Archiwa tagu: nicaragua
Historyje autobusowe
Ostatnie dni w Nikaragui upłynęły pod znakiem relaksu. Plaża, upał, słońce, flor de cana, mota, przednia ekipa w postaci Ony, Pietera i Arelis, hostal dla surferów z dziurami w ścianach, przez które w nocy śpiewa wiatr.
W sobotę, późnym popołudniem wskoczyłem w taxi collectivo do Rivas, skąd od razu złapałem chicken busa do Managui. Do stolicy przybyłem w nocy. Nie najlepsze to miejsce, szczególnie dla podróżnych. Ogrodzone murami i przyozdobione krzakami drutu kolczastego osiedla dla nielicznej klasy średniej. Centra handlowe, fast foody, sklepy i salony samochodowe przez które stoją uzbrojeni strażnicy. Reszta przedmieść to slumsy i rozpadające się budynki. Beton, blacha, kurz, smog i śmieci. Od świtu do nocy miasto przemienia się w wielkie targowisko – tanie żarcie, szmelc różnego rodzaju, pirackie CD i DVD (najnowsze hity z Hollywood, filmy katolickie i pornografia) – ludzie starają się jakoś związać koniec z końcem każdego upalnego dnia. Tak samo jest w Guatemala City, San Salvador, Tegucigalpie.
Gdy wysiadam z autobusu jest już bardzo późno, szybko łapię taxi w okolicach dworca Ticabus. Szemrana to okolica, pełna dziwnych typków zaczepiających podróżnych. W nocy lepiej nie chodzić i nie są to ostrzeżenia bez powodu – wiele osób zostało tu obrabowanych. Klasyczna awantura z taksówkarzem, który próbuje ode mnie wyciągnąć dwa razy więcej niż mi powiedział. Potem jeszcze pojawia się muchacho, który twierdzi, że był moim przewodnikiem i doprowadził mnie do hotelu, za co chce kasę. Rzeczy w tym, że nie znam człowieka, typa na oczy nie widziałem. Wykończony zasypiam na cztery godziny. O 5 rano na terminalu już zebrała się grupka podróżnych. Ticabus jeździ na trasie z Panamy do Meksyku – za całkiem przyzwoite pieniądze. Pierwszy odcinek to 12-godzinna podróż do San Salvadoru. Szybko przekraczamy granicę z Hondurasem i Salwadorem. Paszporty, papierki, pieczątki, kolejki, syf graniczny – biedne dzieci żebrające o dolara, cinkciarze, kobiety sprzedające chipsy i napoje. Smutek tropikalnej granicy. W stolicy Salwadoru 12 godzin do zabicia. Z poznaną Norweżką do zmroku szwendamy się po kolorowym centrum (o Salwadorze pisałem wcześniej – patrz archiwum). Zakupuję pirackie DVD – „Wyznania gejszy” – eee jakoś nie do końca, choć to niewątpliwie dobry film.
Znowu wczesna pobudka. Jedziemy do Guatemala City. Poznaję typa z Kanady – Dylana, który przejechał całą trasę autobusami z Jukonu (północna Kanada) do Panamy, aby odwiedzić swoją siostrę. Po tygodniu zebrał manatki i ruszył w tą samą trasę, tyle że na północ. Dwa tygodnie w autobusach, dobrych parę tysięcy kilometrów, nic nie zobaczył, nic nie zwiedził. Jak mówi, to był dobry czas na myślenie. Jest nauczycielem jogi, przez parę lat pracował w Hong Kongu i Bangkoku (gdzie poznał swoją żonę). Zarobił niezłe pieniądze, ale hajtając się z Tajką musiał wnosić posag, w jego przypadku było to kupno domu za 30 tysięcy dolarów – teraz jest spłukany i jeździ autobusami :) W autobusie są jeszcze dwie Norweżki, moje sąsiadki z hostelu w Utili. Droga upływa szybko. Drzemka, czytanie, filmy, rozmowy. Autobus zatrzymuje się tuż przed granicą z Meksykiem. Nie możemy przejechać i jak mówi kierowca, trzeba czekać, nie wiadomo ile. „Mañana, może jutro, lepiej iść do hotelu, bo droga zablokowana przez miejscową ludność” informuje przecierając pot z czoła. Niewiele wie, a ja wiem, że „mierda” go to obchodzi i raczej nie jest pomocny w tej sytuacji. Trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce. Polazłem na mały wywiad. Okazało się, że miejscowa ludność zablokowała drogę nad ranem i nie wiadomo, kiedy to się skończy. Wracam do autobusu i postanawiamy przejść blokadę na piechotę. „Muy peligroso señor, oni mają pistolety, lepiej żebyście przeczekali” – kierowca jest lamusem. Proponuję, abyśmy podjechali autobusem do blokady – reszta pasażerów zgadza się. Jak się okazuje, nie ma problemu. Zabieramy bagaże z autobusu, ja chwytam jeszcze jedną walizkę pewnej starszej pani, senior ma za dużo bagażu, i przechodzimy przez blokadę. Meksykanie po drugiej stronie granicy zaczęli prace nad uregulowaniem rzeki, a w Gwatemali nic się nie dzieje. Ludzie wiedzą, że jak przyjdą deszcze, powodzie zaleją im pola i domy, więc chcą, aby rząd Gwatemali dostarczył im maszyny, aby i oni mogli uregulować rzekę po swojej stronie. Słuszna sprawa i jak zwykle ci biedniejsi i słabsi są poszkodowani. 5 minut później siedzimy w minibusie do granicy z Meksykiem. W Tapachuli czekam tylko pół godziny na autobus do Mexico City.
53 godziny w autobusach i po wszystkim. Pierwszego kwietnia przylatuje Kudłaty, 3 lecimy do Warszawy na jeden dzień, 4 kwietnia znów w samolot tym razem do Egiptu (gdzie widzę się ze starszymi i siostrą). 23 kwietnia wracam z Izraela do Polski. I tym samym kończę 17-miesięczną podróż przez Azję i Amerykę Środkową.
Jak już pisałem wcześniej, czas na zmiany…