Miesięczne archiwum: listopad 2008

Gondar.

Ze snu wyrwalo mnie twarde ladowanie na lonisku oddalonym o 20 km od Gonderu. Poranne slonce milo grzalo. Gory ktore wyrastaly na horyzoncie osnuwala delikatna mgielka. Poza tym ani jednej chmurki na niebie. Powietrze czyste i rzeskie. Wyszedlem w poszukiwaniu kogos aby podzielic koszty transportu. Dlugo nie szukalem. Zaraz po mnie wyszly dwie Hiszpanki – trajkoczac cos wpadly na mnie gdy przepakowywalem plecak. Hola, hola – Trinty i Maite – jedziemy razem do Belegez Pension.

Zatyczki do uszu, opaska na oczy. Odpadam na ladnych pare godzin.

Po przebudzeniu nie wiedzialem gdzie jestem. Zajelo mi to pare chwil aby zdac sobie sprawe z nowej lokalizacji. Wylazlem z nory.

Gondar – nic specjalnego – miasteczko jest przede wszystkim baza wypadowa w gory Simien. W centrum miasta wznosi sie ufortyfikowany komplek palacow – siedziba Fasiladasa – cesarza Etiopii, ktory ustanowil w Gonder stolice swojego imperium w 1636 roku. Straszna nuda – ale moze warto zobaczyc – w koncu w Afryce takich miejsc jest niewiele.

“You, you, you” “You, you, you” – powtarzane bez konca, slysze na kazym kroku. Molestowanie w stylu hinduskim – zaczepki i zaczepki. Tak naprawde nalezy to po prostu zlac i zupelnie zignorowac. Turysta = kasa. Albo cukierek czy dlugopis. Nalezy dorwac bialasa, omamic, stlamsic, osaczyc i wydoic. Tak to jest na turystycznym szlaku. Wystarczy miec troche wiecej czasu i zjechac z marszruty Lonely Planet aby spotkac zajebistych, bezinteresownych ludzi.

Biegam z aparatem. Mysle ze dobrym posunieciem bylo zabranie malej lajki z 35mm obiektywem. Wisi sobie z boku, nie rzuca sie w oczy. Szybko sie nia ustawia co trzeba – wlasciwie point and shoot – jezeli sie dobrze pozna aparat. Chodze i strzelam – choc nie jest latwo. Najlepiej sie nie pytac – choc to oczywiscie wbrew zasadom “dobrego turysty” z zachodu. Ja jestem zlym turysta. Widze moment robie zdjecie i w nogi. Aparat jest cichy i dyskretny. Tak naprawde przede wszystkim lokalesi widza bialasa z dziwnymi wlosami, zoltymi od slonca i z 4 tygodniowa broda. A aparat w drugiej kolejnosci.

Opublikowano on the road, reportage, travel | Otagowano

Lotnisko. Addis Ababa.

Wciaz czulem w zaladku resztki lokalnego bimbru jakim zostalem uraczony poprzedniego wieczoru. Siedzialem niewyspany na lotnisku i z braku innego zajecia skrobalem w notesie.

W nocy nie spalem. O 4 rano mialem zamowiona taksowke na lotnisko. Nie moglem zasnac. Czesto to mam – wiem ze rano musze na lotnisko czy na dworzec a tu trzeba jeszcze ogarnac pare rzeczy. Czlowiek nakrecony myslami i koniec koncow nie moze zasnac w ogole. Poza tym 100 metrow od hotelu do poznych godzin rozbrzmiewaly dzwieki disco.

Taksowkarz juz na mnie czekal. Znow stara lada. Taksiarz – charczacy dziadek, owiniety kocem, gnal szerokimi i pustymi ulicami Addis Ababy – otwierajac na co drugim rondzie drzwi – aby splunac siarczyscie.

Przed lotniskiem zatrzymano nas – rewizja. Wychodzic- rece do gory – a potem nastepowalo macanie w poszukiwaniu bomb i pistoletow.

Rano wszystko sie strasznie wlecze. Na lotnisku kolejna kontrola. A potem jeszcze jedna przed samym boardingiem. Zawsze tak jest ale w Europie jakos to szybciej idzie. Etiopczycy nic nie robia sobie z wykrywaczy metalu. Doslownie co drugi spedza 5 minut na przechodzeniu i cofaniu sie przez bramke. A to pasek, a to cos metalowego na szyi. A no tak zapomnial o butach. Wisiorki, kurtki, zegarki, drobne w kieszeni, zapalniczka. Trwa to dobra godzine zanim przejde.

