shot on canon eos 1n, backstage of moroccan photoshoot for vogue polska
@wunsche_samsel @vogue.polska @karlagruszecka @masikproduction @wojtekbuczek @louschoof @dziewczyna_od_pudru
shot on canon eos 1n, backstage of moroccan photoshoot for vogue polska
@wunsche_samsel @vogue.polska @karlagruszecka @masikproduction @wojtekbuczek @louschoof @dziewczyna_od_pudru
„Desert Silence” for Vogue Polska from Bart Pogoda on Vimeo.
dir/dop by Bart Pogoda @warsawcreatives
styled by @karlagruszecka
stylist’s assistant @mzaczynska
hair and makeup by @dziewczyna_od_pudru
model: @louschoof
photoshoot by @wunsche_samsel
photographers assistant @wojtekbuczek
production by @masikproduction
music supervisor Donata Stosyk Kornatowicz @uprightmusiccph
Wspanialy zachod slonca nad Atlantykiem. Jak zahipnotyzowani stalismy na urwisku o ktore rozbijaly sie paru metrowe fale. Tuz przy latarni morskiej w Rabacie. Gdzies przed nami, pare tysiecy mil morskich na zachod jest Ameryka Poludniowa. Jeszcze 600 lat temu dla wczesnych byl tu koniec swiata.
Ta 3 tygodniowa wyprawa po Maroku byla przede wszystkim podroza kontrastow. Na poczatek zbudowana przez Portugalczykow As Suwajra. Wsapniali goscinni ludzie, klimatyczna medyna, ogrolne fale, wiatr, piasek i slonce. Zapach ryb w porcie i latajace mewy nad talerzem pelnym krewetek. Wioli chyba podobalo sie tam najbardziej.
Zjazd do Marakeszu. Tam juz bylo kompletnie inaczej. Niesamowity plac Dzamma Al Fna, czarodzieje, zaklinacze wezy, kuglarze, akrobaci, oszusci, bajarze i hordy czerwononosych turystow. Do tego gorace lepkie powietrze i wszedobylski kurz.
Po paru dniach zaczelismy spogladac w kierunku osniezonych szczyow Atlasu Wysokiego gorujacych nad czerwonymi murami miasta.
Imlil – pierszy powaniejszych kontakt z Berberami, nauka paru slow z ich jezyka, wizyta w domu u Brahima. Poza tym wspinaczka az po snieg po okolicznych szczytach. AAhaaa , no i wizyta w kasbie gdzie Scorsese nakrecil Kunduna. mam ochote zobaczyc ten film, aby skonfrontowac to z rzeczywistoscia.
Potem o malo co nie stracilsly zycia na przeleczy Tizi-n-Tiszka podczas nocnej podrozy do Zagory. Wschod slonca w autobusie i przejazd dolina Draa wsrod palmowych gajow. Zagora kazala sie malym zakurzonym miasteczkiem, otoczonym palmami i pelnym naciagaczy probujacych namowic nas na wycieczke na wielbladach czy tez na wymiane zegarkow, koszulek, kaset magnetofonwych etc. Nieco zmeczeni leniwa atmosfera premierzylsmy w tzw collective taxis 400 km przez Dzebel Sarhro az do Merzougi.
Dzebel Sarhro to gory pochdzenia wulkanicznego, pelne plaskich mez o scetych szczytach glebokich jarach. jedna waska droga przecina je jak noz maselko. Podroz byla raczej spocona bo musielismy sie gniezdzic w mercedzsie beczce w 7 osob + kierowca.
Blekitni ludzie – Les Hommes BLues – tak naywa sie legendarnych Tuaregow. Lecz ci ktorych spotkalismy nie mieli z nimi nic wspolnego. Les hommes blues – to nazwa oberzy na pystyni tuz przy >Erg Chebbi. Podwiezieni na stopa przez czarnoskoego Abudula (szefa knajpy) spedzllsmy tam noc, poczatkowo a namocie. Lecz zasypywani piaskiem przez szalejaca wichure przenieslismy sie pod dach. Na drug dzien po paru godzinnej wzycie na wydmach trza bylo stamtad spadac. wrzucilsmy nasze plecaki na wielblady i ruszylismy d Merzougi. Gdzie wraz z now przyjacilmi spalilsmy troche czekolady.
