Miesięczne archiwum: kwiecień 2003

coolkata

Kalkuta. 14 milionów ludzi. Tak, pi razy drzwi, bo właściwie jak to się ma z tymi wielkimi molochami? Ludność jest po prostu niepoliczalna. Kalkuta przypomina mi bardzo Mexico City. Tam taksówki-kafile, tu ambasadorzy w żółtym kolorze. Jest też przyjemne metro, jak i ogromny park w środku miasta (Alameda w Mexico, Maidan w Kalkucie). Brudne, zasyfione ulice, żebracy, syf kontrastują z nowoczesnymi budynkami i drogimi sklepami. Mnóstwo małych stoisk z pierdołami, w środku miasta ogromny bazar. Ulice obu tych miast „patrolują” rozklekotane autobusy, do których w biegu wskakują ludzie.

Metro – nie wolno robić zdjęć. Czysto, ładnie, na ekranach rozwieszonych przy suficie lecą Gwiezdne Wojny (te nowe). Gdy nadjeżdża pociąg, projekcja filmu zostaje zatrzymana, a na ekranach animacja z tłumem ludzi na peronie i wjeżdżającym pociągiem. Wygodny i tani środek transportu.

Jadę do Nandan (centrum kulturalne). Na film z Harveyem Keitelem – coś się dzieje po II wojnie światowej, przesłuchanie jakiegoś dyrygenta, co niby z faszystami współpracował. Niestety, ledwo co słyszałem dźwięk, obraz w kształcie trapezu – dałem sobie więc spokój. Podobnie wczoraj. Poszedłem na 3-godzinny hinduski film THE HERO. Z jakością było podobnie. Film był w hindi, rzadka treść – wojna pomiędzy Pakistanem a Indiami o Kaszmir. Bomby atomowe, szpiedzy, dłuuuugie dialogi – które w żaden sposób nie przeszkadzały mi w zrozumieniu skomplikowanej akcji filmu. Sunny Deol – pulchny amant koło 40 gra szpiega, który po otrzymaniu jakiegoś odznaczenia za bohaterstwo wpada w konflikt ze swoim szefostwem i ucieka w góry, aby zostać dowódcą oddziału pilnującego porządku w Kaszmirze. Tam spotyka piękną dziewczynę (Priyanka Chopra – była miss świata – cudowna :) no i nasz super szpieg zakochuje się w niej. Ona też staje się szpiegiem i… a potem wyszedłem z kina. Oczywiście całość udekorowana absurdalnymi piosenkami, wytrzymałem tylko ze względu na aktorkę. No cóż… na razie nie fajne te kinowe wspomnienia, chociaż uśmiałem się przednio, pijąc ciepłego Sprite’a i zajadając chrupki ziemniaczane ze swastyką na opakowaniu. Film kosztował jakieś nienormalne pieniądze, a Kaszmir nakręcili w Szwajcarii (!!!!!!!) – serio.

Potem poszedłem na wystawę ze slumsów. „Dzieciaki slumsów” czy coś takiego. Spotkałem autorki zdjęć – 3 miłe studentki fotografii i ich nauczyciela. Dostałem całe mnóstwo wskazówek na parę tematów w Kalkucie – czas jednak leci – 2 maja spadam w Himalaje. O je.

A potem… spadł deszcz, po kostki w wodzie brodziłem, dzieci ulicy na golasa kąpały się w deszczu, a ja szalałem na bazarze owocowym, gdzie w strugach wody z nieba sprzedawcy uwijali się w jakimś szalonym pędzie, przeżywając towar z ciężarówek na stragany.

Ehh..

Aha… Tak, wiem, że notki ostatnie były dołujące, ale nie mam depresji, dementuję. :)

Opublikowano India, travel | Otagowano , , ,

kalkuta

Miało być o wielu rzeczach.

Właściwie nawet już napisałem notkę o tym, co się działo, niestety znowu brak prądu i wszystko poszło się kochać…

Był więc niesamowity festiwal muzyczny, gdzie starzy mistrzowie tabli i sitaru pokazali klasę, dźwięki jakich w życiu nie słyszałem, siedzenie w świątyni do rana, śpiący ludzie gdzie popadnie, zanurzeni w śnie i dźwiękach.

Miało być o rikszy, całym tym brudzie, paleniu zwłok i dlaczego nie można robić zdjęć w tym miejscu (hm hm :)

Napisałem też o ekipie, która tu przebywa, właściwie lewituje gdzieś nad wszystkim.

