda kumaty człowiek, po angielsku rozumiał, więc na migi i w mieszance  japońsko – angielskiej ucięliśmy sobie pogawędkę przy browczyku, morskich robakach i gumowych oktopusach. Doszło do wymiany wizytówek – a ja nieśmiało zapytałem czy mogę się z nim wybrać na połów w nocy. Taneda zastanawiał się i zastanawiał i chyba nie wiedział co powiedzieć (poznaję już ten stan u Japończyków – zażenowanie i wstydliwy uśmiech) – ale dogadaliśmy, że ja robię zdjęcia a on może sobie wydrukować i powiesić w knajpie (która została otwarta tydzień temu). Wypiliśmy jeszcze po jednym Asahi i umówiliśmy się na 1:15 w nocy.

 

Cafe Fox

Powróciłem do Cafe Fox. Zamówiłem kawę i usadowiłem się z laptopem przy piecyku, bo strasznie piździło. Okazało się, że jest hotspot, ale zanim zdążyłem cokolwiek wbić w firefoxie dosiadł się koleś w kurtce z napisem Cafe Fox. 3 minuty później siedziałem przy stoliku z Kantoro i całą ekipą z Foxa. Pokazałam im foty na laptopie, Kantoro podrapał się w rozczochraną łepetynę, szeroko uśmiechnął i rzekł „a może porobisz też fotki dla nas na rejsie, w zamian za piwo i wieczorną kolację, przez okres jaki tu zostaniesz?”.  Nawet mi nie przyszło do głowy aby odmówić. Ojciec Kantoro – Masta (ładne imię) jest właścicielem całego biznesu. Ma dwie łodzie Fox 1 i Fox 2. Pierwsza pływa na krótkiej trasie, aż do wodospadu, rejs trwa godzinę i kosztuje 3000 jenów. Drugi lisek robi 3 godzinny rejs aż do końca półwyspu za cenę 8000 jenów. Codziennie robią ze 3 kursy, wieczorem więc jest czas na piwko i rozmowy przy stole. Kantoro pracuje do końca sezonu a na zimę wyjeżdża do Nowej Zelandii. Nie po to aby pracować, podróżować szlakiem Władcy Pierścieni, czy pływać na desce. On tam jeździ aby pić, bo akurat jest lato i trenuje swój angielski (bardzo dobry). Na tej samej łodzi pływa również jego brat Dzodz (nie wiem dokładnie jak się pisze) a mniejszym liskiem steruje jeszcze jeden ziomuś (z 4 razy się pytałem jak ma na imię, pamięć moja niestety zawodna) – ten natomiast był niezłym wariatem. Generalnie parę następnych wieczorów spędziliśmy na melanżowaniu (czy jest jakieś nowe słowo zamiast tego?).

12 godzin na łajbie

W nocy nie spałem. Przerzucałem sajty, pracowałem na kompie. Ubrałem wszystko co miałem ciepłego (czyli nic) i zszedłem na dół. O 1:15 zjawił się Taneda, punktualnie, z zapuchniętymi oczami, rzucił mi kurtkę i gumiaki (niestety były za małe) więc zostałem w trampkach. Wypompował wodę z łodzi, a potem zasiadł u steru, zapuścił wszystkie urządzenia, radar, gps, autopilota (ustawiał w komputerze kierunek i łódź płynęła sama). Oprócz niego na łodzi był jeszcze Nakamuri-san i dwóch młodziaków z farbowanymi włosami. Widać, że pracują razem od dawna, bo zasuwali jak dobrze naoliwiona maszyna. Zaczęli od zwijania starych lin i sieci, następnie zatrzymali się na ściągniecie tych co zarzucili poprzedniego dnia. Tylu różnych morskich dziwadeł nie widziałem – bardzo szybko je wyciągali i segregowali w dużych plastikowych pojemnikach. Czego tam nie było? Homary, krewetki królewskie, kraby, ślimaki, kalmary, ośmiornice, ryby mniejsze i większe, manty, koniki morskie i sam nie wiem co. W każdym razie było mnóstwo stworów. 