Jednak znow uderzylismy w droge. W Fezie spedzilismy 3 dni. Niesamowte miejsce. Schizofreniczna gmatwanina tysiecy waskich uliczek. Meszanina zapachw i kolorow. Potem nie pozostalo nam nic innego jak dpoczac dwa dni w Rabacie. Dzis jestesmy w przereklamowaniej Casablance
Maly niedosyt zawsze pozostaje.
To byl taki maly opis co sie wydarzylo. Textu jest znaczne wiecej – Wiola prawie napisala ksiazke ;)))
Poza tym jakies 1500 zdjec na apaacie cyfrowym, negatywach i slajdach. Bedzie co wybierac i skanowac. Postaram sie wrzucic to wszystko w cagu tygodnia. oby….
yoyo
dziwne to miasto… niby stolica, ale taka zapuszczona. Brak tu klimatu Marakeszu czy Fezu – a takze brak kosmopolityzmu Casablanki. Jedna glowna ulica na modle Cannes czy Paryza, mercedesy, piekne kobiety, kolesie w dresach i garniturach, brak dzelab, chust. Mnostwo restauracji i jest nawet koszmarnie drogi MacDonald’s.
Skonczylem ^przed chwila wszystkie swoje filmy. 20 sztuk. Takze poszla karta 64 mega – tu info dla Bartka Golebiowskiego i Mihaua – zmiescilem na niej 560 zdejc w rozdzielczosci 640 x 480 – czyli tak na WWW …. ladnie co nie nie?? Na szczscie mam jeszcze jedna karte – 8 mb.
Jutro Casablanka i nocleg na lotnisku. Do wzobaczenia wiec w Polsce… yoooo
Czasem najlepiej byc ponad tym wszystkim. 25 metrow nad ulica. Nad zapachem. Smrodem. Kolorami i swiatlem przedzierajacym sie przez dziury w prowizorycznym dachu przerzuconym nad soukiem. Plaskie dachy pozwalaja na swobodne poruszanie sie po nich. Kic Kic. I juz jestem na innym budynku mogac obserwowac zupelnie inna ulice pode mna. Na dachach czy tez tarasach suszy sie pranie; wystawia zbedne rzeczy i instaluje anteny satelitarne.
Z dachu hotelu Cascade widac zatloczona ulice przy brami Bab Bou Jeloud (glowne wejscie do medyny przy jej poludniowo zachodniej czesci). Stragany; male kawairenki; knajpki z nalesnikami oraz tarasy paru restauracji. Dalej dwa minerety. Wokolo zielone wzgorza otaczajace miasto. Sielanka. Ptaszki cwierkaja. slychac przytlumiona muzyke i gwar. A ponad to wszystko slychac WIATR.
Kolejny dzien.
spanie do oporu a potem po raz pierwzsy jechalismy pociagiem w maroko. o wiele to lepsz niw autobus; ale pociag nie wszedzie dociera.
jestemy w stolicy – Rabacie. Niebieskawy hotel w ktorym mieszkamy jest nieco przerazajacy. Znajduje sie nad morzem ale w okolicy cmentarza. Ma kilkadziesiat pokoi; obsluge mowiaca tylko po arabsku; i mam wrazenie ze mieszkamy tam sami. Klimat jak w Lsnieniu Kinga ale w orientalnym wydaniu.
Przemyslalem kwestje pisania na blogu w czasie podrozowania.
Siedzimy sobie w malej knajpce na ulicy w Fezie. Tuz przy bramie Bab Bou Jelud. Piszemy. Obserwujemy. Pijemy. Spozywamy. Czasem ktos wola: bonjour, bonsoire, madam, mysje. Pytaja skad jestesmy, Maroko good? zagaduja… Usmiechamy sie, rozmawiamy. Po angielsku (ja) francusku (wiola). Pare zwrotow po arabsku, uscisk dloni, ktora zaraz potem idzie w kierunku serca. Jest dobrze. Czasem ta nachalnosc i zainteresowanie ze strony Marokanczykow meczy i irytuje, ale tylko czasem. Szczegolnie jak sie jest glodnym, zmeczonym lub w pospiechu.
Podzielilismy sie na role. Ja pstrykam lustrzanka i cyfrowka. Wiola pisze i takze robi fotki cyfrakiem. Jest to dobry podzial, bo nie rozpraszamy sie zbytnio.
Problem wtedy gdy chce sie zrzucic ten tekst na bloga. Nie zawsze trafia sie dobre miejsce, gdzie jest szybkie lacze, poza tym nalezy pisac wczesiej od razu z mysla o blogu. Zwiezle texty, przemyslane, ktore potem tylko wklepujesz.