I o wielu innych rzeczach.

Ogarnąć to wszystko wymaga skupienia i konsekwencji, niestety nie w moim przypadku w tym momencie, teraz jakoś powoli idzie, zęba nie ma, lepiej się czuję.

Nie można mieć przyjaciół wśród Hindusów, niestety – Kapuściński o tym pisał kiedyś, nie możesz mieć przyjaciela w kimś, kto ma bardziej pusty żołądek i zero w kieszeniach.

Wciąż chcą coś – szeptają, wołają, oferują.

Indie są nieobliczalne, nie sądzę, aby były doskonałym lekarstwem na duszę, na pewno nie na ciało.

Ponoć ludzie spędzający dużo czasu poza domem, podróżujący w wiele miejsc, jedzący różne rzeczy, są mniej odporni, gdy są już w podeszłym wieku. Tak ktoś mi powiedział, czy to prawda?

Jazda rowerem po ulicach Varanasi to niesamowite doświadczenie, polecam :)

Bilet do Kalkuty, jutro wieczorem zapewne.

Opublikowano India, travel | Otagowano , , ,

Spalam sie….

Dni płyną w podobnym rytmie. Wczesne wstawanie, miasto o wschodzie słońca, popołudniowa drzemka, potem riksza do centrum, Mona Lisa – czyli knajpa, w której przesiaduję, wieczór nad rzeką i powrót do hotelu.


Weather Report, Varanasi:

  • max temp. 44.1 / min 27.3
  • sunrise 5:35
  • sunset 18:27
  • wilgotność 75%

Spotykam Beatę, która wyjechała parę miesięcy temu do Indii. Chwilę gadamy i ruszamy nad rzekę. Łódka za 40 rupii – muszę sam machać bambusowymi wiosłami, odrobina gimnastyki zawsze mile widziana. Początek problematyczny – lawirowanie między innymi łodziami zaparkowanymi przy kamiennych schodach schodzących do Gangesu. Płyniemy na wschodni brzeg rzeki. Piach, dzikie psy, krowy, woły, tony śmieci no i nieboszczyki. Napuchnięte, opatulone w szmaty, leżą na brzegu lub też smętnie unoszą się w wodzie. Psy nigdy nie są tu głodne.

Robię parę zdjęć, ale daję spokój po chwili.

Płonące zwłoki nie śmierdzą tak, jak myślałem. Dzięki użyciu drewna sandałowego, odor nie jest tak silny, wręcz znikomy, ginie w innych zapachach miasta. W bocznych uliczkach leżą tony drewna, kilogram kosztuje 120-200 rupii, do całkowitego spalenia przeciętnych zwłok potrzeba ponoć 200 kg tego cennego drewna. Niebagatelny wydatek, nie wszystkich na to stać. Nieopodal znajduje się też tańsze – elektryczne krematorium. Lecz ci, których nawet na to nie stać, wrzucają zwłoki po prostu do rzeki. W Varanasi codziennie pali się 500-600 zwłok. Non stop. 24 godziny na dobę.

Z tarasu budynku zbudowanego tuż nad krematorium można obserwować całą ceremonię. Przykleja się do mnie młody Hindus, wciska historie o tym, jak to powinienem zrobić coś dobrego dla swojej karmy. Np. zasponsorować parę kilo drewna dla wysuszonych kobiet czekających na śmierć w rogu pokoju. Dwie staruszki natarczywie patrzą się na mnie. Niestety, nic dla swojej karmy zrobić nie mogę. Wszystko zostało przecież już zapisane, no nie?

10 rupii – zła karma, 1000 rupii – dobra karma. Indie, jak widać, są zajebiście uduchowione i wzniosłe. Już dawno ten kraj, zresztą jak i wszystkie inne, zostały przeliczone na $$$.

