Wspanialy zachod slonca nad Atlantykiem. Jak zahipnotyzowani stalismy na urwisku o ktore rozbijaly sie paru metrowe fale. Tuz przy latarni morskiej w Rabacie. Gdzies przed nami, pare tysiecy mil morskich na zachod jest Ameryka Poludniowa. Jeszcze 600 lat temu dla wczesnych byl tu koniec swiata.
Ta 3 tygodniowa wyprawa po Maroku byla przede wszystkim podroza kontrastow. Na poczatek zbudowana przez Portugalczykow As Suwajra. Wsapniali goscinni ludzie, klimatyczna medyna, ogrolne fale, wiatr, piasek i slonce. Zapach ryb w porcie i latajace mewy nad talerzem pelnym krewetek. Wioli chyba podobalo sie tam najbardziej.
Zjazd do Marakeszu. Tam juz bylo kompletnie inaczej. Niesamowity plac Dzamma Al Fna, czarodzieje, zaklinacze wezy, kuglarze, akrobaci, oszusci, bajarze i hordy czerwononosych turystow. Do tego gorace lepkie powietrze i wszedobylski kurz.
Po paru dniach zaczelismy spogladac w kierunku osniezonych szczyow Atlasu Wysokiego gorujacych nad czerwonymi murami miasta.
Imlil – pierszy powaniejszych kontakt z Berberami, nauka paru slow z ich jezyka, wizyta w domu u Brahima. Poza tym wspinaczka az po snieg po okolicznych szczytach. AAhaaa , no i wizyta w kasbie gdzie Scorsese nakrecil Kunduna. mam ochote zobaczyc ten film, aby skonfrontowac to z rzeczywistoscia.
Potem o malo co nie stracilsly zycia na przeleczy Tizi-n-Tiszka podczas nocnej podrozy do Zagory. Wschod slonca w autobusie i przejazd dolina Draa wsrod palmowych gajow. Zagora kazala sie malym zakurzonym miasteczkiem, otoczonym palmami i pelnym naciagaczy probujacych namowic nas na wycieczke na wielbladach czy tez na wymiane zegarkow, koszulek, kaset magnetofonwych etc. Nieco zmeczeni leniwa atmosfera premierzylsmy w tzw collective taxis 400 km przez Dzebel Sarhro az do Merzougi.
Dzebel Sarhro to gory pochdzenia wulkanicznego, pelne plaskich mez o scetych szczytach glebokich jarach. jedna waska droga przecina je jak noz maselko. Podroz byla raczej spocona bo musielismy sie gniezdzic w mercedzsie beczce w 7 osob + kierowca.
Blekitni ludzie – Les Hommes BLues – tak naywa sie legendarnych Tuaregow. Lecz ci ktorych spotkalismy nie mieli z nimi nic wspolnego. Les hommes blues – to nazwa oberzy na pystyni tuz przy >Erg Chebbi. Podwiezieni na stopa przez czarnoskoego Abudula (szefa knajpy) spedzllsmy tam noc, poczatkowo a namocie. Lecz zasypywani piaskiem przez szalejaca wichure przenieslismy sie pod dach. Na drug dzien po paru godzinnej wzycie na wydmach trza bylo stamtad spadac. wrzucilsmy nasze plecaki na wielblady i ruszylismy d Merzougi. Gdzie wraz z now przyjacilmi spalilsmy troche czekolady.
Jednak znow uderzylismy w droge. W Fezie spedzilismy 3 dni. Niesamowte miejsce. Schizofreniczna gmatwanina tysiecy waskich uliczek. Meszanina zapachw i kolorow. Potem nie pozostalo nam nic innego jak dpoczac dwa dni w Rabacie. Dzis jestesmy w przereklamowaniej Casablance
Maly niedosyt zawsze pozostaje.
To byl taki maly opis co sie wydarzylo. Textu jest znaczne wiecej – Wiola prawie napisala ksiazke ;)))
Poza tym jakies 1500 zdjec na apaacie cyfrowym, negatywach i slajdach. Bedzie co wybierac i skanowac. Postaram sie wrzucic to wszystko w cagu tygodnia. oby….
yoyo