Około godziny 8 poczułem, że słabnę. Tuż po śniadaniu – znakomite, ryż, owoce morza, surówki, zupa miso – schowałem się w niewielkiej dziurze pod pokładem i zasnąłem słuchając POE – przez co śniły mi się jakieś polskie klimaty, dopóki nie coś zaczęło lać mi się na głowę. Poza tym huśtało niemiłosiernie  i dobrze, że nie jestem podatny na choroby morskie. Spałem dwie godziny, uderzyłem się z płaskiej w twarz parę razy, wypiłem kawę mrożoną i wylazłem z nory. Rzuciło mnie o ścianę i o mało co zmyłoby mnie z pokładu – byliśmy za półwyspem, 15 km od Wysp Kurylskich – jedyna pociecha, że słonko świeciło inaczej było by krucho. Próbowałem robić zdjęcia, niestety nie za wiele, słona woda błyskawicznie pokrywała cały aparat. 

O 13 wróciliśmy do Utoro. Taneda tego dnia zarobił 500 dolarów na czysto. To był dobry dzień. A ja uciąłem komara na 4 godzinki.

Morskie opowieści rzadkiej treści

Rano obudził mnie Kantoro, wręcz wykopał mnie z łóżka, nie musiałem się ubierać bo spałem w ubraniu, założyłem czapę na łeb, chwyciłem kawę i polazłem za grupką turystów na łódkę. Szare niebo, fale, huśtawka jeszcze gorsza niż poprzedniego dnia. Nie sądzę aby turyści byli szczęśliwi, wydając 8000 jenów za słoną kąpiel. Chyba, że widok niedźwiedzi na brzegu wynagrodził im niedogodności – wyciągnęli swoje aparaty i kamery i poczęli rejestrować. Ja nie miałem jak, brak obiektywu 600mm – bo niedźwiadki były zbyt daleko. Cóż zrobiłem jakieś szity, ale i tak byli zadowoleni – cóż można pstrykać na takim rejsie? Wodospady, skały, ludzie na łodzi i morze. Nuda panie, morska nuda.

Popołudniu przeładowałem magazyn z napojami i pomogłem przy kolacji, która jak zwykle była znakomita. Dzień zakończyła wizyta w onsenie w 5 gwiazdkowym hotelu – mieliśmy wejściówki za friko. No i tyle. 

Piszę te słowa jadąc autobusem na przystań promową. Dziś był dzień antyautostopowy. Jutro jednak zaczynam o 4 rano z zamiarem dotarcia do Tokio w jeden dzień.

Opublikowano travel | Otagowano , ,

utoro blues…

 

a tu par? zagubionych zdjęć z sapporo

 

Opublikowano common life | Otagowano , , ,

Kawayu. Hokkaido

Dziś leniwy dzień. Ulice miasteczka puste, niewiele osób, same dziadki w pickupach i turyści. Spało mi się wybornie. Lecz o 7 rano (!!!!!) przyszedł dziadek – właściciel raida hausu. Upierd okropny – szurał, stukał i szeleścił, w końcu zapukał do mojego pokoju – zapłaciłem mu z drugą noc, ale właściwie nie o to mu chodziło – pokazał mi mapę z jeziorem i zakreślił kółko paluchem – spacerek pogoda-san. Powiedziałem mu, że nic z tego, ja muszę spać, dziadek zignorował mnie i wygonił do innego pokoju, aby wywietrzyć z bąków pokój w którym spałem. Nie powinienem się wściekać, ale chciałem sobie jeszcze pospać. Ten nie dał jednak za wygraną, chodził i stukał, ścierał kurze – chyba nie ma co robić za bardzo  i wziął sobie do serca wysprzątanie wszystkich pomieszczeń. W końcu się ulotnił. Niestety nie zdołałem już zasnąć – czas zrobić pranie. Nie ma o czym pisać właściwie – wioska podobna do Breckenridge albo Winter Park w Colorado – już o tym wcześniej wspominałem. Samochody z napędem na 4 koła, hotele, centra konferencyjne, wypchane niedźwiadki i cały ten szajs. Doskonałe to miejsce aby popracować odrobinę. W kolejce czeka jeszcze mnóstwo innych rzeczy – zaległe Indie, Kambodża (niestety zgubiłem jedną z taśm), Wietnam, tuktukiem przez Chiny.

