Dni płyną w podobnym rytmie. Wczesne wstawanie, miasto o wschodzie słońca, popołudniowa drzemka, potem riksza do centrum, Mona Lisa – czyli knajpa, w której przesiaduję, wieczór nad rzeką i powrót do hotelu.
Weather Report, Varanasi:
- max temp. 44.1 / min 27.3
- sunrise 5:35
- sunset 18:27
- wilgotność 75%
Spotykam Beatę, która wyjechała parę miesięcy temu do Indii. Chwilę gadamy i ruszamy nad rzekę. Łódka za 40 rupii – muszę sam machać bambusowymi wiosłami, odrobina gimnastyki zawsze mile widziana. Początek problematyczny – lawirowanie między innymi łodziami zaparkowanymi przy kamiennych schodach schodzących do Gangesu. Płyniemy na wschodni brzeg rzeki. Piach, dzikie psy, krowy, woły, tony śmieci no i nieboszczyki. Napuchnięte, opatulone w szmaty, leżą na brzegu lub też smętnie unoszą się w wodzie. Psy nigdy nie są tu głodne.
Robię parę zdjęć, ale daję spokój po chwili.
Płonące zwłoki nie śmierdzą tak, jak myślałem. Dzięki użyciu drewna sandałowego, odor nie jest tak silny, wręcz znikomy, ginie w innych zapachach miasta. W bocznych uliczkach leżą tony drewna, kilogram kosztuje 120-200 rupii, do całkowitego spalenia przeciętnych zwłok potrzeba ponoć 200 kg tego cennego drewna. Niebagatelny wydatek, nie wszystkich na to stać. Nieopodal znajduje się też tańsze – elektryczne krematorium. Lecz ci, których nawet na to nie stać, wrzucają zwłoki po prostu do rzeki. W Varanasi codziennie pali się 500-600 zwłok. Non stop. 24 godziny na dobę.
Z tarasu budynku zbudowanego tuż nad krematorium można obserwować całą ceremonię. Przykleja się do mnie młody Hindus, wciska historie o tym, jak to powinienem zrobić coś dobrego dla swojej karmy. Np. zasponsorować parę kilo drewna dla wysuszonych kobiet czekających na śmierć w rogu pokoju. Dwie staruszki natarczywie patrzą się na mnie. Niestety, nic dla swojej karmy zrobić nie mogę. Wszystko zostało przecież już zapisane, no nie?
10 rupii – zła karma, 1000 rupii – dobra karma. Indie, jak widać, są zajebiście uduchowione i wzniosłe. Już dawno ten kraj, zresztą jak i wszystkie inne, zostały przeliczone na $$$.
W okolicach ceremonii palenia zwłok nie wolno robić zdjęć. Tysiące oczu groźnie spoglądają na każdego uzbrojonego w obiektyw. Właściwie jest to niemożliwe, aby zrobić tak po prostu zdjęcia z bliska podczas ceremonii, z miejsca, gdzie stoi rodzina. No chyba że zapłacisz. Coż, mam jednak swoje sposoby ;)
Wszyscy wiedzą, że Ganges w Varanasi jest tak brudny, że normy jakiekolwiek przekracza kilkaset tysięcy razy. Coż z tego – herbatę robią z wody pompowanej z rzeki, przez cały dzień tysiące ludzi zażywa „orzeźwiającej” kąpieli w nurtach, łowi się ryby (udokumentowałem) i wszystko niby wygląda w porządku. Czy ktoś składa zamówienie na parę litrów? Opijemy się, jak przyjadę ;)
Rozmawiam z innymi podróżnymi. Śmiejemy się sami z siebie, podczas niealkoholowej imprezy (nie piłem nic od 3 tygodni, jak i mięsa nie jadłem), śmiejemy się z naszej pogoń za Indiami, nawet ci, co znają hindi, historię, zwyczaje, ci, co spędzili tu długi czas, sami przyznają, że nie wiedzą nic. Postanowiłem nie wiedzieć nic. To, co zobaczę, to, co samo przyjdzie do mnie – ok. Nie będę się jednak poświęcał, aby poznać kraj, ludzi, w imię niewiadomo czego.
Czasem wydaje się, że to kraj bez kobiet, czasem przemykają, ale nie tak jak w krajach europejskich czy Ameryce Pd. Schowane za metrami sari, w domach, pomieszczeniach. Swoją seksualność pokazują w filmach, na plakatach i w teledyskach. Czy te wszystkie dziewczyny rzeczywiście istnieją?
Na ulicach przede wszystkim mężczyźni, podobnie jak w krajach arabskich, czule trzymają się za ręce czy też obejmują, spacerując nad brzegiem Gangesu. Kobiety, żony – schowane głęboko gdzieś tam.
Mam dość ciągłego nawoływania:
- Hello Sir!
- Which Country?
- I am the Yoga Master
- Hashish, hashish, very cheap
- Massage? Very good for your body
- Rickshaw, rickshaw
- Want to see my shop?
- You want something, sir?
- etc.
Jest to nie do zniesienia, swoje widziałem, ale takiej natarczywości w żadnym kraju nie odczułem. 24/7 – totalna nagonka.
Nie uciekam jednak od tego, bo właśnie teraz mogłbym się spakować i wrócić do domu. Czasem jednak przychodzą pozytywne chwile i w ogólnym bilansie jednak wychodzi wszystko na plus, pomimo przeszkód i niepowodzeń.
Wiele osób gloryfikuje Indie, uznając je za święte, zbierają pieniądze, w końcu wyjeżdżają. Tu, po przylocie, wszystko tak ich przytłacza, że wracają pierwszym samolotem do domu.
W końcu spadł deszcz. Dziś było tak parno, że nie mogąc się ruszyć, traciłem kilogramy, leżąc w łóżku w hotelu do 16.
Prysznic – parę razy dziennie. Nie używać ręcznika, a najlepiej kąpać się w spodenkach i koszulce. Przynajmniej chwilę odrobiny ochłody.
Przerwy w dostawach prądu zdarzają się wielokrotnie dziennie. 5-6 minimum. Każda pora dnia dobra. W nocy wyłączyli prąd o 2:30. Nie mogłem już zasnąć. Położyłem się na zewnątrz.
Dalej nie wiem, kiedy wyjadę do Kalkuty. Dziś miałem odebrać bilet w agencji turystycznej (czasem lepiej, aby ktoś kupił bilet za ciebie, za opłatą 50 rupii, nie trzeba jeździć na dworzec [daleko] ani pieprzyć się z biurokracją indyjskich kolei). Niestety pacjent z agencji nie poinformował mnie, że dziś ma zamknięte. Więc nie wiem, czy mam bilet i kiedy jadę. Do Nepalu nie ma co w tych dniach – strajk generalny – 28-29 kwietnia nic nie działa. Więc Kalkuta parę dni jak najbardziej wskazane.
Fryzjer. Lub raczej golibroda. Za 20 rupii (10 kosztuje, ale mnie nie zarżnął brzytwą, więc dałem mu 10 więcej). Golenie wygląda tak, że pokrywają całą twarz pianką, z wyłączeniem wąsów, tymi zajmują się na końcu. Coż, z wąsami nie wyglądam dobrze. Nikt nie wygląda dobrze. Wąsy na przedzie to atrybut dyktatorów (Hitler, Stalin, Saddam), Fridy Kahlo i obciach. Bez urazy oczywiście – jak ktoś lubi, proszę bardzo :)
Deszcz wciąż pada. Zamienił ulice w płynący rynsztok. Poza tym ciemno jak w d… Nie wracam teraz do hotelu, bo chyba skończy się to tragicznie.