Miesięczne archiwum: wrzesień 2001

NAZCA

Wylonili sie z pojazdu jak obcy z BLISKICH SPOTKAN 3 STOPNIA, w mroku nocy i swiatlach autobusu. Mezczyzni, kobiety, dzieci i bialy pies. Ciemne twarze, ani slowa, milczenie, siusiu. Nikt nie bedzie placil 50 cent. za kibel. Mezczyzni zostawiaja mokre plamy gdzie popadnie, starsze kobiety kucaja i siur jak ze dzbana. Zero zenady. Mala przykucnieta postac odziana w kolorowe suknie, oddajaca mocz.

Bus zatrzymal sie na kolacje. Wczesniej pasazerowie ogladneli film tragiczno/katastroficzno/himalaistyczny z Iza Skorupko. Ladne zdjecia, pare zamrozonych trupow, odechcialo mi sie chodzenia w gory. Potem zapodalem sobie Massive Attack a kierowca zapodal Blekitna LAgune z Brook Shields.. hheeheh… z takim soundtrakiem to sie nawet da ogladac.

4 rano. NAZCA. Wyskakuje z autobusu. A hotel znajduje mnie sam. Tzn. jego wlasciciel. Rozmowa

– Hotel, przyjacielu
– Taa.. a ile?
– 10 soli, jestes z Czechoslowacji?

przepraszam czy ja mam dlugie wlosy z tylu, wasik, sandaly i biale skarpetki

– nie …z Polski
– A POLSKA – koles slowo POLSKA, wymawia bezblednie – a tu mam samochod, pojedziemy do hotelu.
– Nigdzie nie wsiadam, mozemy ewentualnie pojsc. Zreszta skad mam wiedziec ze jestes wlascicielem hotlu

Koles patrzy z dziwiony, tak jakby slowo BOSS i WLASCICIEL mial wymalowane na twarzy…

Hotel. Spie 3 godziny. Ktos wali w drzwi o 7.30.

HEj ! POlak, wstawaj, chcesz polatac samolotem/?

Doprawdy dziwna pobudka. Ubieram majty i otwieram drzwi. Maly , ciemny czlowieczek z bialym usmiechem szefa agencji turstyczniej. Oferuje mi lot nad NAZCA. 50$ – mowi.

Zamykam mu drzwi przed nosem i juz mam isc dalej spac. Ponownie puka.

Ok. mister. 45.

Nie ma mowy – 25 – mowi

W koncu stanelo na 35$.

Lotnisko. Male, na srodku pustynii, male awionetki na pilota i 5 pasazerow startuja co chwile. Oporcz mnie leca CZESI !! i Szwajcar- to juz wiem czemu sie pytal rano czy jestem Czechem.

Zasiadam kolo pilota i fruu…. Lekki samolocik podrywa sie do gory. LEcim. Po chwili oczom ukazuja sie te slynne rysunki na pystynii. Nie widoczne z ziemi – widoczne z powietrza. Koliber, astronauta, pajak, kondor, malpa etc. Czeszka z tylu prawie puszcza pawia. Wlasnie, powinni narysowac tez pawia.

Ladujemy. Nie mam kasy. Bankomat nie dziala. Mam 6 soli. 5 place za autobus do miasta ICA. Po dlugim poszukiwaniu w koncu udaje mi sie wyciagnac kase. JESTEM ZNOW NA PUSTYNII. Najwieksze diuny swiata. Oazy posrod pomarnczowych piaskow i sandboard. 2 dni nicnierobienia. Mam ksiazke od Marty i Kuby z Poznania, ktorych wczoraj spotkalem. Bardzo fajni ludzie, pozdrawiam serdecznie, wracajacie szczesliwie do Polszy.

nazca1

nazca2

nazca3

nazca4

nazca5

PS.

To nie koniec opowiesci o liniach z NAZCA. po prostu nic nie jadlem od 16 godzin…. spadam schrupac swinke morska.

Opublikowano americana | Otagowano

FOTY – KANION COLCA i AREQUIPA

Colonial Tours schrzanil sprawe. Nie wiadomo czemu znalazlem sie w autobusie z 2 emerytami z Hiszpanii i ich 40 letnim synkiem, lysym francuskim grafikiem i jego hiszpanska zona, zapijaczonym Irlandczykiem z brzydka narzeczona (a moze to byla siostra, bo miala podobny uklad pryszczy co on), 2 Amerykanow (ona Szwedka z pochodzenia, on Rumun, oboje lat 60 – sceptyczni packagetourowi obiezyswiaty). Byli jeszcze Belgowie z glosnobelkoczacym ogromnym czerwonotwarzym kolesiem. To na pewno nie byla grupa trekingowa. I tak w milym towarzystwie uplynela mi podroz do Chivay. Obiadek. Wszyscy grzecznie siadaja do zupki. Szanowna wycieczko umawiamy sie o 3. Tak jest prosze pana przewodnika. Obojetnosc. Mam ich w dupie. Wszystko przez moje lenistwo i zamieszanie na informacji. Dlatego nie wybralem sie sam do Kanionu Colca. A teraz mam za swoje. Musze sluchac narzekania co nie ktorych panstwa, skrzeczenia przewodnika. Drugi autobus – ten wlasciwy – to autobus z przeznaczony dla TREKKINGOWCOW. Zarty. Jaki treking, ktos mnie w ch. zrobil chyba. 2 godziny spacerku gdzie po wertepach. Owszem ladne widoki. Ale zero hardkoru. Przede mna kroczy waszmosc. Swterek, koszulka w drobniutka krate i szaliczek z widczona metka PIERD KARDEN. Wkurzam sie na ekipe i ruszam sam do przodu. Po 2 godzinach ogladania obrazkow z zycia wsi, znow pakuja nas do autobusu i zawoza na specjalne baseny z lecznicza woda. Ulga. Mocze korpus, ksiezyc w gorze. No… powiedzmy jest przyjemnie. Ale jakos mieszczansko i strasznie turystczynie.

