Miesięczne archiwum: marzec 2006

mexico city


Beetle Hasta Siempre


Siete pequenias negritas


Only these guys can save the planet. W nich ca?a nadzieja…


Harry


Cze

Era de Hielo Dos solo por 15 pesos…


Vacas Donde Vayas – czyli inwazja szalonych krów w Mexico City – do tego jeszcze wróc? ;)

written by Logan Phillips in San Pedro, Guatemala, during the la mota sessions

Bartolome reads 3 er 4 books
a night and doesn’t play games.
He is a guerilla fotografo. He
takes pictures like clapping. You
should see what his fish see.w
You should see what Bartek
sees. He’s on the internet. He’s
on a motobike. He has thousands
of pictures of hotel rooms and
quite a few of sleeping people.
He fills up passports. His last name
is Pogoda before I forget to
mention it. They tried to bust him
but he paid them off. He owns a
flat in Polonia. Polaco. Europa. Not
America. He takes turns driving every 50km.
He rolls them fat with cardboard
filters. He may or may not be
interested in the project. He
speaks fake Mayan like a pro.
Has never asked permission
to take a foto. Wails on the harmonica
but can’t find the melody.
In his notebook I’ve never
seen him write, just scratch
things out with blue ink. He’s
a reductionist. He is a museum
of moments like all the great
fotografos. Some say only
children can see him. He does the
best imitation of dogs barking
that I’ve ever heard. He
has been known to saw “that’s
a lot of pleasure
for five Quetzales, man.” And
this is just a start.

Opublikowano travel | Otagowano ,

Historyje autobusowe

Ostatnie dni w Nikaragui upłynęły pod znakiem relaksu. Plaża, upał, słońce, flor de cana, mota, przednia ekipa w postaci Ony, Pietera i Arelis, hostal dla surferów z dziurami w ścianach, przez które w nocy śpiewa wiatr.

W sobotę, późnym popołudniem wskoczyłem w taxi collectivo do Rivas, skąd od razu złapałem chicken busa do Managui. Do stolicy przybyłem w nocy. Nie najlepsze to miejsce, szczególnie dla podróżnych. Ogrodzone murami i przyozdobione krzakami drutu kolczastego osiedla dla nielicznej klasy średniej. Centra handlowe, fast foody, sklepy i salony samochodowe przez które stoją uzbrojeni strażnicy. Reszta przedmieść to slumsy i rozpadające się budynki. Beton, blacha, kurz, smog i śmieci. Od świtu do nocy miasto przemienia się w wielkie targowisko – tanie żarcie, szmelc różnego rodzaju, pirackie CD i DVD (najnowsze hity z Hollywood, filmy katolickie i pornografia) – ludzie starają się jakoś związać koniec z końcem każdego upalnego dnia. Tak samo jest w Guatemala City, San Salvador, Tegucigalpie.

Gdy wysiadam z autobusu jest już bardzo późno, szybko łapię taxi w okolicach dworca Ticabus. Szemrana to okolica, pełna dziwnych typków zaczepiających podróżnych. W nocy lepiej nie chodzić i nie są to ostrzeżenia bez powodu – wiele osób zostało tu obrabowanych. Klasyczna awantura z taksówkarzem, który próbuje ode mnie wyciągnąć dwa razy więcej niż mi powiedział. Potem jeszcze pojawia się muchacho, który twierdzi, że był moim przewodnikiem i doprowadził mnie do hotelu, za co chce kasę. Rzeczy w tym, że nie znam człowieka, typa na oczy nie widziałem. Wykończony zasypiam na cztery godziny. O 5 rano na terminalu już zebrała się grupka podróżnych. Ticabus jeździ na trasie z Panamy do Meksyku – za całkiem przyzwoite pieniądze. Pierwszy odcinek to 12-godzinna podróż do San Salvadoru. Szybko przekraczamy granicę z Hondurasem i Salwadorem. Paszporty, papierki, pieczątki, kolejki, syf graniczny – biedne dzieci żebrające o dolara, cinkciarze, kobiety sprzedające chipsy i napoje. Smutek tropikalnej granicy. W stolicy Salwadoru 12 godzin do zabicia. Z poznaną Norweżką do zmroku szwendamy się po kolorowym centrum (o Salwadorze pisałem wcześniej – patrz archiwum). Zakupuję pirackie DVD – „Wyznania gejszy” – eee jakoś nie do końca, choć to niewątpliwie dobry film.