Opublikowano on the road, reportage, travel | Otagowano

Addis Ababa. Dzien drugi.

Pierwszego dnia w Addis nie moge sie dobudzic. W pol snie slysze jezyk polski z podworka na ktore wychodza okna mojego pokoju. Zapuchniety wychodze na zewnatrz I spotykam ekipe z Gdanska i Wawy – 3 kolezkow jezdzi po Etiopii wynajetym samochodem. Z nimi siedzi Gosia z Poznania – ktora czeka swoja kumpele Jagode. Tego samego dnia wieczorem okaze sie ze swiat jest maly i wszyscy jakos sie znaja – czy to poprzez net czy tez poprzez wspolnych znajomych…

Wraz z Gosia ruszamy na miasto. Ja musze zalatwic gotowke (wymiana albo z visy) a ona wlasciwie nie ma co robic i postanawia mi potowarzyszyc. Aby sie nieco nakrecic odwiedzamy kafeterie Tomoca – gdzie parza swietne esspreso. Etiopia to ojczyzna kawy – nie jest wiec dziwnego ze kafejki sa na kazym kroku. Potem odwiedzam 5 bankow po kolei – niestety w kazdym jednym odsylaja mnie do nastepnego. Jak juz wczesniej pisalem – banknoty 50dolarowe sprzed 1996 roku sa nieakceptowane.w wielu krajach. W koncu trafiam do Banku Narodowego – gdzie z okienka do okienka przechodzac laduje u samego menadzera glownego dzialu transakcji miedzynarodowych i walutowych. Przez otwarte drzwi (siedze w sekretariacie) slysze jak zalatwia z kims jakas duza finansowa transakcje. Po 45 minutach zaprasza mnie do srodka. Musialo to smiesznie wygladac gdy wyjalem te pomiete szmaciane dolary skomlac o wymiane. Niestety – bankier poradzil mi abym wymienil to na czarnym rynku ;) Poddalem sie – i zdecydowalem sie na wyciagniecie gotowki z visy – tym razem zupelnie nie ma problemu. Place niewielka prowizje i nie ma sprawy.

Miasto nie zachwyca – na pierwszy rzut oka. Chaotyczny mix klimatow wloskich, imperialistycznych, komunistycznych plus slumsy na przemian z nowoczesnymi szkaradnymi wytworami szalonych architektow.

Pewnie przed powrotem bede mogl spedzic tu wiecej czasu – ale to sie jeszcze okaze – plany zmieniaja sie wlasciwie z dnia na dzien.

Opublikowano on the road, reportage, travel | Otagowano

16 marca 2001 roku – Bahir Dar, Etiopia

Cala ten pomysl aby to przyjechac to niezla jazda. Teraz sie zastanawiam czemu ja do Afryki nie jezdzilem, jak w okolo zgnilego jaja lazilem, nie bylo mi po drodze, sam nie wiem. Intesywnosc doznan na samy poczatku moge porownac jedynie z pierwszym tygodniem w Indiach w 2003 roku

Unikatowosc Etiopii na pewno sie w jednym zdaniu opisac nie da. Mila wiadomoscia dla mnie samego ze wg tutejszego kalendarza mam 25 lat. Dzis jest 16 marca 2001 roku (Khedar 16, 2001). Czyli 11 wrzesnia 2001 roku dopiero nastapi (bo to Nowy Rok w Etiopii). Rok ma 13 miesiecy – 12 miesiecy po 30 dni i jeden po 5 albo 6. To nie wszystko – dzien liczy sie godzinowo od 6 rano czyli od wschodu slonca. Czyli o 10 rano jest tutaj 4 rano. I tak dalej.

Jestem w Bahir Dar. Lece do Lalibeli.

Opublikowano on the road, reportage, travel | Otagowano

addis ababa – etiopia

Wtorek.

Zostalem sam. Skonczyla sie laba na Zanzi. Troche brak mi dzis pary i mocy. Zaczyna sie wielka niewiadoma – Etiopia. Mam niewiele czasu – jedynie 3 tygodnie. Zdecydowalem sie na polnoc kraju – choc w moze sie duzo jeszcze zmienic – stawiam na brak planu – najwyzej co jego szkielet.