Opublikowano travel | Otagowano , ,

Sanatorium pod wulkanem.

Sanatorium pod wulkanem. 

Hokkaido jest super. Ale nie do zdjęć – tzn. na pewno jest znakomitym miejscem dla miłośników fotografii przyrodniczej czy też krajobrazów. Ale nie dla mnie. Wolę miejską dżunglę, a na wsi to lubię sobie odpocząć od aparatu. Dlatego ostatnie zdjęcia są tylko zapisem drogi, brak jakiś spektakularnych szotów. Ale postanowiłem wrzucać codziennie krótki film z podróży autostopem, zamiast zdjęć  (które też się czasem pojawią). Wieczorem coś sklecę.

Około 16 opuściłem Akan aby jednym samochodem dojechać do Kawału Onsen. Kolejne emeryckie miasteczko – drewniane domki, sklepy z szajsem w stylu poroża jeleni i wypchane bobry. Nie trawię właściwie całej tej cepelii, choć teraz pochodzę do tego z dystansem. Krajobrazy są super, wulkany, jeziora, mgła osnuwa wszystko dookoła. Jest zimno – jakieś 10 stopni Celsjusza. Zasuwam w sandałach i krótkich gaciach – nie mam całego tego trekingowego ekwipunku. Brak namiotu, śpiwora, odpowiednich butów. Więc czekałem na okazję około 20 minut – inżynier z Kushiro nadrobił drogi aby z Teshikagi podrzucić mnie pod wulkan oddalony o 3 kilosy od Kawayu Onsen. Zobaczyłem sobie gejzery, śmierdzące siarką i piekłem a potem spokojnie przeszedłem sobie 3 kilosy nie próbując nawet autostopu – dziennie średnio robię z plecakiem z 7-10 kilometrów – niezła gimnastyka. W miasteczku znalazłem raida hausu – za 800 jenów (plus 200 za kołdrę i materac). Właściciel jest wiekowym dziadkiem, co ledwo chodzi, ale męczył mi dupę przez godzinę, objaśniając mi że to jest kibel, to jest TV a to jest pilot, który służy do jego włączania, tam jest lampka, a tu drzwi – uważaj na schodach jak schodzisz bo są strome, wyłączaj światło, zdejmuj buty, tam musisz jeść (gdzie indziej nie możesz i na mapie wskazał mi jakąś knajpkę). Strasznie upierdliwy typ – ale miejscówka fajna, typowy japoński domek, z rozsuwanymi drzwiami z papieru i drewna, raida hausu jest pusty więc dziś na spokojnie zasiądę na tatami i pomontuję filmy.

Wieczorem wizyta w onsenie – bulgoczące wanny, prysznic, golenie. Jutro muszę zrobić jeszcze pranie, bo wszystko śmierdzi martwym kretem.

Nie mam ochoty na trekingi i łażenie po górach, szczególnie, że jest zimno i nie mam butów –popracuję więc nad tekstami, stroną i zajmę się rzeczami które odkładałem na bok.

Opublikowano travel | Otagowano ,

Akan.