W Chivay znajduje polskie slady – KAJAK – jednego z czlonkow ekipy z 1979 oraz czerwonego fiata kombi 125p!!

w 1979 polska ekipa po raz pierwszy splynela kajakami kanionem Colca. Polacy (Piotr Chmielinski i ska) na stale weszli do historii, odkryli tymsamym ten region dla turystyki. Dostali takze honotowe obywatlstwo Arequipy. Calujta ich po stopach, Peruwiance – macie gringos, turystow, pieniadze.

Siedze w pubie irlandzikim. Jest zielono i rowniez taki jest stol bilardowy – tyle ma wspolnego z Irlandia. Brak Guinessa i innych tego typu plynow oporcz piwka lokalnego – strasznie drogiego. Z glosnikow The Cure. Zero ludzi – czasem sie zastanawiam jak te miejsca zarabiaja na siebie.

Poszedlem zobaczyc na fieste zoorganizowana dla turystow. Poszedlem tylko chyba po to aby sie dobic. I stalo sie tak. Wypilem pisco sour i po 3 kawalkach sie ulotnilem. Przygnebiajace widowisko w stylu PIOSENKI BIESIADNEJ. 4 kolesi przebranych w ludowe stroje, Mi corazon, serce sie kraje i moja milosc, piosenki takie, przyklaskujacy ladnie ubrani gringo. Rzygac mi sie chcialo. SpAAAAAC!!!

Dzien nastepny byl jeszcze bardziej zenujacy. Zastanawialem sie nawet czy nie wybrac sie do agencji po zwrot kasy. Mial byc „trekking” na drugi dzien. Takiego wala. POjechalismy na punkt widokowy Cruz del Condor. na 99,9% zobaczymy kondora – taaa.. fiu fiu. Ekipa siadla, lornetki, aparaty, kamery. Siedza, patrza, pluja. WOkolo tubylcy probuja wcisnac kocyk, czapeczke czy inny smiec. Kondorow ani widu ani sluchy. Przelatuje jaskolka, orla cien i to wsio. Po godzinie zbieramy sie. Ale zadnej wyprawy czy trekkingu. Brak miejsca dla mnie w autobusie. Przewodnik ubrany na modle warszawskiego dresiarza tylko glupio sie usmiecha. Eh…. zasypiam i budze sie w Arequipie.

To tyle. Generalnie szkoda gadac – cale te dwa dni byly bez sera… Trudno mi to nawet opisac. Pozostaja tylko ladne widokowki….

125p

cannabis

colca1

colca2

colca3

colca4

colca5

colca6

colca7

colca8

colca9

colca10

dzieciaki

kaktusy1

panorama

polski_kajak

w_szybie

PS.
W nastepnym odcinku profesor Dziwnoknurski posiedzi chwile w Arequpie a potem odleci aby spojrzec z gory na rysunki na plaskowyzu Nazca. yo

Opublikowano americana | Otagowano

AREQUIPA / GOVINDA / MAJKEL DZORDAN

Spozycie mate do coca o 5 rano, na dworcu autobusowym w Arequipie, troche mnie pobudzilo. Pozegnalem sie z Marcelem (chyba juz po raz 4ty – 2 razy w Boliwii i 2 razy w Peru). Taxi za 3 sole i wspanialy wschod slonca. Wulkan El Misti (5822m) wspaniale prezentowal sie w promieniach porannego slonca. Pokrywa sniezna swiecila na czerwono…

Hotel za 10 soli, 4 godziny snu i miasto. Piekne, niska zabudowa, konieczna w tym tektonicznie podejrzanym regionie. Miasto kilkakrotnie doswiadczalo powaznych trzesien ziemi. Ostatnie w czerwcu tego roku. Wspanialy kosciol tuz przy Plaza de Armas nosi wyrazne slady gniewu Pachamamy. Zniszczona jedna z wiez, gruz przy wejsciu. Biale domy, zielone place, ostre slonce – paru cici probuje opchnac mi „oryginalne” rajbany za 20 soli.

Miasto Maria Vargasa LLosy, ktory po porazce z Fujimorim (tak a propos – parlament w Limie oskarzyl Japonca o zbrodnie przeciw ludzkosci, ale Japonia nie za bardzo chce go wydac), wyniosl sie do Hiszpanii.

Drugie najwieksze miasto w Peru. 1000000 geb do wykarmienia, polozone tuz przy Kanionie Colca, na wysokosci 2380. Doskonaly klimat i slonce przez caly rok.