W okolicach ceremonii palenia zwłok nie wolno robić zdjęć. Tysiące oczu groźnie spoglądają na każdego uzbrojonego w obiektyw. Właściwie jest to niemożliwe, aby zrobić tak po prostu zdjęcia z bliska podczas ceremonii, z miejsca, gdzie stoi rodzina. No chyba że zapłacisz. Coż, mam jednak swoje sposoby ;)

Wszyscy wiedzą, że Ganges w Varanasi jest tak brudny, że normy jakiekolwiek przekracza kilkaset tysięcy razy. Coż z tego – herbatę robią z wody pompowanej z rzeki, przez cały dzień tysiące ludzi zażywa „orzeźwiającej” kąpieli w nurtach, łowi się ryby (udokumentowałem) i wszystko niby wygląda w porządku. Czy ktoś składa zamówienie na parę litrów? Opijemy się, jak przyjadę ;)


Rozmawiam z innymi podróżnymi. Śmiejemy się sami z siebie, podczas niealkoholowej imprezy (nie piłem nic od 3 tygodni, jak i mięsa nie jadłem), śmiejemy się z naszej pogoń za Indiami, nawet ci, co znają hindi, historię, zwyczaje, ci, co spędzili tu długi czas, sami przyznają, że nie wiedzą nic. Postanowiłem nie wiedzieć nic. To, co zobaczę, to, co samo przyjdzie do mnie – ok. Nie będę się jednak poświęcał, aby poznać kraj, ludzi, w imię niewiadomo czego.

Czasem wydaje się, że to kraj bez kobiet, czasem przemykają, ale nie tak jak w krajach europejskich czy Ameryce Pd. Schowane za metrami sari, w domach, pomieszczeniach. Swoją seksualność pokazują w filmach, na plakatach i w teledyskach. Czy te wszystkie dziewczyny rzeczywiście istnieją?

Na ulicach przede wszystkim mężczyźni, podobnie jak w krajach arabskich, czule trzymają się za ręce czy też obejmują, spacerując nad brzegiem Gangesu. Kobiety, żony – schowane głęboko gdzieś tam.

Mam dość ciągłego nawoływania:

  • Hello Sir!
  • Which Country?
  • I am the Yoga Master
  • Hashish, hashish, very cheap
  • Massage? Very good for your body
  • Rickshaw, rickshaw
  • Want to see my shop?
  • You want something, sir?
  • etc.

Jest to nie do zniesienia, swoje widziałem, ale takiej natarczywości w żadnym kraju nie odczułem. 24/7 – totalna nagonka.

Nie uciekam jednak od tego, bo właśnie teraz mogłbym się spakować i wrócić do domu. Czasem jednak przychodzą pozytywne chwile i w ogólnym bilansie jednak wychodzi wszystko na plus, pomimo przeszkód i niepowodzeń.

Wiele osób gloryfikuje Indie, uznając je za święte, zbierają pieniądze, w końcu wyjeżdżają. Tu, po przylocie, wszystko tak ich przytłacza, że wracają pierwszym samolotem do domu.


W końcu spadł deszcz. Dziś było tak parno, że nie mogąc się ruszyć, traciłem kilogramy, leżąc w łóżku w hotelu do 16.

Prysznic – parę razy dziennie. Nie używać ręcznika, a najlepiej kąpać się w spodenkach i koszulce. Przynajmniej chwilę odrobiny ochłody.

Przerwy w dostawach prądu zdarzają się wielokrotnie dziennie. 5-6 minimum. Każda pora dnia dobra. W nocy wyłączyli prąd o 2:30. Nie mogłem już zasnąć. Położyłem się na zewnątrz.

Dalej nie wiem, kiedy wyjadę do Kalkuty. Dziś miałem odebrać bilet w agencji turystycznej (czasem lepiej, aby ktoś kupił bilet za ciebie, za opłatą 50 rupii, nie trzeba jeździć na dworzec [daleko] ani pieprzyć się z biurokracją indyjskich kolei). Niestety pacjent z agencji nie poinformował mnie, że dziś ma zamknięte. Więc nie wiem, czy mam bilet i kiedy jadę. Do Nepalu nie ma co w tych dniach – strajk generalny – 28-29 kwietnia nic nie działa. Więc Kalkuta parę dni jak najbardziej wskazane.

Fryzjer. Lub raczej golibroda. Za 20 rupii (10 kosztuje, ale mnie nie zarżnął brzytwą, więc dałem mu 10 więcej). Golenie wygląda tak, że pokrywają całą twarz pianką, z wyłączeniem wąsów, tymi zajmują się na końcu. Coż, z wąsami nie wyglądam dobrze. Nikt nie wygląda dobrze. Wąsy na przedzie to atrybut dyktatorów (Hitler, Stalin, Saddam), Fridy Kahlo i obciach. Bez urazy oczywiście – jak ktoś lubi, proszę bardzo :)

Deszcz wciąż pada. Zamienił ulice w płynący rynsztok. Poza tym ciemno jak w d… Nie wracam teraz do hotelu, bo chyba skończy się to tragicznie.

