Poza złudzeniami, te same oczy, a jakże inne.
Grzywki, fryzury, trendy i lans.
Wytarte dżinsy w tramwaju i stare martensy.
Te same rozkopane ulice, tak jakby w każde wakacje mieli cel – rozkopać to całe gówno – pewnie rok po roku tak będą robić, bo te, które rozkopali 5 lat wcześniej, pokryją się ze szwajcarską dokładnością dziur w serze.
Droga do Zoo Praga, zlikwidowane budki z Wietnamem i powstające gdzieś nowe w blasku szarości bloków sztucznego miasta.
Jest dobrze, było i będzie.
Stan ducha mam w głowie, nie w miejscu.
Teraźniejszość starzeje się szybciej.
Przeszłość jest gloryfikowana i opisana.
To, co złe, zostaje w głębi, to co dobre, pływa po powierzchni.
Zieleń w parku jest jak zawsze, w odcieniach szarości uliczek rowerowych, zabrudzona horyzontem budowanych na amfie 24 godziny na dobę wieżowców.
Czas – pora na truskawki mija, zaczyna się sezon czereśni, za chwilę stragany założą się kolbami kukurydzy, a kalafior zgnije w spróchniałych skrzyniach.
Zaraz się skończy deszczowe lato, a notes pokrywa się gryzmołami na wrzesień.
Wpisuję to wtedy, gdy wampiry kładą się spać, słońce wschodzi nad Pragą, a ja chyba wrócę do łóżka poczytać to, co przed chwilą przerwałem.
Czasem nie potrafię cieszyć się chwilą, choć ta mija nieubłaganie, wciąż czekam na kolejną, wciąż… A to przecież nie prawda. Teraz jest teraz, a nie jutro.