Chyba jestem w ciazy bo wciaz chodze glodny ;))

Zachodze wiec do knajpy GOVINDA. Hare Kryszna. Hare Hare. Ajajajaj – zapomnialem juz jakie to wspaniale potrawy krysznowcy serwuja – znani takze z lysych glow i upodobania do koloru pomaranczowego oraz Adomasa ktory w pewnym etapie swojego pokreconego zycia – „zapisal” sie do tej organizacji. Nauczyl sie swietnie gotowac, dzieki czemu czasem stolowalem sie w jego mikroskopijnym pokoju w Klodzku. Potem Adomas zapragnal znow spozywac kurczaki i sie „wypisal” co OPISAL :))

W poszukiwaniu IGUANY – o to co mnie zastalo gdy wrocilem do hotelu. Kolo i laska z Argentyny rozpaczliwie poszukiwali swojego gada, ktory sie zbuntowal. Mam nadzieje ze nie odwiedzi mnie w nocu… NOC IGUANY.

Zakupilem wyprawe do Kanionu Colca + treking na dwa dni za 22$…

Wieczorem gdy siedzialem w chinskiej knajpie, chinczyk zapodal chinskie newsy prosto z kablowki: MAJKEL DZORDAN WROCIL DO NBA!! …. dobra wiadomosc na koniec dobrego dnia…

santac3

are4

santac1

are2

are3

bart_marta_kuba

santac7

santac6

bart_are

santac4

santac5

santac2

are1

szmata3

szmata2

szmata1

dworzec_4_rano

Opublikowano americana | Otagowano

CUZCO – AREQUIPA i slow pare o FOTOGRAFII

Kierowca autobusu podpisal pakt z szatanem. Po wertepach, dziurach, tuz nad przepascia, na wysokosci grubo powyzej 3000 pedzil jak szalony. Obudzilem sie w pewnym momencie, opatulony spiworem, i prawie rownoczesnie z Marcelem rzeklismy: jestesmy w piekle…
Cale szczescie pieklo trwalo 10 godzin (normalny autobus na trasie Cuzco – Arequipa jedzie 12!).

7 dni w Cuzco to troche czasu i gdyby nie ograniczenia czasowo-wizowe w Peru zostalbym tam dluzej.

Ostatnia noc i jedna z lepszych imprez w moim zyciu. Tego dnia zwiedzalem miasto. Konwent Swietej Katarzyny, pare ruin, ulica Loreto z typowym inkaskim murem. Wieczorem zaszedlem do Mama Africa, patrze a tu siedzi Marcel (ten z ludzi na Rio Mamore).

No stary, czesc, jak leci, co pracujesz?, gdzie, jak, w barze?, Ecces?, aaa marnie placa, 20 soli za noc?- ale fajne doswiadczenie, no co ty, impreza, dzis, tylko pomidorowa zjesz?, no w porzo, jezeli wszystko za darmo…

No i impreza. Generalnie nie ma co opisywac – bo znow sie odezwa glosy swietoszkow, ze tak nie ladnie etc. BYLO ZAJEBISCIE. Muza, drinki no i w ogole… ;) Muza – znow totalna mieszanka: Like a Prayer (moj ulubiony utwor Madonny z osiemdziestatych), chwile potem No women no cry w wersji Fugees, Marvin Gaye i dobry bit oraz chory ale jak zwykle genialny Eminem itd….

A potem pojawila sie para z Limy, ktorych poznalem dzien wczesniej. Koles – typ maczolatino – dlugi fryz, satanistyczna starannie przystyzona broda. Laska – totalnie na haju, generalnie nie rozumiala co ja do nie mowie, myslalem ze to tylko moj hiszpanski, ale chwile potem Marcel przyjmowal od niej zamowienie (ten to spoko po espanolsku) i za cholere … Generalnie – wariatka, bardzo podobna do Lisy Bonet (to ta mala czarna z Cosby Show, lub jak kto woli, kaplanka voodoo z Harry Angela). Siedze, barman-Marcel wraz z piekna Carolina za baru polewaja Cuba Libre, pisze i robie zdjecia. Jest milo, przytulnie, wariatka opiera mi sie na ramieniu i szpece cos… hm… po prostu sie lasi jak kotka. Wyczuwam wzrok jej faceta. Hm… bedzie ciezko. Marcel sie zlosliwie usmiecha i mowi – stary daj mi swoj aparat jak dojdzie do mordobicia. MAczoLatino lapie mnie za ramie jak wychodze do kibela. Czlowieku – syczy – trzymaj sie z dala od mojej kobiety. No pewnie – ale sam widzisz ze to raczej ona sie nie trzyma z dala ode mnie. Koles zaciska reke na ramieniu, az czuje jako satanistyczne paznokcie wbijajace sie w skore. Ok – ale pamietaj – mowi. W koncu piekna wariatka odpada i maczolatino wyprowadza nieszczesna niewiaste. Impreza trwa dalej. Postaci przewijaja sie, Carolina sie tylko usmiecha, dj podkreca atmosfere. Underworld. Born Slippy.

Drive boy dog boy
Dirty numb angel boy
In the doorway boy
She was a-lipstick boy
She was a-beautiful boy
And tears boy
And all in your inner space boy
You had hands girls boy
And steel boy
You had chemicals boy
I’ve grown so close to you boy
And you just groan boy
She said come over come over
She smiled at you boy

Do 6:30 rano. Wychodze – swiatlo mnie prawie zabija. Potem klasycznie: 1,5 mineralnej, kackupka, i 7 godzin snu. A wieczorem juz jechalem do Arequipy.