Kiedys w Klukiem gadalem o Ryszarszie Kapuscinskim. Podczas swoich pobytow w Afryce lub Ameryce Pld mial w reguly mazy budzet. Co jakis czas wysylal depesze do polski. Kazde slowo kosztowalo, czasem sporo. Musial wiec formulowac zwiezle mysli, zdania, ktore dokladnie oddawaly by sytuacje w danym kraju. Ale rownoczersnie nie mogly bys suche, bez smaku…
Teraz w Maroko wpadalismy do kafejek internetowych i nie wiedzielsmy za bardzo jak szybko zrucic nasze mysli, pisalismy jakies nerwowe bzdety , bo tyle sie dzialo ze jak siadles przed ekranem i ta arabojezyczna klawiatura to mialo sie niezla pustynie w glowie…
Swietna sprawa jest czytanie blogow znajomych. wczoraj to zrobilem z przyjemnoscia. Aura, bedur, adomas, bb.blog.pl, magdala,jedrek i inne… wiem co sie dzieje przynajmniej.
Twarze ludzi. Dziesiatki, setki, tysiace. Widzisz je tylko raz, przez maly ulamek sekundy. potem na zawsze znikaja w labityncie uliczek Fezu. Jest ich prawie 9400 w samej medynie (starym miescie). Przerazajace, prawda? Nie ma sensu uzywac mapy. po prostu idziesz, wiesz gdzie jest slonce, tubylcy wskazuja sami droge, czasem zapraszaja do sklepow wyglaszajac niesmiertelna formulke: Just look my friend, you don’t have to buy anything. i tak non stop.
Dzis biegam z aparatem uwieszonym na szyji. Mam obiektyw szrokokatny 20 mm i nie zwracajac niczyjej uwagi robie zdjecia.
Kupilismy dzis bebny z wielbladziej skory. Ceny 25 dolartow za jeden – to cena wywolawcza. W koncu kupilsmy dwa za 13 dolcow plus bambusowa fujarka….
Slonce grzeje, odpoczywamy, przysiadamy w kafejkach, a nocy wychodzimy na dach hotelu i obseraujemy w gory tlum przewalajacy sie po ciasnych uliczkach przy Bab Bou Jelud…
M E K T U B
… po 2 dniach spedzonych w Atlasie Wysokim; w malej wiosce Imlil – gdzie Martin Scorsese nakrecil Kunduna , jestesmy na pustyni.
W gorach prawie wyplulismy pluca wloczac sie po okolicznych grzbietach gorskih _ podchodzac prawie pod snieg.
Zagora – miescina na pustyni, 100 km od granicy z Algieria. Zakurzone, odrapane, goraca; otoczone gajami palmowymi.
Na razie jestem naprade wsciekly na te pierdolone lacza. NIe moge odebrac poczty ani wejsc nawet na saoja strone aby przeczytac komentarze – wiec kompletnie nie wiem co sie dzieje?……
Narazie wiec pocimy sie naz pustyni zyjac na malej krawedzi finansowej……
Pozdaffka dla wszystkich – rodzinka – niestety nie zadzwobnie na razie, ale wszustko oookk ::: idziem cios zjesccc ui sie napic
3 dzien w Maraleszu. Ta klawiatura mnie zaraz dobije. Arabski uklad klaiszy i jestes zalatwiony. Efektywnosc pisania spada o 1000 proecnt (nie mogmem wlasnie znalezc znaku porcenta).
Jest dosc pozno, ale jak pisalem wczesniej miasto tetni zyciem. Wiola zostala na tarasie hotelu i pisz chyba ksiazke _ dziennie okolo 6 stron w zeszycie. Dzis tez udalo mi sie wywolac 5 negatywow czarno bialych – bedzie co ogladac – teraz tio ju mowie :)))
Niestety lacza sa cienkie i nie udalo mi sie wyslac fotek z aparatu cyfrowego. Generalnie sztuka robienia fotek wymaga sporego samozaparcia, drobniakow a kieszeni, niezlego oka, refleksu i w naszym wypadku olowkow i dlugopisow ktore rozdajemy dzieciakom i doroslym w zamian za pozowanie…….
Obeszlismy caly Marakesz, zbaczajac oczywiscie z turystycznych szlakow. Prawde mowiac jestem niezle pod wrazeniem tego wszystkiego i trudno mi jest cokolwiek napisac.
ogolnie – mamy wrazenie bycia w drodze od wielu dni, a nie minal nawet tydzien… jutro z rana wywalamy nasze kosci w gory..