doplynalem – 2 dni na rzece. jutro tekst. yo
PS.
laos zachwyca od poczatku… wiec miesiac sie tu pobujam
Keelan Cole Womens Jersey
Miesięczne archiwum: luty 2004
luang prabang – laos
chiang rai
siedze w bakery czekam na kawe i ciastko. zaraz mam bus do granicy z laosem. znow spotkalem ossie – dirka jedziemy wiec razem w tym samym kierunku.
nie bedzie mnie pare dni – nie wiem ile trwa splyw mekongiem i czy maja net w laosie.
salut amigos
Martin Brodeur Authentic Jersey
wypad do Soppong
Droga z Pai do Soppong wije sie serpentynami w gore aby chwile potem stromo opadac w dol. Honda Dream mruczy niczym ogromny chopper gdy z mozolem na 1 lub 2 biegu wspinam sie w strone przeleczy, polozonej na wyskosci 2000 m. Zapomnialem okularow przeciwslonecznych – muchy wpadaja w oczy, popoludniowe slonce razi, ale wiatr ochladza. Na przeleczy spotykam Grega i Regine – wyjechali wczesniej bo w dwojke na 110 cc hondzie nie wyciagniesz za wiele. Generalnie powolna sprawa. Ale nie ma gdzie sie spieszyc – krajobrazy bajeczne – pola ryzowe, palmy, wypalone wzgorza. Na przeleczy Regina przesiada sie na moj bajk i zjezdzamy w dol do Soppong. Regina jest z Bawarii – choc wcale nie przypomina bawarskich cycatych dziewoj roznoszacych litry browca na Oktober Fest.
W okolicach jaskinii Tham Lot jestesmy na godzine przed zachodem slonca. Mamy wiec czas aby zwiedzic Jaskinie Kolumny z ogromnym 20 metrowym stalagmitem a potem niewielka Grote Lalek. Klimat jak w grotach Moiry z Wladcy Pierscieni. Po wyjsciu z ciemnosci idziemy wzdluz rzeki do miejsca gdzie kazdego dnia o wschodzie i zachodzie slonca tysiace nietoperzy wyruszaja badz tez wracaja do domu. Miejsce zwane jest Grota Trumien – znaleziono tam zwloki sprzed tysiecy lat poza tym smierdzi jak trupiarni – guano i czyms jeszcze.
Zmrok nadchodzi raptownie, kluczac po okolicy, przejezdzajac obok stada wolow dojezdzamy do Cave Lodge – gdzie kobieta z plemienia Shan i jej australiski maz zawsze znajda cieply posilek i miejsce za 60 bathow w sali zbiorowej. Zapodajemy piwo, smazone warzywa z ryzem i tofu. Greg, Walijczyk o aparycji Kevina Costnera, 42 lata, raczy nas opowiesciami o miejscach ktore zobaczyl, o pracy jako nauczyciel czy instruktor scuba diving. Mowi okropnie wolno – ale on tak zawsze – jako maly chlopiec strasznie szybko mowil i mieszal walijski z angielskim – wiec musieli go przeprogramowac w jednej z mugolskich szkol z internatem gdzie molestuja cie zlosliwi ksiazeta czy inna arystokracja-sracja.
Nazajutrz wracamy powoli do Pai. Nasza uwage przykuwa drogowskaz kierujacy podroznych do goracych zrodel. Z asfaltowej rownej drogi zjezdzamy na zakurzona, waska droge. Czeka nas pol godziny walki z motorami, jazdy po wertepach, przez bambusowe chybotliwe mostki czy tez przez plytkie kamieniste strumienie. Pot leje sie strumieniami, mam sraczke w majtkach, szczegolnie gdy musze podjechac pod super strome wzniesienie. Wiem ze nie moge sie zatrzymac bo motor za ciezki aby hamulce zadzialaly, latwo obsunalby sie w dol i bylbym w dupie. Chwila nerwow i po minucie jestem na gorze. Potem jeszcze 2 razy podobna sprawa, ale lapie w mig co i jak i jest spoko. Same gorace zrodla sa raczej tylko cieple – ale w zajebistym miejscu – zielony zagajnik, palmy, krystalicznie czysta woda, kapiace sie dzieciaki z okolicznych wiosek zamieszkalych przez plemiona gorskie.