Opublikowano India, travel | Otagowano , , ,

varanasi

mialo byc o wielu rzeczach

wlasciwie nawet juz napisalem notke, o tym co sie dzialo, niestety znow brak pradu, i wszytsko poszlo sie chrzanic…

byl wiec niesamowity festiwal muzyczny, gdzie starzy miszczowie tabli i sitaru pokazali klase, dzwieki jakich w zyciu nie slyszalem, siedzenie w swiatyni do rana, spiacy ludzie gdzie popadnie, zanurzeni w snie i dzwiekach

mialo byc o rykszach, calym tym syfie, paleniu zwlok i dlaczego nie mozna robic zdjec w tym miejscu (hm hm :)

napisalem tez o ekipie ktora tu przebywa, wlasciwie lewituje gdzies nad wszytskim

i o wielu innych rzeczach

ogarnac to wsio wymaga skupienia i konekwencji, niestety nie w moim przypadku w tym momencie, teraz jakos powoli idzie, zeba nie ma, lepiej sie czuje

nie mozna miec przyjaciol wsrod hindusow, niestety – kapuscinski o tym pisal kiedys, nie mozesz miec przyjaciela w kims kto ma bardziej pusty zaladek i zero w kieszeniach

wciaz chca cos – szepca, wolaja, oferuja

indie sa nieobliczalne, nie sadze aby byly doskonalym lekarstwem na dusze, na pewno nie na cialo

ponoc ludzie spedzajacy duzo czasu poza domem , podrozujacy w wiele miejsc, jedzacy rozne rzeczy, sa mniej odporni gdy sa juz w podeszlym wieku, tak ktos mi powiedzial, czy to prawda?

jazda rowerem po ulicach Varanasi to niesamowite doswiadczenie, polecam :)

bilet i do kalkuty, jutro wieczorem zapewne.

Opublikowano India, travel | Otagowano ,

varanasi rzadzi

wlasnie stracilem zeba, dentystka w blekitnym sari i z kompletnie niezrozumialym angielskim meczyla sie z 15 minut,

okazalo sie ze dobrze zrobilem usuwajac scierwo, w srodku zeba stworzyl sie ogromny ropiejacy glut, ktory potem pani doktor pokazywala wszystkim w gabinecie – byli pod wrazeniem.

na razie ide umierac…
 Clarke MacArthur Jersey

Opublikowano India, travel | Otagowano , , , ,

varanasi

benaras benares banaras varanasi – juz sam nie wiem ktora nazwa prawdziwa

biore prochy i nie czuje zebym mial chorego i juz prawie martwego zeba. po poludniu odpalem, spanie…

teraz przez caly wieczor ryksza i snucie sie po miescie

niesamowite wrazenie wywiera wszystko w okolo, a nawet jeszcze nie bylem przy ghatach nad rzeka, gdzie pala zwloki, teraz raczej nie pojde, bo w miescie ciemno kompletnie, znow wylaczyli prad

nie wiem gdzie jestem, gdzies na polnocy miasta, w miejscu co zowie sie dream cafe

chodzenie po omacku po waskich uliczkach zaowocowalo krowia kupa x 3

pierwsze wrazenia, niesamowita dzielnica muzulmanska, jakze inna, z innymi dzwiekami kolorami zapachami, jeszcze wiekszy scisk w miescie, poraz pierwszy stalem w rickshaw traffic jam

wyprawa ze spotkana ekipa na bangh lassi (taki specjalny jogurt;) skonczyla sie tak ze ekipa pogubila sie w labiryncie uliczek starego miasta

uderzam na fesiwal muzyczny – o 10 w nocy do 6 rano – dzwieki jakich nie slyszaly moje uszy

Opublikowano India, travel | Otagowano ,

Varanasi i sprawa zeba

Ostatni dni to – upal, kurz, ogromne ilosci plynow spozywane 24/7 no i ten ZAB. Prawdopodobnie po wplywem temepratury plomba sie rozeszla, poza tym zgryzlem cos niechcacy jedzac muesli (skorupke z orzecha).

