Archiwa tagu: korea

Z Seoulu do Pekinu

Ludzie w drodze

Hotel w ktorym sie zatrzymalem w Seoulu jest jednym z wielu podobnych do siebie, te same zasady, na sniadanie samoobsluga w postaci tostow, dzemu, kawy i herby. Pokoje wieloosobowe, pietrowe lozka, ogloszenia na scianie, darmowy internet. Nic nie zaskoczy, nic nowego w sumie, ciekawi natomiast sa ludzie. Zawsze. Oczywiscie niby te same rozmowy z poczatku ale kazda jednostka ma do opowiedzenia historie jakich wczesniej nie slyszales.

Ogromny koles o twarzy kapitana Zbika, z Kanady, mieszka w tym guesthousie od roku (nie wiem czy bym wytrzymal), uczy angielskiego (90% ludzi zostajacych w Azji dluzej, pochodzacych z krajow anglojezycznych jest nauczycielami). Ma swoje przyzwyczajenia, ktore moze wydaja mi sie dziwne, sposob w jaki rano sobie przygotowuje sniadanie, gotuje jajko w mikrofali, zawsze tak samo. Budzi sie o jednej godzinie, zawsze siada na tym samym krzesle. Rozowa koszulka wlozona grzecznie w spodnie i sposob jego mowienia troche mnie draznia, ale jak zaczalem wiecej z nim gadac to nie moglem sie oprzec aby zadac mu wiecej pytan. Prawdopodobnie jest gejem, tak mysle, opowiedzial mi milosna historie z Kambodzy (myslalem z poczatku ze opowiada o kobiecie) o tym jak sponsoruje jednego z moto, mlodego chlopaka, ktorego poznal podczas pobytu w phnom penh. Probuje sprowadzic go do Kanady i znalezc mu tam szkole. Wyrazilem zrozumienie i w ogole choc jestem przekonany ze kapitan Zbik i Khmer mieli wiecej do czynienia niz tylko jazdy wspolnie na jednym motorku. No ale dobra :) Kanadyjczyk rozkrecil sie na drugi dzien. Byl na markecie i przyniosl same rzeczy z demobilu. Okazalo sie ze jest tez milosnikiem militariow, w Kambodzy uwielbial strzelac z M16 i rzucac granatami w kury na Shooting Range w okolicach miedzynarodowego lotniska w Phnom Penh. Z grzecznego i do bolu perfekcyjnego czlowieka nagle znalazlem sie przy stole z fanatykiem ganow i chlopcow, ktory jak sie na koniec okazalo przemycal w czesciach karabiny (m16) do Kanady.

Wieczorem przed wyjazdem spotykam innego typa. Tym razem z Wielkiej Brytanii. Wychudzony, ze szklanymi oczami opowiedzial mi ponizsza historie.

Najgorsze trzy tygododnie w moim zyciu. Od paru lat jezdze po Azji, czasem pracuje jako nauczuciel, wiekszosc czasu jednak podrozuje. Ostatnie 2 lata spedzilem na Bliskim Wschodzie. Rok temu Afganistan, Pakistan, Iran no i Irak. Nie wiem wlasciwie do dzisiaj, ale udalo mi sie w jakis sposob przekroczyc granice z Irakiem. Wbili mi po prostu pieczatke wjazdowa do kraju i tyle. Znalazlem sie w tym kraju, ogarnietym szalenstwem, wojna i tym wszystkim co widzisz w telewizji. Tego samego dnia zostalem aresztowany. Juz wczesniej siedzialem w wiezieniu w Afganistanie ale tylko wlasciwie ze szef policji nalegal ze wzgledu na moje bezpieczenstwo – wiec to byla inna sprawa. W Iraku zostalem oskarzony o powiazania z terrorystami (przez te wszystkie wizy do Afganistanu i Pakistanu). Wsadzili mnie na trzy tygodnie do puszki, gdzie siedzialem cale dnie w kucki. Oprocz mnie cela pelna byla typkow z Iraku, Afganistanu, Syrii – przekraczali granice z Irakiem i od razu trafiali do wiezienia. Po 20 dniach do wiezienia dotarl Czerwony Krzyz i w ciagu paru godzin bylem wolny. Przewiezli mnie do Kuwejtu skad polecialem do Londynu.