Dzis rano jeszcze raz relaks w hot springs – sniadanie ogladajac srajace slonie i powrot. Ziewam okropnie, przed chwila wrocilem z jeszcze jednej przejazdzki po okolicy. dzis relaks. Jutro mam paszport z wiza laotanska i spadam w srode rano do Chiang Mai a stamtad do Chiang Kong – tuz nad brzegiem Mekongu, gdzie Tajlandia z Laosem graniczy.
still pai
ciagle tu. az do wtorku. czekam na wize do Laosu – wlasnie wyslali moj paszport do BKK – troche kosztuje 30$ za 30 dni – ale lepszy rydz niz nic.
relaks kompletny. laze z aparatem – pstrykam – dni leca szybko, mimo spowolnionej atmosfery
Oak – wlasciciel Drifter’s zapodaje jaja sadzone, na stole talerze z anansem i arbuzem, kawa, laduje baterie w urzadzeniach elektronicznych, zapuszczam Kind of Blue, potem zdrowa kupa i na miasto
dzis znow pozyczam skuter – mysle o tym aby wziac najpotrzebniejsze rzeczy i spac gdzies w jednej z wiosek.
moglbym tez opisac postacie ktore codziennie spotykam – dziwna mieszanke bezpanstwocow przemieszczajacych sie wg por roku z miejsca na miejsce – uczacych tu angielskiego, budujacych szkoly czy swiatynie, artystow szukajacych natchnienia w okolicznych krajobrazach, zwyklych frikow z dredami co zyja o misce ryzu i gownianym joincie „made in Lisu Hill Tribe”, sa tez starzy hippisi z dlugimi wlosami upstrzonymi srebrnymi nitkami siwizny, czasem zaplacze sie jakas para emerytow ze Szwecji,nowi Chinczycy upper-class – milczacy jak chinski mur, nie znajacy angielskiego, w najnowszych trendowych ciuchach North Face, kosmicznych sandalach; czasem trafi sie Japoniec zdziwiony tym ze zyje, sa tez hardkorowcy przyjezdzajacy tu aby sie troche poobijac na obozie Muay Thai (boks). Nie brak oczywiscie zwyklych podroznych – zyjacych w rytmie, pobudka, sniadanie, drugie sniadanie, Internet, snucie sie, czasem jakas atrakcja, drzemka poobiednia, ksiazka, kolacja, browiec, joint czasem impreza i lulu, pobeda tu tydzien i pojada dalej, wg. wkazowek innych podroznych czy tez przewodnika Lonely Planet -ktory ogolnie chyba przestal byc wyrocznia – wlasciwie nie widac go za bardzo.
Oprocz Kaski w Bangkoku i Erciego w HK nie spotykam zadnych Polakow – wlasciwie znow jestem tym pierwszym – i wszyscy pytaja „how’s Poland now” – eee co mam mowic, o czym tu mowic – piekny kraj, zimno w zimie, cieplo w lecie blablabla…
pai times
Lagodne wzgorza porosniete przez wysuszone po goracym lecie drzewa. Wyplone laki i pola. Green rice fields forever. Rozrzucone po dolinie niewielkie osady. Gorace zrodla, strumienie i wodospady. Zrelaksowana atmosfera. Male bungalowy zbudowane z chwiejnego bambusa wzdluz rzeki. Pasace sie krowy. Spiew muezina z pobliskiego meczetu o 4 rano przy akompaniamencie chudych kogotow, spasionych ropuch i bzyczacych insektow. Wieczorem ogniska rozwietlaja przystanie dla przyjezdnych, ogrzewajac lekko chlodnawy wieczor. Z glosnikow snuje sie muza, czasem dla odmiany ktos szarpie struny gitar. Dziesiatki mniejszych i wiekszych knajp zachecaja do pochloniecia czegos smakowitego za niewielka ilosc batow. Dla umeczonego ciala masaz, dla duszy medytacja oraz piwo + ziola dla wszystkich. Dla hardkorowcow lekcje tai boxingu, dla niemieckich emerytow przejzadzka na sloniu, dla milosnikow sztuki male galerie z bzdetami mamiacymi oczy. Mozna wyrzucic buty i na boso przemykac po rozpalonych sloncem ulicach, zatrzymujac sie na przygodna rozmowe. Mozna tez czytac ksiazki lezac w hamaku. No i nie robic nic tez mozna. W dolinie Pai.
…
wczoraj caly dzien na skuterze, zrobilem jakies 100 km, jezdzac do upadlego po okolicy. bez mapy, gubiac sie co chwile i znajdujac ponownie droge.
,,,