Pociag do Varanasi. Cala noc przespalem, budzac sie dopiero kolo 9. Caly czas biore kodeine na bol zeba. W pociagu juz prawie pusto – przez ostatnie godziny lezalem na gornym siedzeniu, teraz laze tu i tam. Upal sie zwieksza, przez otwarte, zakratowane okna widac spalnona sloncem ziemie, co jakis czas kawalek zieleni, ale dominujace kolory to zolty, brazowy, i wszechobecny szary. W dolinie Gangesu koncza sie zniwa. Kolorowo ubrane kobiety plyna polami z ogromnymi snopkami siana na glowach.

Skonczyla mi sie woda. Pragnienie rozwala mnie, na szczescie stajemy na jakies stacji i kupuje 2 butelki cieplej wody (tylko taka maja, poza tym podejrzanie zakrecona, wiec pewnie z jakiegos niewiadomego zrodla).

W dalszym ciagu pociag. Juz sam nie wiem ktora godzina. Co pare minut stajemy w srodku pola, lub przy jakies wsi na pol godziny. Ostatnio coraz bardziej popularna w Polsce jest sauna – to bardzo fajnie, mam ja teraz od paru godzin. Zab, upal, kodeina nie dziala. Do stojacego pociagu wpadaja konusy z goraca herbatka, ogorkami. Na szczescie jeden z nich ma zimna wode i arbuza.

Po 24 godzinach dojezdzamy do Varanasi. Spotykam Paula i Toma (dwoch Angoli – jeden w stylu Fat Boyslima, drugi taki brytolski rasta) – razem bierzemy ryksze i pedzimy ciemnym miastem, w ogromnym scisku, korku, syfie i kurzu. Wlasnie wylaczyli prad. Zalapuje sie na pokoj w hotlu Shiva Ganga – tuz przy rzece.

Mam straszne sny nocy, balem sie ze zwariuje, czy cos, na szczescie rano ok. Spotykam Kube, Polaka, mieszkajacego w tym samym miejscu. Gadamy chwile i zmykam do szitala.

Heritage Hospitals. X-ray zeba. Totalna infekcja. Albo dlugotrwale i dorgie leczenie kanalowe lub tez usuwamy. Wypada na to drugie. Do piatku mam brac leki, w piatek o 10 wyrywamy. Zab i tak sie juz rusza a polowa niego to plomba. Leki ktore kupilem chyba podzialaly bo nic nie czuje. Czuje lekki paraliz prawej czesci szczeki. Zeba zaniose nad ganges i spale a prochy wrzuce do rzeki. Varanasi to najlepsze miejsce na swiecie aby to uczynic.

Ciekawa rzecz. Wydaje mi sie ze musialo kiedys przydarzyc. Najpierw kamera, teraz zab. Nieszczescia chodza parami. Ejj ale ja dopiero 2 tygodnie w Indiach. W Ameryce Pld. nie zdarzylo mi sie wlasciwie nic przykrego – oporcz wypadku na motorze…

Tymczasem jestem w Varanasi. Trza robic zdjecia. Prawdopodobnie w sobote jade do Kalkuty a potem na polnoc. Mam kompletnie dosc upalu. Co gorsza po prostu nie trawie czasem sposobu w jaki zachowuja sie Hindusi. Szczegolnie wtedy gdy patrza sie na ciebie, bez slowa, dlugo i wytrwale. Czasem chcialbym byc niewidzialny. Wlasnie piszac te slowa podszedl do mnie koles i wylaczyl mi kompa, na szczescie zapisalem to co pisalem. Ale bez pytania, prad wysiadl, musieli wlaczyc generator pradu, ale kuwa nie moze powiedziec choc slowa?

Opublikowano India, travel | Otagowano , , , ,

Haridwar

W tym 200 tys. miescie Ganges wyplywa na nizine i plynie w strone Varanasi, Kalkuty, az do oceanu.

Haridwar to jedno z najswietszych miast Indii. Co 12 lat gosci miliony pielgrzmow na swiecie / festiwalu na czesc Wisznu – Kumbh Mela.

Rano sniadanie, net, kapiel w rzece, pozegnanie z ekipa (Hoomit, Gili, Roey) i spadowa motoryksza do odleglego o 20 km i 20 rupii Haridwaru. Wyskakuje przy glownej drodze, zabieram plecak z dachu rozsypujacej sie rykszy i sadystycznym upale ide szukac hotelu Ashok. Przechodze przez jeden z mostow na Gandze. Mieszam sie z tlumem na bazarze i powoli ide do hotelu, tuz przy stacji hidnuskich PKP. Zadekowalem sie w brudnym i zapuszczonym hotelu za 2 dolce i na miasto. Ryksza i pedzimy w kurzu i sloncu, pomiedzy innymi uczestnikami tego masakrycznego uliczego chaosu.

