Kawayu. Hokkaido

Dziś leniwy dzień. Ulice miasteczka puste, niewiele osób, same dziadki w pickupach i turyści. Spało mi się wybornie. Lecz o 7 rano (!!!!!) przyszedł dziadek – właściciel raida hausu. Upierd okropny – szurał, stukał i szeleścił, w końcu zapukał do mojego pokoju – zapłaciłem mu z drugą noc, ale właściwie nie o to mu chodziło – pokazał mi mapę z jeziorem i zakreślił kółko paluchem – spacerek pogoda-san. Powiedziałem mu, że nic z tego, ja muszę spać, dziadek zignorował mnie i wygonił do innego pokoju, aby wywietrzyć z bąków pokój w którym spałem. Nie powinienem się wściekać, ale chciałem sobie jeszcze pospać. Ten nie dał jednak za wygraną, chodził i stukał, ścierał kurze – chyba nie ma co robić za bardzo  i wziął sobie do serca wysprzątanie wszystkich pomieszczeń. W końcu się ulotnił. Niestety nie zdołałem już zasnąć – czas zrobić pranie. Nie ma o czym pisać właściwie – wioska podobna do Breckenridge albo Winter Park w Colorado – już o tym wcześniej wspominałem. Samochody z napędem na 4 koła, hotele, centra konferencyjne, wypchane niedźwiadki i cały ten szajs. Doskonałe to miejsce aby popracować odrobinę. W kolejce czeka jeszcze mnóstwo innych rzeczy – zaległe Indie, Kambodża (niestety zgubiłem jedną z taśm), Wietnam, tuktukiem przez Chiny.

Ten wpis został opublikowany w kategorii travel i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.