FOTOGRAFIA.

Obrazki. Tworze obrazki. Czesc z nich zapisana zostala tylko i wylacznie na serwerze, twardym dysku kompa, widoczna dla kazdego, kto na moja strone trafi. Czesc z nich ujrzy swiatlo dzienne w postaci papierowej, reszta zostanie wyswietlona na mojej scianie, po powrocie na wielkiej imprezie – na ktora wszyscy jestescie zaproszeni… hm… no prawie… hhee..

Podniecam sie brudem, syfem, odrapanymi murami, farba odlazaca ze starych drzwi, na wpol zawalonej kamienicy. Nie cierpie swiatla slonecznego, ktore w samo poludnie powoduje niepozadany ekefkt i straszny kontrast. Wiekszosc czasu nie uzywam jednak ani lutrzanki ani cyfraka. Uzywam mozgu, rejestruje obrazy, ale i dzwieki zapachy. Mozg to wysokiej klasy aparat, kamera z wbudowanym nagrywaotrem dzwiekow i lapaczem zapachow. Calkiem go lubie…

Czasem sie zastanawiam po co to robie – po co sie powtarzam. Setki tysiecy osob przede mna zarejestrowalo na celuloidzie Rio, Wodospady Iguacu, ulice Buenos Aires cze Machu Picchu.

Szwedajac sie dzis ulicami dostrzeglem kobiete z Lama. Malowniczy obrazek. Juz mialem zrobic zdjecie ale ale – ona stala tam wlasnie w tym celu. Czekajac na turystow i ich sole. Ile osob zrobilo takie samo zdjecie, pt. „KObieta z Lama” ?. W ostrych promieniach slonca. Kobieta rutynowo ustawiona. Lama po prawej, niemowle w reku. Pienie, ale co z tego. Gdyby przynajmniej karmila to dziecko piersia…. blablabla… Zachowuje obrazek w mozgu. NIE ROBIC TAKICH ZDJEC.

Policzylem – w ciagu 2,5 miesiaca zrobilem okolo 1000 zdjeca na negatywach i diapozywyach i moze z 300 cyfrakiem (te ktore sie znalazly sieci).

Brak podumowania i wnioskow. Ide zjesc Menu de Dia. Czyli sopita de pollo (zupa z kurczakiem) + ryz, salatka i znow kurczak.

 

Opublikowano americana | Otagowano

CNN – IMPREZA – KSIAZKI

ecces2

pijany_inka1

grajek

muzeum_maria

ecces3

wozek

ecces4

cuzco2

m_e

cuzco_bilard

cuzco1

muzeum_inriMAMA AFRICA. Cuzco. jedna z wielku enklaw dla gringos. Dobra kawa, soczki, piwko. 15 stanowisk z internetem i najwazniejsze: TELEWIZOR nadajacy non-stop CNN.

Dzis w menu – film o Afganistanie. W 50% nakrecony schowana pod czodarem kamera. Zycie. Wojna. Trupy. Lamanie ludzkich praw, a kobiet w szczegolnosci, glupota i krotkowidzenie talibow (heh – ich mulla ma tylko jedno oko). Wszystko w 60 minutowym filmie. Pani reporterka, odwazna i nie majaca chyba rodziny kobieta, smutny i lamiacym sie glosem opowiada mrozace krew w zylach historyje, okraszone nieludzkimi obrazkami.

Wokolo finezyjnie zawieszonego na linach telewizora tlocza sie ludzie. Amerykanie, Europejczycy. Obgryzaja paznkocie, marszcza czola, kreca glowami i przeklinaja pod nosem lub miedzy soba. To tak wyglada Afganistan?

Dramat jaki rozgrywa sie teraz na swiecie w koncu dotyczy ich samych, ich rodzin i przyjaciol. Czy tragedia WTC otworzyla im oczy? Czy jest tylko kilkusekundowym mrugnieciem w ich zyciu?

Niewiemsamniewiem.

Film sie skonczyl. Amiga – una cerveza, por favor!. Gringos zaczynaja impreze, aby zapomniec.

Spogladam w dol. Spektakl pt. „NECENIE GRINGOS” odgrywa sie przed oczyma. Dziewczyny zapraszaja, rozdaja zaproszenia, zachecaja, darmowe drinki i usmiech od ucha do ucha. Aby tylko zapelnic dyskoteke czy pub. Ile procent skorzysta? Gringos jacys bojazliwi i przestraszni. Moze dziewczyny oniesmielaja bo za ladne?

Znow spotkam Carmen. Zrezygnowala z pracy w ECCES – teraz pracuje dla Temple. szef byl gnojem i nie placil, a z czego ma wyzyc biedna studentka? no powiedz?

Cuba libre i 4 piwa. Impreza sie rozkreca. Fajna muza. Siadam w miekkim fotelu i patrze. NIe jest to miejsce dla mnie raczej. Ide do domu… tzn. do hotelu…

………….