Har-ki-pairi (slady stop boga – Wisznu) – to dokladnie w tym miejscu rzeka opuszcza Himalaje. Jeszcze w miare czysta (przynajmniej w Rishikeshu, tutaj juz raczej nie) z kazdym kilometrem pochlania coraz to wieksze ilosci smieci, odchodow, sciekow, chemikali i trupow (przedwczoraj Debbie poszla na plaze, wrocila przerazona, 2 siedzacych w poblizu niej Hindusow wylolwilo zwloki i poczeli sie nimi bawic).

Pod mostami, przy ghatach, swiatyni i na brudnych kamienistych pozostalosciach po wyschnietym nurcie rzeki tysiace ludzi siedzi w glebokich dziurach, kapiac zapamietale. Ponoc szukaja zlota. Tuz obok gromada dzieciakow tapla sie w blocie, 10 metrow dalej przy schodach swiatyni obmywa sie cala rodzina. Na wschodnim brzegu ogromne koparki marki Tata przekopuja i reguluja brzeg rzeki.

Nie ma innych turystow. Gdziekolwiek sie nie pojawiam ktos mnie zaczepia, pyta, oferuje, chce sobie zrobic zdjecie, czasem tylko sporzenia, gdy siedze w knajpie zajadajac sie thali za 20 rupii.

Sen. Totalnie dziwny. Snilo mi sie ze jestem w Colorado. Dopiero co przyjechalem, znow szukam pracy, napotykam Marasa ktory jest kierowca darmowego autobusu kursujacego po doline Fraser. Spotykam Anie i Mike’a maja ogromny dom, pelen pracujacych na czarno Polakow, ale luz, Mike jest najbardziej szanowanym grzybiarzem w miescie, ma ogromna grzybiarnie i wszyscy go kochaja. Dom wyglada jak hinduska swiatynia, pelna czerwonych i wsciekle niebieskich figur. Strach sieja agenci do spraw clandestino (nielegalnych pracownikow).

Budzi mnie komar i bolacy zab. Mama miala racje – co do kamery i do zeba tez. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, mamma. :)

Net jest drozszy niz w R. Jedna rupia za minute. Ale i tak jest to 1,5$ za godzine. Dzieki wszystkim za naplywajace oplaty za kamere. Naprawde jestem wdzieczmy, i troche zawstydzony cala ta akcja. Jak dobrze pojdzie w Kathmandu bedzie nowa kamera. Moze wiec powstane film?

Wjezdzam kolejka linowa na do swiatyni zbudowanej na wzgorzu nad miastem. Kurz i pyl zasnuwaja cala doline, wschodni i zachodni brzeg.Im wiecej slonca tym mnie widac. Zdejmuje buty i wchodze do swiatyni. Przybyli oddaja czesc bostwom. W rogu na ziemi stary czlowiek goli brzytwa glowke malego chlopczyka. Cala rodzina dopinguje 2-3 letniego chlopca dracego sie w nieboglosy. Wlasciwie nie zauwazony siadam w kolku i robie zdjecia.

O 21 mam pociag do Varanasi. 22 godziny w pociagu. Zakupilem tani bilet za 300 rupii. Bedzie sie dzialo.

Opublikowano India, travel | Otagowano , ,

Wesolych

swiat, wszystkim…

Samotnosc jest zbawieniem i przeklenstwem zarazem. Jestes wolny w tym co robisz, jednoczesnie szukasz towarzystwa innych. Nie jest to trudne raczej, bo w Indiach non stop otaczaja cie ludzie. Czy to tubylcy czy tez inni podroznicy.

Czasem sie wylaczam. Siadam gdzies na dachu hotelu, czy jak wczoraj w swiatyni, w ktorej na samej gorze nie bylo nikogo. Jednak w dalszym ciagu nie potrafie oddalic sie tak do konca, uspokoic, oddychac rownomiernie, uspokoic mysli, uporzadkowac dysk twardy w mozgu.