Nie wiem czy to prawda, po prostu spisalem w skroce to co mi Chris opowiedzial. Nie dojde do tego i chyba nie ma po co. W kazdym razie ciekawa postac.

Przeprawa do Chin

Rano spakowalem sie w pare minut, zjadlem sniadanie w postaci zwinietych w seaweed suszi, szybka wizyta w PC Bangu skad wyslalem zdjecia do gazety. O jakiej porze bym nie byl w PC Bangu zawsze miejsce jest pelne okularnikow grajacych w War Crafta – czesto sie tez zdarzaja ludzie, ktorzy zapominaja o jedzeniu i potrzebach fizjologicznych i po prostu odwalaja kite w kafejce netowej.

Przed odjazdem do Incheonu, spotykam sie jeszcze raz z Lynn, chyba najfajniejsza Koreanka jaka spotkalem podczas tego krotkiego pobytu w Korei. Dobrze bylo sie z nia zobaczyc ponownie…

Na przystani promowej okazalo sie ze moj prom dzis nie odplynie – az do piatku trzeba czekac, z powodu tajfuny. Ale po paru minutach udalo mi sie zalatwic bilet na prom do Shidao (nie wiedzialem wczesniej ze tam plywaja promy, taka jest informacja turystyczna w Seoulu – zero zero zero). Plynie sie krocej i mniej kasy kosztuje bilet. 90 dolcow, zamiast 120. Ustawilem sie w kolejce do odprawy – mnostwo drobnych przedsiebiorcow z Chin, przywozacych probki do roznych firm w Korei, czasem warzywa i owoce (nielegalnie), plywaja na tej trasie tam i w kolko 6 dni w miesiacu – i nie jestem do konca pewien czy aby kupuja bilet jak ja za ta sume czy tez maja jakies specjalne bilety miesieczne… Widze jak jeden z nich przerzuca kartki w paszporcie – brakuje juz miejsca w paszporcie – same pieczatki z Korei i Chin. Odprawa to sodoma i gomora, dla handlarzy to chleb powszedni wiec, zartuja, pluja, przepychaja sie w kolejce do promu – zero zasad, kto wiekszy ten lepszy, wiec przy bramce stoi 10 najwiekszych typow a biedne kobitki z tobolami tlocza sie gdzies na szarym koncu. Chinskie chamstwo do kwadratu juz zapomnialem jak to jest.

Odnajduje swoja koje. Myslalem ze bedzie to sala z miejscem do spania na podlodze. Ku mojemu zdziwieniu mam lozko i 2 innych wspolpasazerow. Pierwszy zjawia sie Carlos. Z Kolumbii. Slomkowy kapelusz, koszula rozpieta na klacie, jezdzi juz od 30 lat po swiecie odkad skonczyl lat 21. JEdzie wlasnie do Chin aby zakupic podrobione torebki od LUIS VUITTON czy Dolce & Gabbana, ktore wysyla po 20-30 sztuk do Minneapolis do swojej siostry, ktora jest lekarzem w Stanach i sprzedaje te torebki za 100 dolcow od sztuki pielegniarka w swoim szpitalu. Wiec zarabia na tym 2500-3000 dolarow ktore siostra wysyla co jakis czas, jak juz sprzeda wszystkie torebki, robi taki biznes raz w miesiacu i zyje dniem dzisiejszym. Slabo mowi po angielsku chyba slabiej niz ja po hiszpansku, wiec rozmowa toczyla sie w ojczystym jezyku Marqueza. Drugim wspolpasezerem byl Koreanczyk mieszkajacy w Chinach w Shidao. Kim mial na imie (jak kazdy Koreanczyk jakiego spotkalem hahah). Dzieki niemu wlasciwie wyjechalem na drugi dzien jakos sensownie do Pekinu. Koles zaprosil mnie i Carlosa do siebie do domu. Zadzwonil po meza swojej maid, ktora w tym czasie przygotowala nam pomidorowy napoj i talerz pelen brzoskwin. Pojawil sie, malutki, chudy czlowieczek, ktory wiedzial wszystko o pociagach, autobusach – siedzielismy w czworke w pokoju – tlumaczac sobie nawzajem z angielskiego na chinski, z chinskiego na angielski, z angielskiego na hiszpanski. Wraz z Carlosem pojechalismy autobusem to Quingdao, skad od razu mialem autobus do Pekinu.