Znalazlem w smieciach stara ksiazke. Jakis angielski tytul, teraz wlasciwie nie pamietam. Horrorowate romansidlo z akacha osadzona na Haitii. Kaplanii voodoo i piekne niewolnice. 583 strony i okladka zjedzona przez czas. Generalnie bezwartosciowa szmata. Ale wrzucilem do plecaka i ruszylem dalej. W Cuzco znalazlem ksiegarnie. Z glosnikow lecialy kjury (to taki zespol ;)) – pryszczaty mlodzieniec, z dlugim fryzem, ubrany na czarno i przezuwajacy zuwaczku – na ksiazkach sie znal. Cala jedna sciane zajmowaly stare ksiazki w jezyku angielskim. Znow same szmatlawce. Znajduje jednak kanadyjski kwartalnik QUEEN´S QUARTERLY, 09.1994- cos jak LITERATURA NA SWIECIE. W srodku wywiad z Kapuscinskim. Wiec wymienilem haitanskie scierwo na ten magazyn jak i Lonely Planet BOLIVIA na HANDBOOK PERU. Niezly deal.

W Cuzco znow spadl deszcz. Nieuchronnie pora deszczowa. Zrobilo sie zimno. Zaszylem sie w pokoju Frankensteina. Z glosnikow na dole spokojny dzezik.

Czytam wywiad z Kapusta. Troche debilne pytania zadaje prowadzaca wywiad:
Co sie stalo wtedy w 1939 w Pinsku, co to dla Pana oznaczalo?

Co sie stalo? Kapuscinski bez stresu, madrze odpowiadan na pytania, pozwala zrozumiec czytelnikowi kanadyjskiemu co sie stalo, gdzie , kiedy jak?

KSIAZKI – brakuje mi ich tutaj. Przeczytalem pare polskich, ktore zabralem z domu, niektore po 3 razy. Potem wymienilem je na jakies angielskojezyczne. 5-6 tytulow. Przeczytalem tez ALCHEMIKA po hiszpansku. Teraz z przyjemnoscia lyknalbym CHLOPOW, KRZYZAKOW, LATARNIKA czy inne QUO VADIS…

Polskich slow mi brakuje. Moze rodzinka co nie co do LIMY podesle, coś pare tytulow w miekkiej okladce – bo takie lzejsze…

PS.
dzieki wielkie za 20000 odwiedz glownej strony od poczatku podrozy… a ile odwiedzin wszystich stron to nie mam zielonego pojecia :)))

 

Opublikowano americana | Otagowano

OLLANTAYTAMBO – PISAC

Ida pierwsze deszcze. Ale pory roku bede zmienial jeszcze parokrotnie.

Wczorajszy dzien uplynal leniwie (zadna niespodziewajka ;)) – posiedzialem troche w goracych i leczniczych basenach w Aguas Calientes. Ponoc mozna odmlodniec… ponoc…

Siedze na torach kolejowych. Ludzie, spoceni turysci co wlasnie wrocili z MP, kobiety sprzedajace sernik z pomaranczami za 1 sola (mniamm ;:)), robotnicy, czesc czeka na pociag loklany (JEST TAKI sie okazalo, za 4 sole!!). Podchodzi do mnie burak z kolei i zada mojego biletu. Chce sie upewnic czy abym nie zakupil lokalnego biletu. Slyszalem historie o gringos wykopywanych z lokalnego pociagu przez tubylcow. Przyjedzcie do Polski, kochani, tez was wykopie!

Znow spotykam Australijczykow i ruszamy razem. Wysiadam w Ollanta i znajduje prymitywny pokoj z hotelu skonstuowanym z cegiel adobe za 7 soli. Zjadam kurczaka z frytami i ostra musztarda, bulke z serem, soczek i moge isc spac.

Ruiny, ruiny, ruiny. W 4583 roku tez pare palantow przyjedzie do mojego domu i bedzie zwiedzac jego ruiny.

Tu byla kuchnia – szanowna wycieczko -a tu ci prehistoryczni ludzie ogladali cos co zwali TV – to zniszczylo ich cywilizacje. Tu mieli lozka. Co to lozko? Hm.. lozko to takie cos do spania, co jak nasz lewitator, tyle ze twarde i czasem wpuszczali do niego wode.

Powspinalem sie troche w ruinach Ollantaytambo. Popatrzylem, poogoladalem. Wspanialy przyklad kunsztu inkaskich budowniczych. Ale coz z tego? O ile bardziej interesujace jest siedzenie na placu, obserwowanie zywych ludzi, rozmowa, podroczenie sie z dzieciakami czy tez sprzedawczynia zgnilych manadrynek. Inkow mozna sobie tylko wyobrazic. Istnieja w ksiazkach, tych ruinach, legendach i hiszpanskich niekompletnych i przeklamanych kronikach.

Nic to – zjadam dwie bulki z kozim serem i wsiadam do mikrobusu jadacego do Urubamby, gdzie przesiadam sie na autobus do Pisac.

PISAC – spokojne miasteczko, plac z targowiskiem posrodku. Zjadam empanade prosto z ogromnego pieca. Spotykam dwoch uzaleznionych od lisci koki Francuzow. Czestuja mnie lisciami – wiesz, musisz ze wepchac z 40 lisci pod policzek a potem wsadzic ten kawaleczek wegla – to spowoduje reakcje chemiczna i dostaniesz kopa. Slusznie. Jezyk mi dretwieje i mam totalne znieczulenie. Polecam to dentystom. Pijemy browca, a kolesie snuja opowiesc o tym jak spedzili 5 miesiecy na polnocy Brazylii, o tym jak zlapala ich policja, o tym jak wynajeli dom na 3 miesiace (45$ za miesiac) z dwoma lesbijkami.