Czego szukasz będąc w drodze? Czy chcesz odnaleźć samego siebie, czy też szukasz innych? Samotność ma swoje plusy, ale bez innych ludzi nie masz opowieści. Tylko interakcja ma sens. Czytając książkę Marka Kamińskiego o tym, jak szedł na biegun, stwierdziłem, że to nie dla mnie. Lubię samotność, wtedy układam w sobie myśli, planuję co robić, jestem zajęty samym sobą, lecz jednocześnie gdzieś szukam innych ludzi. Na pewno jest z tego satysfakcja – że doszedłeś na ten biegun – dążenie do celu jak najbardziej. Ja się złapałem na tym, że nie mam celu – droga ma sens sama w sobie i basta. Aha, to było tego dnia, gdy Japonka, która mnie podwoziła gdzieś na Hokkaido, zapytała (albo inaczej, znalazła w słowniku – 'What’s your destination?’). Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć.

Piony poziomy wahania klimatu w tę i we w tę. Najlepsze pomysły i rozwiązania przychodzą jednak, gdy ma się z górki, wtedy mózg szybciej pracuje i daje to nieoczekiwane wyniki.

Ślizgam się. Tego znieść czasem się nie da. Ślizganie się po powierzchni kulturowej. Od tygodnia uczę się języka. O ile łatwiej jest, znając parę słów i mając czasem mgliste pojęcie, co też do ciebie mówią.

Mimo że Japonia może nie być brana pod uwagę jako kraj egzotyczny taki jak Indie czy Kambodża (które uwielbiam), czuję się tu jak w innej bajce, każdego dnia wstaję podekscytowany jak cholera, a czasem, gdy zasypiam gdzieś, to po przebudzeniu nie mogę uwierzyć, że tu jestem.

Trudno mi się określić. Jak tu jest, co mi się podoba.

Zbyt wiele do opisania i opowiedzenia, całej masy rzeczy nie doświadczyłem jeszcze. Będę się starał opisywać po kolei. Jezu… spojrzawszy na mapę świata (zresztą polecam niesamowite programy do oglądania map – World Wind, Keyhole i Google Maps – chrzanić globusy i papierowe mapy, to jest jazda) widzę, jak wiele jeszcze do zobaczenia…

 

Opublikowano travel | Otagowano , , ,

W drodze do parku narodowego Akan

Wczoraj prawie zamarzłem na ulicy, więc postanowiłem poszukać kapsuły za resztki mojej kasy. Niestety w okolicy nie było żadnego raider house (1000 jenów za noc), więc pozostała mi tylko opcja kapsułowa za 2500. Wyspałem się – a na drugi dzień 10 kilometrów za miasto na stopa, nikt nie chciał się w mieście zatrzymać. W końcu lalunia w mikrosamochodziku pełnym pluszowych misiaczków zabrała mnie na drogę w stronę parku Akan. 3 minuty później zatrzymał się pracownik kurortu, który zaprosił mnie do onsen za darmo – sauna, prysznic, gorące źródełko, kawa i wifi za free. Morale mi wzrosły – mam jeszcze z 40 kilometrów do parku narodowego – mam nadzieję, że znajdę raider house…

Napiszę potem więcej, trzeba jechać….

Opublikowano travel | Otagowano , ,

mgła w Kushito


Kana i Asuka podwiozły mnie z Sapporo 50 kilometrów za miasto… Asuka ledwo co potrafiła prowadzić samochód, więc siedziałem z tyłu, martwiąc się, aby nie zakończyć życia gdzieś na japońskiej wyspie…


Przystanek – kiełbaska i galaretki z witaminami oraz innymi proteinami dla ludzi, którzy nie mają czasu. Japońskie wytwory, całkiem smaczne i pożywne.


Kakkoi!! Najbardziej wyluzowani ludzie, którzy zabrali mnie prawie 400 kilometrów aż do Kushiro.

Opublikowano travel | Otagowano ,

16 godzin zamknięty w kosmicznym śnie w kapsule lecącej do nikąd.

