2 noce i zmykam dalej. Przemieszczam się coraz szybciej chyba. Wkrótce zamiast relacji to zacznę pisać 17-zgłoskowe haiku. Deklamować, recytować, pisać, czytać, słuchać wierszy to ja nigdy nie mogłem. Jakoś mało romantyczna postać jestem. Piosenki, muzyka, teksty oczywiście się załapuję i to bardzo. Ale twórczość w stylu Pana Tadka i te rymowanki doprowadzały mnie do szału zawsze.
Leżałem w hamaku. Noc. Omoa. Honduras. I zacząłem tworzyć haiku. Po polsku oczywiście i nie zachowując zasad. To mały opis 5 minut, zapis chwili.
Ptactwo w krzewach buszuje. Ale dyskoteka głośniejsza jest.
Gdzie jestem. Właściwie. Zapytuję w hamaku się bujając.
Skończył mi się długopis. Niepytając. Pożyczyłem drugi.
Gorączka sobotniej nocy. Dziś nie mam. Gorączki.
6 rano. Zerwałem się ze snu. Słońce dopiero się budziło. Wzulłem sandały i pognałem przez pustą wioskę na równie pusty pomost. Ogromne pelikany krążyły 3 metry nad głową wypatrując ryb niechybnie. Przysiady, pompki, rozciąganie, duży rozbieg, sekunda w powietrzu i spotkałem się z lustrem wody. Ostatnie chwile w tym miejscu.
W stronę granicy z Gwatemalą.
5 godzin do Puerto Barrios. W klasycznym chicken busie i znalazło się też miejsce dla całkiem sporej głowy, która podróżowała przez ładną chwilę wraz ze mną. Ciężarówka z granicy Hondurasu i już Gwatemala. Zieleń, słońce i 12 dolarów za wizę.
W Puerto Barrios. Obrzydliwe portowe miasto, wszyscy i wszystko tapla się w głębokim błocie wdychając mało przyjemne zapachy. Stamtąd autobus do Guatemala City.
WŁADCA PIERŚCIENI – DRUŻYNA PIERŚCIENIA. Warto było czekać. Napiszę więcej. Wyobraźcie sobie tylko. Film powala. Czekam na kolejne dwie części. 2002, 2003.
Aaaaa. Idę spać. Jutro Antigua Guatemala i Wigilia. Z kim, gdzie, jak – ni wiem nic, ni wiem.