Dalem sobie spokoj z namiastka Jogi. W calym miescie oferuje sie kursy jogi zadnym wyzszych mentalnych i fizycznych doznan kursy jogi. Niektore za darmo, inne co laska, sa tez takie gdzie kursy odbywaja sie po pare tygodni czy miesiecy. Zamykasz sie wtedy w asramie i zglebiasz wlasne wnetrze. Mowie o namiastce, bo hatha joga traktowana jest przez trawelersow jak kolejna atrakcja, cos jak rafting, jazda wielbladem, safarii czy wyprawa w gory. 2-3 dni i dalej w inne miejsce. Oczywisce wiele osob zostaje dluzej. Ja niestety nie mam takich mozliwosci czasowych (finansowe raczej odpadaja, bo mozna sie za grosze tu utrzymac) wiec tym razem daje sobie spokoj, choc jestem ponoc w swiatowej stolicy jogi.

Obrazowanie Boga (czy tez bostw, w przypadku Indii) jakos nie przemawia do mnie. NIe daje pracowac wyobrazni. Indie to wszechobecny kicz- wiec takze i swiatynie nie pozostaja w tyle jezeli chodzi o w kosmiczny sposb dobrane kolory czy sposob wykonania rzezb roznych bostw. Pstrokacizna masakryczna. Prawdopodbnie nie dziala to na mnie, na pewno jednak na Hindusow, ktorzy calymi wycieczkami przybywaja do swiatyn Rishikeshu czy tez innych swietych miast.

21 kwietnia jade do Varanasi, jezeli sie uda zdobyc bilet. Na razie mam rezerwacje, ale caly ten system rezerwacji kolejowych (polecam strone koleii hinuskich) jest totalnie zbiurokratyzowany i na razie nie kumam go za bardzo.

Opublikowano India, travel | Otagowano , ,

Rishikesh 2

Staram sie znalezc w tej calej egzotycznej chaotycznej kiczowatej mieszance COS.

Przez caly dzien lazenie po swiatyniach w miescie, ogladanie ludzi i vice versa. Wycieczka z Punjabu podchodzi do mnie i do Debbie (spotkanej wczesniej w Delhi) chcac sie przywitac i zrobic sobie zdjecie, cale miasto jest pelne tubylczych turystow. Przyjechali z Delhi, Punjabu, sa z wyzszej czy tez sredniej kasty. Szczerze sie wiec posrod ubranych w kolorowe sari kobiet i wypomadowanych kolesi, gdy wynajtey fotograf uwiecznia wszystko aparatem z czasow kolonialnych, taka hinduska zorka 5.

Znuzony upalem, i calodniowym chodzieniem udaje sie na popoludniowa drzemke. Wstaje tylko na chwile aby zjesc co nie co. Nie ide na Pesah, wszyscy poszli do Swiss Cottage w gorach, cos nie mam ochoty, dzis spie i czytam ksiazke „Droga do Indii”. To rzecz o czasach gdy rzadzili w indiach Angole, w tak nie zrozumialem dla nich kraju.
„Daje Anglikowi rok, a Angielce pol roku” (cyt. z pamieci) mowi jeden z bohaterow (Hindus) o kolonialistach przyjezdzajacych ze Zjednoczonego Krolestwa. Jeszcze wiecej cos o tym napisze.

Pobudka o 5:30. Mala gimnastyka na dachu. Kiepsko ze mna, trzeba rozruszac stare kosci. Wszystko jeszcze zamkniete, sniadania nie daja, internet off. Biore wiec aparat i ruszam przed siebie. Nad brzegiem Gangi kobiety susza sari. Dlugie na 6 metrow, szeroki na metr. Wiatr rozwiewa i nadyma je jak bajecznie kolorowe paralotnie. Szkoda ze mam tylko obiektyw 50mm ze soba,wchodze pomiedzy nie, te tylko sie usmiechaja i mocno trzymaja material aby wiatr nie porwal go gdzies daleko.

Przy zakurzonej drodze na ziemi siedzi 4 sadhus. Maja pomaraczowe szaty, na ogniu gotuje sie herbata, przesypuja jakies proszki, milcza. Przysiadam sie do nich. Czestuja chillum i czajem.

…,

Dalej nie ulozylem planu. jechac w gory do kaszmiru czy tez na poludnie, do Agry, Varanasi, Kalkuty i potem do Nepalu.

what you think?

 

 

Opublikowano India, travel | Otagowano , ,