Wczorajszego dnia, w okolicach popołudnia, ledwo już powłóczyłem nogami. Silny wicher powiewał, było zimno jak cholera. Zjadłem obiad w knajpie dla robotników (schabowy!!!, ryż, nieograniczona surówka) i czułem, że więcej nie wyrobię. Było za zimno, aby spać w parku, luknąłem do portfela, jeszcze trochę kaski było. W informacji turystycznej znaleźli mi najtańszą kapsułę, wsiadłem w metro i pojechałem do dzielnicy Susukino – bary, rabuhoteru (Love Hotels). Sapporo Capsule Inn za 3200 jenów za noc. Wchodzisz bez butów, które zostawiasz w szafce. Wjechałem na 3 piętro (wszystkich jest 7, na 7. jest prysznic komunalny i jacuzzi) i odnalazłem swoją kapsułę – wszystko wyglądało tak, jakbym miał zaraz odlecieć w kosmos. Ale zamiast tego odpadłem w 16-godzinny sen. W środku kapsuły (metr na dwa) telewizor, radio, budzik, pościel – wygodna sprawa. Telewizor nie działał jednak – trzeba wykupić kartę za 1000 jenów. Znalazłem jeszcze ulotki z programem telewizyjnym na czerwiec – hm… same pornosy. Na moim piętrze było jeszcze pusto i cicho. Bardzo szybko zasnąłem, aby obudzić się dwa razy na siusiu.

Sapporo poprzedniego dnia sprawiało wrażenie pustego miasta – dziś wyszło słońce i sprawy przybrały inny obrót, mnóstwo ludzi na ulicach, ciepło i czułem się znacznie lepiej. Popracowałem trochę na kompie i trzeba będzie wyjechać z miasta w jakiś sposób. Jadę na wschód w stronę parków narodowych.

 

Opublikowano travel | Otagowano , , ,

Sapporo

Nie wiele spałem w ostatnich 3 dniach – właściwie od paru tygodni sen jest nierówny, zasypiam o dziwnych porach, czasem wraz z brzaskiem, w godzinach popołudniowych na parę godzin. Teraz to się odbija – nie mam siły nawet machać lewą łapą na nadjeżdżające samochody – na szczęście nie trzeba wiele wysiłku – maksymalnie kwadrans z górką i znów jestem na swojej drodze. Tyle, że później zasypiam w samochodach swoich dobroczyńców i nie wiem, czy jest to mile widziane, w końcu ktoś zabiera mnie ze sobą, aby mieć towarzystwo na długiej drodze do domu.

Prom przybił do wybrzeży Hokkaido o 3.30 rano. Przystań promowa w Hakodate opustoszała jak trybuny stadionu marnego zespołu ligi okręgowej. Było jeszcze ciemno – nigdzie nie widziałem przystanku autobusowego czy też torów kolejowych – a do centrum miasta było ładnych parę kilometrów. Podreptałem zatem przed siebie, beznadziejnie machając kończyną z kciukiem, niestety żaden z niewielu pojazdów mijających moją obładowaną plecakiem postać nawet nie zwolnił.

Co mnie uderzyło, to niesamowite podobieństwo do Stanów Zjednoczonych – jakbym znalazł się gdzieś w okolicach Seattle lub też Colorado – sympatyczne drewniane domki, mgła, czysto, niewielkie sklepiki i zakłady fryzjerskie. Przystankowo Alaskowo, South Park i Twin Peaks w wersji japońskiej. Chyba na tym się kończą podobieństwa, a może się mylę. Gdybym miał wybierać miejsce zamieszkania – pomiędzy USA a Japonią – nawet bym się nie zastanawiał. Nippon.

