Zar z nieba sie leje, moze z 40 stopni, zasuwam po rozgrzanych ulicach pelnych motocykli smieci ludzi psow straganow knajp pieknych domow w stylu francusko-chinskim. czuje sie jak na poludniu francji, tyle ze po jakies wojnie.
w uszach nowy Air i muza z Miasto Boga
biegam ze srednim formatem – wlasciwie ludzie sa tak porazeni sloncem ze nie zwracaja na mnie zbytniej uwagi, wiec hasam do woli
berber kennedy – golibroda jest miszczem siedze w miekkim fotelu otoczony zdjeciami JFK – miszcz brzytwy jest wielkim fanem prezydenta – jest to koles ktory przeniosl sie ze swoim stylem z lat 70tych ubieglego wieku – ogromne okulary, trykotowa koszulka, dzwony, dlugie wlosy ale staranie zaczesane, w zyciu nikt mi tak nie ogolil uszu (!!!) – coz zamiast dolca place dwa, dobra usluge sie ceni
mieszkam w hotelu NUMBER 9 – tuz nad jeziorem, kolo ogromnego meczetu muzulmanow Chan. 2$ za pokoj, niezla knajpa na dole, w ogole wokolo mnostwo zacisznych kafejek, tanich restauracji, sklepow z ksiazkami i plytami
tuz zaraz po wyjsciu z hotelu napdaja mnie motocyklisci „moto, moto” niczym mantra „smoke smoke” „ganja ganja” – nie wazne czy poszedlem tylko na chwile do sklepu, czy na internet – konsekwentnie zagaduja mnie nie wazne ile razy widza mnie kazdego dnia.
…
ekhmm… w ogole to sorry ale cos zle mi sie sklada litery, albo jest za cieplo, albo zapomnialem jak sie pisze po polsku, coz moj jezyk polamany
o laosie nie bylo za wiele – postaram sie to nadrobic na dniach
w kazdym razie jestem w Kambodzy do 7-8-9 kwietnia a potem powrot do Tajlandii