Archiwa tagu: honduras

trujillo foto

 

Opublikowano travel | Otagowano ,

OMOA, HONDURAS

OMOA – mala rybacka wioska tuz przy granicy z Guatemala. Wspaniale morze – Karaiby rzecz jasna, wokolo dzungla i ludzie Garifuna – potomkowie niewolnikow z Afryki.

Zadekowalem sie w hotelu za 2$ – tzn. mam hamak i dach. Wlasciciel miejsca Roli ze Szwajcarii piecze wspanialy szwajcarski chleb dzis. Zapach prawie zwalil mnie z nog. Pobudka o 6 rano. Nietomny powloklem sie na molo i rzucilem swe cialo w glebiny. Taka gimnastyka z rana to cos co misie lubia najbardziej.

Poza tym w calej Ameryce Srodkowej chmurzasto i pada deszcz – wiec swieta parne , deszczowe i gorace…

ZOstane tu dwa dni (na Wigilie na pewno) i dalej w droge – do Gwatemali. Koncze, zycze wiadomo czego i w ogole wspanialych Swiat…. pa

tegucigalpa2 tegucigalpa1 rysunek roni_place  puerto_cortez1 omoa4 omoa3 omoa2 omoa1 chicken_life   diary1 en_el_bus en_el_bus2 granica honduras_granica idzie_jak_czolg   omoa3    roni_place rysunek   w_autobusie1

Opublikowano americana | Otagowano

W drodze z NICARAGUI do HONDURASU

8:00 —> POBUDKA, Leon, Nicaragua

W nocy dmuchawa dawala przyjemny chlod. Big Chill. 20 cial snilo w wielkiej sali. Jak w szpitalu dla oblakanych. 20 roznych osob i snow. W roznych jezykach. Nietorzy z nich biora rowniez tabletki antymalaryczne wiec sprawa sie komplikuje – sny sa bardziej kolorowe i przerazajace. Nie wiadomo czemu przysnila mi sie M. dziewczyna w ktorej zabujany bylem w podstawowce… no comments

9:00 —> INTERNET

HO, Ho!! To sie porobilo mi kontaktow na ICQ. Wystarczylo ze dalem swoj numer ponownie na strone i sie zaczelo. Kazdy chce powiedziec czesc i hallo i co tam slychac. Ale jak ja sie na ICQ pojawiam to rozmawiam tylko z przyjaciolmi ktorych znam. I tyle. Nie siedze na sieci caly dzien, aby se konwersowac …. no nie? Co waznego —-> MAIL

10:00 —> SNIADANIE

Kawa, sok, 4 tosty, dzem, miod

10:30 – 15:00 —> W DRODZE NA GRANICE Z HONDURASEM

„a la izquina” (na rogu) – rzekla stara kobieta sprzedajaca czosnek. To a propos ciezarowki, ktora sluzy jako autobus, przewozac na pace ludzi. Jade na dworzec autobusowy, a wlasciwie wielkie targowisko. Czemu zawsze czosnek sprzedaja starsze kobiety? Czyzby tylko one mialy monopol na ten antywampiryzm?

Spoko – ciezarowka przyjechala po 3 minutach. Wskoczylem i pognalismy na targowisko. Rzucalo jak w piosence 10 w skali Beauforta. Na miejscu zmiana autobusu – do Chinandega. W Ameryce Srodkowej na bus sie nie czeka. TO bus czeka na ciebie. Co nie przychodze na stacje (targowisko) autobus juz drzy w gotowosci, kolesie goraczkowo zapraszaja do srodka, Ba! wrecz bija sie o kazdy kawalek podroznego.

38 km z Leon do Chinandega. 1,5 godziny. Rowerem bylbym szybciej. Ale tak to jest. Kupuje co pol godziny plastikowy worek z woda. Jak i zarcie. Wszystko od ludzi, dzieciakow pojawiajacych sie w autobusie na kazdym postoju. Kupisz wszystko – nawet zywa kure.

Chinandega – znow nie czekam. Szybki odjazd ze stacji. Tym razem 2,5 godziny w drodze. 70 km ale droga znacznie gorsza. Wertepy, wyrwane mosty, przebudowa, remont, slady duzych zniszczen. To efekt dzialan huraganu MITCH z 1998 roku. Nie bylo gorszego kataklizmu w nowej historii Hondurasu i dla pewnych czesc Nicaragui i Guatemali. Ta czesc Ameryki Srodkowej zbiedniala jeszcze bardziej. Przez 48 godzin MITCH (kategoria 5 – czyli najsilniejszy) dokonywal straszliwych zniszczen wiejac z predkoscia 180 mil na godzine. 10000 dusz ulecialo z ziemi. Setki tysiecy osob stracilo domy, dobytek.