Wzdłuż morskiego betonowego brzegu wędkarze porozstawiali stoliki i krzesełka w milczeniu gapiąc się w ciemną wodę. Przeszedłem wzdłuż przystani, potem mostem aż w końcu zobaczyłem światła budzącego się centrum miasta. Zlokalizowałem wzrokiem stację kolejową, gdzie wrzuciłem plecak do przechowalni. Były trzy rodzaje lockerów – za 700, 500 i 400 jenów. Ten ostatni z początku, wizualnie, wydawał się zamały na mój plecak. Lecz po otwarciu okazało się, że oprócz mojego dobytku zmieściłbym tam nawet pocięte na kawałki zwłoki (po przeczytaniu przepisów na ścianie okazało się, że byłoby jednak to wbrew prawu, tak jak i przechowywanie broni, bomb oraz narkotyków).

Zostawiam zatem plecak i idę na poranny market Asa-Ichi. Tysiące homarów, ikry, ryb i innych owoców morza. Zamawiam za 1400 jenów donburi z ikra z łososia i lobsterami. Niebo w gębie. W radiu leciały japońskie przeboje z lat 60., zaczynał się nowy dzień.

Internet bezprzewodowy – siadłem na ulicy i załatwiłem wszystko, co trzeba było, aby wskoczyć do tramwaju jadącego do stacji końcowej. Trzeba się w końcu umyć – publiczna łaźnia (Onsen) to chyba najlepsze miejsce. Za 370 jenów zakupuję bilet wstępu. W sporej sali 50 nagich Japończyków w wieku od 18 do 99, siedzą na plastikowych stołeczkach, przed lustrami, namydlają ciała, golą się, aby wejść do jednego z jacuzzi (są 4 i jedno na zewnątrz – testuję wszystkie, różnią się intensywnością bulgotu i temperaturą od 42 do 45 stopni). Rewelacja. Spędzam tam godzinę, paradując z fujarką po onsenie – no big deal – to samo robią inni, żadnego zasłaniania się i wstydu…

Po zważeniu się na elektronicznej wadze stwierdzam, że ubyło mi 10 kg od czasów piwnego brzucha, którego nabawiłem się jesienną porą w Polsce.

Po zejściu do lobby zauważam salę, w której śpią ludzie na bambusowych matach. Tego mi trzeba, na 4 godziny odpadam.

Około 14 ruszam poza miasto. 8 kilometrów zanim złapałem pierwszą okazję, tuż poza miastem, zaraz przed wjazdem na główną drogę. Zatrzymał się typek w kolorowych ciuchach, tuningowanej furce – nie jechał do Sapporo, ale zgodził się podrzucić mnie za miasto na pierwszy lepszy parking. Po drodze wstąpił jeszcze do domu na przedmieściach, aby zabrać swojego kumpla – jechali w góry na jakąś imprezę. Potem siedziałem jeszcze w trzech autach, za każdym razem po parę kilometrów, zachodziło słońce, a mnie ogarnęło zmęczenie. Zrobiłem zakupy w Seven Eleven, postanowiłem postać jeszcze chwilę i poszukać miejsca do spania na plaży. 3 minuty później siedziałem w samochodzie Nishi Masanori, 26-letni mieszkaniec Sapporo, zabrał mnie z radością i jak powiedział, po raz pierwszy miał sposobność rozmawiać po angielsku z gaijinem (obcokrajowcem). 3 godziny później byłem w Sapporo – czas przeleciał szybko na rozmowie, słuchaniu muzyki, zatrzymaliśmy się też na kolację gdzieś w górach, potem zasnąłem, Nishi obudził mnie w Sapporo.

Zdecydowałem się nie iść do Youth Hotelu za 3700 jenów. Za 1900 mogę przesiedzieć 7 godzin w kafejce internetowej – prysznic, prywatna kabina, tysiące filmów na DVD, picie i jedzenie za friko, szybkie łącze i super wygodny fotel. Z tego, co widzę, wcale nie trzeba mieszkać w hotelach – są łaźnie, kafejki internetowe, przechowalnie bagażu, parki – naprawdę można zaoszczędzić.

Opublikowano travel | Otagowano , ,