Ruiny Pisaq. Wiatr niesie mnie po gorach, a slonce spala mnie na popiol. Czuje lekkosc. Stare domy INkow zbudowane na stromych zboczach okolicznych gor, wspanialy widok na DOlINE i przecinajaca ja blekitna wstege rzeki. ENERGIA. Zbiegam do miasta w 15 minut.

Potem patrzylem jak gra przyszlosc peruwianskiej pilki noznej… jak bylem gowniarz to byl zywiol, betonowe boisko, osiedle, szkola podst. nr 3 w Klodzku i pierwsza pilka „piatka” ktora dostalem na komunie, a ktora zaraz mi ukradli… a tu widze, piekne ulozenie: skrzydlowi, center, napastnik, obrona i bezbronny bramkarz, ktory chwile potem kapituluje. Szmacianka, szare mury i 7 latki…

Dzis mialem wyjatkowego pecha i szczescie w nieszczesciu. Znow aparat. A raczej obiektywy. Najpierw 105mm sigma wyslizgnela mi sie z torby a chwile potem 20mm canona. Ehh.. na szczescie nic sie nie stalo. Wszystko dziala jak nalezy. Sprzet mam po prostu niezniszczalny.

NIEDZIELNE TARGOWISKO.

Ludzie tym zyja. To tylko jeden taki dzien w tygodniu. Niedziela. Cierpliwie czekaja na 10 rano – gdy autobusy z bogatymi turystami z Cuzco w koncu przybeda.

Sprzedamy im wszystko. GArniki, porecalne, maski, swetry, rzezby, obrazy, cieple skarpety i czapki z mlodej Alpaki, torby i zeby krokodyla.

Siedze wygodnie w ikeapodobnym fotelu tuz przy jednym z rogow placu. Wczoraj bylo tu pusto. Targ zajmowal jedynie centralna czesc placu. Dzis caly plac i dobiegajace uliczki wypleniaja sie sprzedajacymi i za chwile, malutka chwile, kupujacymi. Kobiety i dzieci z okolicznych wiosek, przebieraja sie w tradycyjnie stroje i finezyjne kapelusze. Biegaja z malymi dziecmi na plecak i barankami pod pacha. Beda pozowac za pieniadze.

15 minut po 10 juz siedze w autobusie do CUZCO. Nie moglem patrzec na ten zjazd turystow. Niedziela. Sloneczny dzien. Telewizor obiecywal ladna pogode…

bulka_z_serem

bart_pisac

inka

sloneczniki

psy

przyszlosc_peru

pisac9

pisac8

pisac7

pisac5

pisac4

pisac3

pisac2

small_sloneczniki

pisac10

pisac1

ollantay

kokainisci

Opublikowano americana | Otagowano

MACHU PICCHU

6 rano. Ledwo wstaje. Wlasciciel Frankensteina pakuje moje rzeczy do skrytki a dokumenty do sejfu (wielkie udogodnienie).

6:30. Stacja kolejowa San Pedro. Czysto, slicznie, pieknie. Sniadanko i fruuu…

Bezpieczenstwo w Cuzco. Naczytalem sie o zlodziejach, kolesiach grasujacych z nozami, falszywych policjantach. Tymczasem jest bezpiecznie i spokojnie.

Pociag do MP. Wygodny, czysty kibelek, wspianiale widoki i 30$ dolarow wydanych w dwie strony za miejsce w klasie BACKPACKER. BACKFUCKER. FRONTPACKER. FRONFUCKER. Rok temu Peruwianczycy zeszyli wieksza kase. Wiec zlikwidowali LOCAL TREN (pociag lokalny za 5$ w jedna strone). Oczywiscie tubylcy ponoc dalej placa o wiele mniej niz turysci, musza sie okazac jedynie dowodem osobitym. JA CHCE PERUWIANSKIE OBYWATELSTWO!!

W pociagu mnostwo mlodych ludzi. Niektorzy zmierzaja na Inca Trail – aby przez 3-4 dni snuc sie po okolicznych gorach za 200$. Czesc ludzi w srednim wieku. Biale adidaski, kapelusiki, zlote okularki, czyste ubrania. Cale rodziny. Siedzi tez (a raczej spi) paru pomietych brundych dzentelmenow takich jak ja. W kazdym wagodnie kawka, ciasteczka (oczywiscie nie wliczone w cene biletu), albumy ze zdjeciami z MP – slono trza placic.

Aguas Calientes – spotykam znow Lise i Gustavo oraz jeszcze jedna Niemke o imieniu Heinie (Henryka??). Znajdujemy gromadnie hotel za 10 soles (taniej juz sie nie da). Wszystko pod turystow – knajpy, internet, sklepy z pamiatkami, grajkowie wchodzacy do knajp, grajacy EL CONDO PASA i zadajcy kasy. To wcale nie jest fajnie jak ktos ci swiszczy nad uchem. Pytam – nie umiesz grac innych melodii?? OCzywiscie, ze umie, ale turysci kochaja El Condor Pasa. Znam inne slowa do tej melodii, ze wzgledow cenzorskich nie przytocze.