Wieczor w Addis Ababa.

Lot minal szybko. Tylko 15 minut spoznienia. Moj sasiad z boku nie tknal jedzenia, modlil sie cala droge, spogladajac z nienawiscia na ekran video gdzie wyswietlano wyjatkowo debilny film Camp Rock czy cos takiego.

Lotnisko.

Obywatele 33 krajow dostaja wize „on arrival” – Polacy tez. Grzecznie namawiam pania z kontroli granicznej aby wbila mi calostronnicowa wize na istniejaca juz pieczatke jakiegos kraju. 32 strony w paszporcie to dla mnie zdecydowanie za malo. W kantorze probuje „przepchnac” 50 dolarowy banknot z „mala glowa prezydenta” – nie udaje sie – ale ponoc mozna to zrobic w centrum miasta w Commercial Bank. Sprobuje jutro.

Wypijam powitalna kawe – potrojne esspreso i laduje sie do rozpadajacej sie starej Lady. Po drodze do dzielnicy Piazza taksowkarz musi sie zatrzymac u „gommisty” aby napompowac kola.

10 stopni. Zimno. Ciemna noc w jednym z najwiekszych afrykanskich miast. Zatrzymuje sie w Hotelu Baro – 10 dolkow za noc w nedznym pokoiku.

Szukajac czegos do jedzenia trafiam do Ristorante Castelli – slynna wloska knajpa, ponoc najlepsza w calej Etiopii. Jest tu nieprzerwanie od lat 30 – przetrwala wszelkie zawirowania historii. Na scianie zdjecia gosci – Geldof, Clinton, Brangelina etc.

Nie mam juz sily – rano trzba wstac. Wbijam sie do spiwora z polaru, zagrzebuje sie pod sterta kocy i zasypiam

Opublikowano on the road, reportage, travel | Otagowano

Stone Town

Labirynt uliczek przywodzi na mysl mix Starej Hawany, Marakeszu, Delhi razem wzietych – juz dosc plazy i byczenia sie w Matemwe. Rytm dnia jasny – pobudka o 6 rano – 2 godziny robienia zdjec – sniadanie – znow zdjecia i zlatwianie spraw potem czill out z ksiazka a popoludniu zdnow bieganie z aparatem. No i spac bardzo wczesnie. Zapomnialem juz jak to jest, bo w Wawie prowadze zycie nietoperza.

Na Zanzibarze, a dokladnie w centrum miasta w Stone Town szalenstwo – OBAMOMANIA. Dzis na porannej kawie i ginger tea spotkalem Rashida, co w Brukseli pracuje i po swiecie jezdzi. Wielowatkowa rozmowa schodzi oczywiscie na wybory w USA. Wszysy szczesliwi – Afryka i nawet jej muzulmanskie zakatki szaleja ze szczescia. Tak przynajmniej to wyglada. Widac mase ludzi w koszulkach z Obama, plakaty na miescie a w niedziele darmowy koncert w porcie ZANZIBAR FOR OBAMA…

18 listopada wylot do Addis Ababy a 20 listka do Gonderu.

Na Zanzibarze, a dokladnie w centrum miasta w Stone Town szalenstwo – OBAMOMANIA. Dzis na porannej kawie i ginger tea spotkalem Rashida, co w Brukseli pracuje i po swiecie jezdzi. Wszysyc szczesliwi – Afryka i nawet jej muzulmanskie zakatki szaleja ze szczescia. Tak przynajmniej to wyglada. Widac mase ludzi w koszulkach z Obama, plakaty na miescie a w niedziele darmowy koncert w porcie ZANZIBAR FOR OBAMA…

18 listopada wylot do Addis Ababy a 20 listka do Gonderu.

Opublikowano travel | Otagowano

jumbo, zanzibar

27 godzin w samolotach, pociagach i minibusem. Wawa – Amsterdam (4 h w miescie zalanym deszczem) – Nairobi (5 godzin spania na betonie) – Zanzibar

Matemwe, Zanzibar – kawalek zagubionego swiata nad Oceanem Indyjskim – od jutra zaczynam nurkowania, Kasia od dzis zaczela kurs na nurka ;)

No i tyle… daje znaki ze zyje….

Opublikowano common life | Otagowano