Miesięczne archiwum: grudzień 2006
Varanasi. Życie na ghatach i na dachach.
Varanasi otumania. Ilość momentów, kadrów, kompozycji jakie wychwytuje oko jest zastraszająca. Jak pokazać to aby nie bylo banalne? W jaki sposób w tym szaleństwie, orgii symboli i światła, znaleźć cos wyróżniającego sie i na tyle mocnego by zapadło w glowie na dłuższy moment, nie zabite przez kolejny oszałamiający obrazek?
Gąszcz ulic, labirynt alejek i przesmyków tak wąskich, ze tylko pies czy malpa sie przeciśnie. Trochę szerszymi wąwozami przeciskają sie rowery, motocykle, ludzie i zwierzęta. Rożnych rozmiarów bydło leży, stoi, idzie, przeżuwa nic nie robiąc sobie z tego, ze wlasnie tamuje caly ruch.
Na gorze miastem rządzą malpy. Te człekopodobne stwory bujają sie po dachach całego miasta. Siedząc w okratowanej knajpce na dachu (zabezpieczenie przeciwko zbyt zuchwałym malpa, które kradną dobytek, jedzenie i przeszkadzają turystom w kontemplowaniu chwil) sam czuje sie jak malpa w zoo. Malpy sa szybkie i zwinne – skaczą z budynku na budynek, smyraja sie na gzymsach dachów, kradną owoce ze straganu. Dziś rano wyrzucałem śmietnik, który nagromadził sie przez 4 dni zamieszkiwania. Wystarczył moment nieuwagi i przy czarnym worze przyczaiła sie malpa rozbebeszając go zupełnie. Chwile później przez otwarte drzwi przebiegła na dwóch lapach na środek mojego pokoju, z pewnym oszołomieniem w oczach szukając gorączkowo czegoś do jedzenia.
Sobotnie popołudnie nakręca iście plażowa atmosfera na ghatach. Mężczyźni przyodziani jedynie w skapa szmatę na przyrodzeniach zażywają odświeżającej i „oczyszczającej” kąpieli w Gangesie.Reszta spi, grzeje kości w słońcu. Male grupki zbite w zwarte kupki grają w karty w cieniu lichego rusztowania na którym suszy sie pranie i powiewają kolorowe szmaty. Ktoś musi cos jednak robić. Pracze zasuwają – na przybrzeżnych kamieniach tłuka zapamiętale ubrania, potem rozwieszają je na sznurkach lub tez po prostu rozkladaja na ghatach, na goracych schodach i kamieniach. Właściciele lodek, trochę zrezygnowani mantrują na widok turysty – boat, boat, 50 rupies, one hour, boat, sir. Ale kto by sie teraz wybrał na słoneczną patelnie rzeki?
Idąc ghatami w stronę słońca odnosi sie wrażenie uczestniczenia w prześwietlonym filmie, który przekazuje halucynogenne treści. Film ten jest długi, jak bollywodzki obraz. Zabija kolorami, mami widokami, zasmuca i raduje, odrzuca i przyciąga zarazem. Czasem słonce czasem wiesz. Dzieciaki otaczają japońskiego turystę, próbując wysępić rupie czy sprzedać pocztówki. Ten bezradny nie wie co robić. Żebrak nawołujący do każdego kto przeszedł mu w polu widzenia kiwa sie w dziwnej pozycji – wygląda na to ze zalozyl sobie martwe nogi na plecy. Stado wolow znużone, przeżuwając idzie na kąpiel prowadzone przez 10 letniego chłopaka.
Przysiadam na herbacie u sadhu. Baba ma bardzo kreatywnie wymodelowane siwe dready i szalony blysk czarnych oczu. Nie siedzi bezczynnie paląc czaras z chilluma z ziomami tylko sprzedaje czai. Baba mówi, ze jest sławny. Baba, one picture. Byl juz w wielu magazynach i książkach. Chyba na pieniądzach mu nie zależy – on chce być sławny.
Noc. Na ulicy istny spektakl. Główna ulica przy dworcu pomimo 1 w nocy tętni życiem jak w dzień. Dym, para, spaliny, ogień, światło jarzeniówek i ogromnych ciężarówek toczących sie przez ten bajzel. Ludzie opatuleni w koce w przykucu ogrzewają zmarznięte dłonie. Będąc w Varanasi w maju 2003 trafiłem na mega upaly. Nie dalo sie spać, chodzić – człowiek zamierał, zastygał w jednej pozycji przez caly słoneczny dzień. Teraz „zima” – zaledwie 25 stopni dzień i 10 w nocy.