Nie zawsze wpisy na bloga są fajne. Czasem dni są zupełnie do dupy a jedna sekunda zmienia piękny sobotni dzień w koszmar.
Tydzień temu wybraliśmy się na piknik. Wiedeń, Prater, rowery, koc, zapasy jedzenia, Teo na bagażniku. Pół godziny później Siska leżała na betonie głównej alei Prateru a z głowy ciekła krew. Wywrotka trwała 1/10 sekundy. Zbiegli się ludzie. Ktoś zadzwonił po karetkę. Ktoś pomógł. 10 minut potem S. była w szpitalu.
Potem było dużo gorzej.
W szpitalu w Wiedniu przetrzymali ją 3 godziny. Zaszyli ranę i puścili do domu. Bo to tylko rana. Widocznie chcieli szybko zwolnić łóżko – po następni czekają. Po 2 dnia wyszło coś innego. Złamany łuk kręgu C1. No i nieźle obite inne kręgi. Siska przewieziona została na Słowację i tam zostały zrobione wszelkie badania. Szczęscie w nieszczęsciu – ponoć brakowało 2 mm od paraliżu. A kask pomógłby jedynie na obrażenia głowy a nie na złamanie kręgu – jak powiedział lekarz – głowa w kasku uderzyła by pod mniej fortunnym kątem, co równiałoby się paraliżowi. Teraz kołnierz parę tygodni, badania, rehabilitacja. Siedzmy na Słowacji i staramy się do końca nie łamać.
Miałem o tym nie pisać i się nie żalić. Ale też szukam pomocy – porady – dobrego rehabilitanta w Warszawie…