W koncu granica. Rowerowa ryksza dojezdzam do punktu granicznego po stronie Nicaragui. Blabalbla, biurokracja jak zywkle. Papierki, pieczatki i klasycznie oplata za cos – 2 $ tym razem – podatek wyjazdowy. Mam nadzieje ze pojdzie do przynajmniej na jakis dobry cel. Choc watpie. Wymieniam reszte cordobas na limpares (waluta Hondurasu). 1km – moj masakryczny plecak, maly plecak z zepsutym zamkiem i ja – idziemy. Cinkciarze, rykszarze, kierowcy tirow spiacy pod swoimi pojadami na podwieszonych hamakach, krecace sie wokolo tirowki (tak tak – one sa wszedzie), dzieciaki plywajace w granicznej rzece. Wspaniale widoki wokolo i w punkt graniczny Hondurasu. Wypelniam karte graniczna (po raz 10ty chyba) i ustawiam sie w kolejce z paszportem, oganiac sie rownoczesnie od cinkciarzy, ktorzy wymienili by nawet wlasna matke i babcie na dolary, limparesy, cordobasy, czy nawet zlotowki. Pot sie leje ciurkiem, wycieram sie co 10 sekund (w.! bandana sie przydaje, dzieki mala). gdy przychodzi moja kolej, pani w okienku informuje mnie ze nie oplacilem czegos w kasie. No to ide do kasy, cierpliwosci coraz mniej. A tam w kasie jedna pani pije kawe, droga trajkocze przez telefon, trzecia nie robi nic, aa sorry, oddycha. Wolam wiec ta co oddycha – taa. taa…. prosze poczekac, muchacha poszla do toalety.

15 minut i muczacza sie nie pojawia – za to zauwaza mnie inna chica siedzace w kacie i przekladajaca papierki. okolo 20 stki, piekna, czerowny obcisly sweterek (generalnie nie lubie czerwonego, ale w tym wypadku). Wiec jeszcze raz jej tlumacze, ze goraco i te plecak i ja sie spiesze do Hondurasu. Ta sie usmiecha slodko i idzie szukac muczaczy. Muczacza w koncu sie pojawia, zdecydowanie niezadowolona ze ktos jej sjeste przerwal. Place 2$ (!!! ponoc sie normalnie 7$ frycowego placi za przekroczenie granicy!!) i ustawiam sie znow w kolejce co bylem poprzednio. I tu znow lala mnie ratuje i przyjmuje moj paszport bez kolejki – dzieki ci chica w czerwonym sweterku ;)

15:00 – 19:30 —> GRANICA – TEGUCIGALPA

Jadem. Najpierw microbusem, smierdzac jak cap jade ladna sliczna droga do miasta CHUCELTACA. Znow widoki, slonce wlewa miekkie swiatlo do srodka pojazdu. Gory. 2000mnpm. W koncu wielka plama swiatla w dolinie. Tegucigalpa – stolica Hondurasu.

19:35 —> TEGUCIGALPA, dworzec autobusowy

Jest juz wystarczajaco ciemno aby dostac w morde, zostac obrabowanym, ale jak zawsze (pukpuk) nic takiego mi sie nie przytrafia.

Na stacji autobusowej lini EL REY okazuje sie ze bus do SAN PEDRO SULA jest o 3 rano. Hotel – ten tani, zapakowany na maksa, reszta droga wiec pozaostaje mi czekac na dworcu. Tym razem ja czekam na autobus, a nie on na mnie.

Duza sala, wiatraki (tylko 2 dzialaja). 20 osob i placzace dzieci. Jedyne co moge robic to pisac ten tekst, wygodnie ulozony w plastiowym fotelu, sluchajac manu nagry. This place´s gonna kill you baby…

23:00

Siedze kolo kibla wiec smierdzi coraz bardziej, zatkany pewnikiem jest.

1:21

Zyjem wciaz. Ludzie spia. Slucham wszystkich plyt MD co mam, wertuje przewodnik i rysuje.

2:30

Kupuje w koncu bilet. Ten co go sprzedaje raczej niezadowolony z zycia. Na stacji dym – miejsce ktore mialo byc w autobusie dla bagazy, zostalo zajete przez tajemnicze szre paczki.

3:00

Odejazd. Plecak jedzie tu ze mna, nie w luku bagazowym. Zasypiam.

7:24 —> SAN PEDRO SULA, HONDURAS

Ehh…. W koncu. Soczek bananowo-papajowo-mleczny na sniadanie i kawa. W deszczu. Szukam internetu … a potem w droge na Karaiby ponownie. To tylko godzina drogi stad.

Opublikowano americana | Otagowano ,