Czasem najlepiej byc ponad tym wszystkim. 25 metrow nad ulica. Nad zapachem. Smrodem. Kolorami i swiatlem przedzierajacym sie przez dziury w prowizorycznym dachu przerzuconym nad soukiem. Plaskie dachy pozwalaja na swobodne poruszanie sie po nich. Kic Kic. I juz jestem na innym budynku mogac obserwowac zupelnie inna ulice pode mna. Na dachach czy tez tarasach suszy sie pranie; wystawia zbedne rzeczy i instaluje anteny satelitarne.
Z dachu hotelu Cascade widac zatloczona ulice przy brami Bab Bou Jeloud (glowne wejscie do medyny przy jej poludniowo zachodniej czesci). Stragany; male kawairenki; knajpki z nalesnikami oraz tarasy paru restauracji. Dalej dwa minerety. Wokolo zielone wzgorza otaczajace miasto. Sielanka. Ptaszki cwierkaja. slychac przytlumiona muzyke i gwar. A ponad to wszystko slychac WIATR.
Kolejny dzien.
spanie do oporu a potem po raz pierwzsy jechalismy pociagiem w maroko. o wiele to lepsz niw autobus; ale pociag nie wszedzie dociera.
jestemy w stolicy – Rabacie. Niebieskawy hotel w ktorym mieszkamy jest nieco przerazajacy. Znajduje sie nad morzem ale w okolicy cmentarza. Ma kilkadziesiat pokoi; obsluge mowiaca tylko po arabsku; i mam wrazenie ze mieszkamy tam sami. Klimat jak w Lsnieniu Kinga ale w orientalnym wydaniu.