Jest pieknie swiatlo – wiec decyduje sie na wyjazd do MP i zostanie tam do oporu. Autobus – zdzierstwo na maxa 9$ w obie strony, ale nie ma czasu. Trzeba w koncu zobaczyc to MAGICZNE MIEJSCE. Pniemy sie pod gore. Kupilem wczoraj torebke lisci koki i wpycham se pod policzek – spogladam w bok. Siedzi para ladnych Francuzikow w jednakowych czerwonych polarach, patrza z niesmakiem. A ja zuje z niesmakiem. Jezyk mi dretwieje, ale czuje sie hajowo – a moze to tylko sila perswazji?.

MACHU PICCHU – hotel, restauracja (50$ za noc, 20$ za posilek). Wejscie – wchodze jako student, pomimo ze nim jestem, umiec mieszac to ja umiem ;)

Po 5 minutach wspinaczki oczom mym ukazuje sie widok znany z pocztowek, zdjec, albumow. Kazdy w tym miejscu chce sobie zrobic fotke. No i ja tez sobie robie – taka tradycja. W dole widze FLAMINGOS – turystow biegajacych za przewodnikiem. Zzzzziajani, spoceni, ale daja rade.

Amerykanski odkrywca Hiram Bingham dotarl to w lipcu 1911 roku. Wczesniejo tym miejscu wiedzieli tylko nieliczni turysci. Wykarczowano gesto porastajaca dzungle, odslaniajac budynki, swiatynie, fontanny i glowny plac.

Spogladam na twarze innych siedzacych na zboczach czesci rolniczej (miasto podzielone zostalo na czesc miejska i agrykulturalna). Twarze mowia: o jeszcze jeden. Bowiem kazdy chce miec MP tylko i wylacznie dla siebie. W samotnosci siedziec tu i kontemplowac. Pomilczec w jednym z najwspanialszych miast. Machu Picchu stawia sie na rowni z Angkor Wat w Kambodzy, miastami Majow i Aztekow w Meksyku czy tez egpiskimi piramidami.

Snuje sie. Krok po kroku. Tursytow coraz mniej i dobrze. Dochodze do chatki straznika. Tu trzeba sie zarejestrowac przed wspinaczka na Huayana Picchu (2700m), szczyt gorujacy nad miastem. Na samej gorze znajduje sie punkt obserwacyjny. Jest za pozno by isc w gore. Jest godzina 15. W koncu wraz z Benem i Violetta (malzenstwo z Kanady) udaje sie nam go przekonac i wspinamy sie. Waskie schody, liny, lancuchy, 400 metrow w gore. 25 minut i stoje na szczycie gory. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA – krzycze wrecz ze szczescia. JEST PIEKNIE. PStryk Pstryk. Potem siadam i patrze. Nic wiecej.

O 5 po poludniu nie ma juz prawie nikogo – straznik wygania niedobitkow. Wychodze ostatni.

Wieczor. Nie ma to jak spozyc winko + wlasnorecznie wyciskane pomarancze + inca cola (fuj..). Siedzimy na podworky przy tekturowym sklepiku. Jest milo. Lisa i Gustavo to malzenstwo. Gustavo urodzil sie w Argentynie 39! lat temu. Ma obywatelstwo kanadyjskie i jest punkowym fryzjerem. Lisa ma 22 lata i jeszcze studiuje. Przejechli pol swiata i wciaz na wszystko mowia: WOOW ! Bardzo fajni ludzie.

Ranek. Deszcz. Ulewa. Mgla. Ludzie sie zalamali, bo dzis nie zobacza MP. Poza tym kolej strajkuje wiec nie wiem czy wyjade stad dzis. Sie zobaczy…

panorama_mp

ac2

ac3

ac4

ac5

aguas_calientes1

bart_mp

gustlisabart

lisa_ac

mp1

mp2

mp3

mp4

mp5

mp6

mp7

mp8

pociag

trainspotting1

trainspotting2

trainspotting3

waynapicchu1

waynapicchu2

Opublikowano americana | Otagowano

CUZCO – wieczor

Po paru dniach euforii odczulem zmeczenie. Na szczescie jutro zmiana. Parodniowa wyprawa do Machu Picchu i okolicznych wiosek, ruin, miejsc klimatycznych i wod cieplych (Aquas Calientes).

Znow spotkalem ekipe z poprzednich miejsc – Australiczcy + 2 kolesi z Izraela, Niemiec, Chorwatka i ktos tam jeszcze. Stwierdzam ze niecierpie robic cokolwiek, dzialac w grupie. Szczegolnie grupie osob ktore sie nie znaja miedzysoba. Idziemy jesc – haslo padlo, po jakiejs godzinie zbijania bakow, picia browca (nie pije bo nie mogie;)) i bezproduktywnego grania w rzutki. No i poszlismy. Ktos wpadl na pomysl, ze pewnie utargujemy niezla cene bo jest nas calkiem sporo. Mozna tanio zjesc i duzo wypic (wino, piwo, pisco). No i sie zaczelo. 15 minut. Godzina. Lazenie i droczenie sie z naganiaczami, ktorzy jak sepy wypatruja gringos.

Dosc- rzeklem, szkoda czasu. No co ty Bart, trza sie upic – odezwaly sie glosy.

Wcale nie trza. Pilem wczoraj. I starczy. Pojde do hotelu, poczytam ksiazke (wymienilem dzis LP Bolivia na Handbook Peru), posiedze, podlubie w nochalu, wyspie sie, bo rano trza wstac.