Znowu wczesna pobudka. Jedziemy do Guatemala City. Poznaję typa z Kanady – Dylana, który przejechał całą trasę autobusami z Jukonu (północna Kanada) do Panamy, aby odwiedzić swoją siostrę. Po tygodniu zebrał manatki i ruszył w tą samą trasę, tyle że na północ. Dwa tygodnie w autobusach, dobrych parę tysięcy kilometrów, nic nie zobaczył, nic nie zwiedził. Jak mówi, to był dobry czas na myślenie. Jest nauczycielem jogi, przez parę lat pracował w Hong Kongu i Bangkoku (gdzie poznał swoją żonę). Zarobił niezłe pieniądze, ale hajtając się z Tajką musiał wnosić posag, w jego przypadku było to kupno domu za 30 tysięcy dolarów – teraz jest spłukany i jeździ autobusami :) W autobusie są jeszcze dwie Norweżki, moje sąsiadki z hostelu w Utili. Droga upływa szybko. Drzemka, czytanie, filmy, rozmowy. Autobus zatrzymuje się tuż przed granicą z Meksykiem. Nie możemy przejechać i jak mówi kierowca, trzeba czekać, nie wiadomo ile. „Mañana, może jutro, lepiej iść do hotelu, bo droga zablokowana przez miejscową ludność” informuje przecierając pot z czoła. Niewiele wie, a ja wiem, że „mierda” go to obchodzi i raczej nie jest pomocny w tej sytuacji. Trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce. Polazłem na mały wywiad. Okazało się, że miejscowa ludność zablokowała drogę nad ranem i nie wiadomo, kiedy to się skończy. Wracam do autobusu i postanawiamy przejść blokadę na piechotę. „Muy peligroso señor, oni mają pistolety, lepiej żebyście przeczekali” – kierowca jest lamusem. Proponuję, abyśmy podjechali autobusem do blokady – reszta pasażerów zgadza się. Jak się okazuje, nie ma problemu. Zabieramy bagaże z autobusu, ja chwytam jeszcze jedną walizkę pewnej starszej pani, senior ma za dużo bagażu, i przechodzimy przez blokadę. Meksykanie po drugiej stronie granicy zaczęli prace nad uregulowaniem rzeki, a w Gwatemali nic się nie dzieje. Ludzie wiedzą, że jak przyjdą deszcze, powodzie zaleją im pola i domy, więc chcą, aby rząd Gwatemali dostarczył im maszyny, aby i oni mogli uregulować rzekę po swojej stronie. Słuszna sprawa i jak zwykle ci biedniejsi i słabsi są poszkodowani. 5 minut później siedzimy w minibusie do granicy z Meksykiem. W Tapachuli czekam tylko pół godziny na autobus do Mexico City.

53 godziny w autobusach i po wszystkim. Pierwszego kwietnia przylatuje Kudłaty, 3 lecimy do Warszawy na jeden dzień, 4 kwietnia znów w samolot tym razem do Egiptu (gdzie widzę się ze starszymi i siostrą). 23 kwietnia wracam z Izraela do Polski. I tym samym kończę 17-miesięczną podróż przez Azję i Amerykę Środkową.

Jak już pisałem wcześniej, czas na zmiany…

Opublikowano travel | Otagowano , , , ,

megamiasto | megacity

The City has swallowed me. Today rather few photos. I spent whole day sitting in cafes or on the ground at the main plaza (Zocalo), staring at people. I shoot more on medium format – it’s a great unknown – I have no way of knowing as photos will come out. I wish I have more days here. This is my fifth visit in Mexico City and still I feel I’ve seen nothing. . It’s like a floating on the surface…

Opublikowano common life | Otagowano

mexico city

 

Opublikowano common life | Otagowano

z nikaragui do mexico cty

 

Opublikowano travel | Otagowano

isla de ometepe

Opublikowano travel | Otagowano

isla de omotepe

znow powroty
w miejsca mi znane
odkrywane na nowo

nikaragua jest genialna… i gdybym prowadzil ranking ulubionych miejsc, byla by wysoko, a na juz na pewno w ameryce centralnej

tropik straszny
okolo 35 stopni
lecz az sie chce zyc

wyprawa zbliza sie ku koncowi, choc jeszcze z 6 tygodni przede mna

i duzo sie bedzie dzialo

a dzis – goraczka sobotniej nocy

wczoraj dzien swietego patryka w granadzie… chyba sobie powinniem zalozyc tajnego bloga, aby opisywac to co sie tylko na filmach dzieje, a niestety nie czuje sie na tyle abym mogl pisac wszystko na tej stronie

wulkaniczna wyspa omotepe na srodku najwiekszego jeziora w ameryce centralnej – to prawie morze… nie daleko od karaibow i 20 kilosow od pacyfiku.

musze w koncu spisac to co sie zdarzylo w ostatnich 3-4 tygodniach, bo wlasciwie od hondurasu nie pisnalem ani slowa

ciao

Opublikowano common life | Otagowano

granada nicaragua en color

Opublikowano travel | Otagowano ,

granada nicaragua

Opublikowano travel | Otagowano ,

granada nicaragua foto

Opublikowano travel | Otagowano ,