W Frankenstein jest jak w prywtanym domu. Dzis spotkalem starego hippisa z S.Francisco. 7 lat mieszka w Cuzco i nie byl jeszcze w Machu Picchu !!! Mowi ze swiatowy rekord chce pobic. Dyskutowalismy o problemach swiatowych. Duzo sie CNN naogladal, wiec jest specem od Talibow, Afganistanu, Indii, Buszow, Ladena i broni chemicznej. Nie zagniesz czlowieka ;)))

Oczy sie zamykaja. Trza zmykac. Dziwny niepokoj w zaladku, wiec schrupie cos po drodze.

dachy2

cuzco4

dachy1

dachy3

spiacy

drzwi

cuzco5

bart_marc_caro

cuzco6

ecces1

frankenstein

cuzco3

plaza1

santa_catalina

Opublikowano americana | Otagowano

CUZCO – poranek.

Rano probowalem zamowic sniadanie. Prosta sprawa. Szczegolnie gdy zna sie hiszpanski. Ale nie w moim przypadku. Stracilem glos po prostu. Starszna to sprawa. Pamietam dzien po spedzonej nocy na pustynii w Joshua Tree. Maras i Ania darli ze mnie lacha, a ja niestety nie moglem sie bronic…. szydercy.
Wczoraj sie nie oszczedzalem. PIjac za wolnosc Kuby. BYla tez opcja za wolnosc Peru (zamiast rumu – pisco) ale zrezygnowalem. Zajety bylem obserwowaniem zycia nocnego – o tym we wczesniejszym wpisie.

Nowy dzien. Nowe rzeczy. Czas na zwiedzanie…

….

zwiazku z wieloma mailami . oznajmiam ze NIE WCIAGAM KOKAINY. Czyzby w poprzednim tekscie nie wyrazil sie odpowiednio sceptycznie i sarkastycznie?

zreszta myslcie se co chcecie ehehhe… :))

….
Zakupilem bilet do Machu Picchu. Zdzierstwo na maxa – za pociag w dwie strony 30$ !! plus 20$ za wejsciowe do ruin….AAAAAA…. sssaa az milo

 

Opublikowano americana | Otagowano

CUZCO SIE BAWI

W dzien zdobywasz szczyty. Machu Picchu. Inca Trail – w pocie i znoju, kilometry po gorke, kilkanscie w dol. Zmeczenie, znuzenie. Chcesz spac. Ale miasto ci NIE POZWALA. CUZCO. Spotykam po kolei Marcel ( tydzien na brace do Guayaramerin razem), Eran z Izraela (Potosi i Sucre), Cas z Holandii (Rurrebabaque).

Impreza. Czasem trzeba. Dzis. Jutro. Pojutrze. Bart sie bawi. Za darmo? Czemu nie? Wystarczy spotkac odpowiednich ludzi. Carmen. Studiuje i pracuje w nocy jako naganiacz. Naganiacz – Ibiza, Lloret de Mar – cala Europa sie bawi w ten sposob. Dzieciaki stoja na ulicy. Rozdja wejsciowki, free drinks. Zbieramy z Marcelem co sie da. Po chwili bilard. Cuba Libre w kazdym napotkanym barze. Mamy w koncu wejsciowki. Za darmo. Pijemy za darmo. Gringos pija za darmo. Co by bylo gdyby nie bylo Machu Picchu ? Nic by nie bylo. Nie bylo by turystow. 334 agencji turystcznych. Samoloty w kazdy zakatek SWIATA. Knajpy, puby, rewelacyjne tanie hostele. NIC. Calujcie w dupe prosto INKOW / kochani Peruwianczycy. Dzieki temu macie pieniadze. Dzieki temu wasze dzieci sie demoralizuja na euroamerykanska modle. Cuzco jest doskonale. Wszystko wskazuje ze zostane tu z tydzien.

Chinga tu madre, Cabron (Pierdol swa matke, glupi chuju) – drzemy morde do jednego buraka. Cos chcial od nas. Nieprzyjemnie. Znikamy. Tak jest co pol godziny. Ktos cos chce nam zapodac, czego my nie chcemy.

Hej mister, kokaina? weri czip, mister. Byczek otwiera cinkciarka torebke na pasie / w niej z 30 dzialek kokainy. Po chwili wybucha smiechem. Od 4 godzin spozywamy cuba libre i piwko za darmo – zaproszenia, znajomosci. Jest dobrze. Bardzo dobrze. 2 rano. Zmeczenie znuzenie. A to dopiero pare godzin w Cuzco.

Dyskoteka. Siedze na gorze i sacze plyn. Spogladam na tlum bawiacy sie na dole.

Polartek, goretex, trekkingowe buty. Dzis wrocilismy ze wspinaczki. Teraz sie bawimy. John wlasnie wciagnal koke w kiblu i jest wspaniale. Palimy hasz i bierzemy dragi. Najnowsze hity wprost ze znienawidzonej Ameryki. It wasn’t me.

No pewnie. A ktoz by inny …

Spadam. Dzis dopiero poczatek. Zajawka. Afrika MAMA / wspaniala knajpa. REM z CD a w TV – CNN – i zgadnijcie co tam widze? no pewnie…. reality bites.
Czas wrocic do Frankensteina. Wole takie horrory.

A jutro muzea, kupno biletu na pociag do Machu Picchu, zaplanowac rezszte dni. Jak wstane.

 

Opublikowano americana | Otagowano