6 rano – Pekin

Woda. Deszcz. Smog. Nie wiem gdzie jestem i co mam z soba zrobic. Mam zadzwonic do Radka u ktorego mam mieszkac, ale pewnie jeszcze spi, za wczesnie jest, zreszta powiedzialem mu ze przyjade dopiero popoludniu tego samego dnia. Wskakuje w taksi i jade do China World Trade Center, gdzie wg. przewodnika jest internet, skad moge otworzyc maila aby spisac sobie numer do Radka. No ale nie ma zadnego netu, na szczescie jest PSP i w jakims wypasionym hotelu, gdzie czlowiek taki jak ja, spocony, mokry i smierdzacy nie ma co szukac. Ale jezeli jestes bilasem to mozesz wszystko na to wyglada. Na psp odczytalem maila i za darmo zadzwonilem z Business Center. Trwalo to 2 godziny zanim do Radka dojechalem. Ale dojechalem. Chinskie blokowisko…

troche sie zdarzylo podczas tych paru dni tutaj, spotkalem sie z Ezra, Hanako i Lorenna, Francuzami ktorych spotkalem wczesniej w Nepalu. Dzis idziemy do nich na impreze.

Jest nieznosnie goraco, nie ma czym oddychac, pot leje sie, w metrze smierdzi jak na koncercie Heja w Hali Ludowej we Wroclawiu w 1991 roku. Czekam na deszcz ktory zmyje caly ten syf…..

Opublikowano travel | Otagowano , ,

przedostatni dzien

wiem na czym stoje w koncu. mam wize odebrana wczoraj w amabasadzie chin ludowych. wczoraj pijanstwo z gabi i irkiem podczas koreanskiego grilla (wysmienity, ale zapierdzialem caly pokoj na czosnkowo w nocy, wzbudzajac nienawisc wspoltowarzyszy w celi). dzis wizyta w liniach promowych i w portfelu bilecik sie pojawil – jutro o 17 odplywam do Dandong do Chin, na granice z Polnocna Korea.

Sympathy for Lady Vengeance – Park Chan-wook’a, rezysera Old Boya – wcale mi nie przeszkadzalo ze nie bylo napisow po angielsku, po prostu z przyjemnoscia ogladnalem ten niesamowity obraz. polecam, nie wiem kiedy bedzie w polsce, dopiero wyszedl w koreanskich kinach…

przekonalem sie do seoulu – ale nie padam na kolana, ale warto bylo tu przyjechac…

 

Opublikowano common life | Otagowano ,

spotkanie z Lynn, wizyta u Gabi i wizyta w zabawkowym


The Crow III


Lynn wpad?a w zasadzk?


Plastikowe laseczki i szybkie fury, tak się ?yje w Seoulu.


Elvis the Pelvis


Ekipa ze Star Wars jedzi tylko merolami


Revenge is a dish best served cold


Spotkanie z Lynn, z któr? czilowa?em w Indiach, co wida? na za??czonym obrazku.

Z wizyt? u Gabi po drugiej stronie „Wis?y” ;)

 

Opublikowano common life | Otagowano ,

gorączka w seoulu

 

Opublikowano common life | Otagowano ,

koreański oldschool

 

Opublikowano common life | Otagowano

już seoul

Seul Warszawą Azji

 

Wsiadłem w nocny pociąg z Busan do stolicy Korei. Bardzo wygodny i szybki sposób jeżdżenia po kraju. O czwartej rano byłem na miejscu. Zamiast szukać hotelu postanowiłem jeszcze chwilę się zdrzemnąć. Usiadłem na plastikowym siedzeniu i zapadłem w długi sen. Gdy szybko zmieniam miejsca pobytu przebudzenia z rana bywają dziwaczne. Czasem nie wiem naprawdę gdzie jestem i co ja robie tu kołacze mi się w głowie. Potrzebuję zawyczaj potrzebuję paru dobrych minut aby dojść do siebie.

 

Na razie dziwna ta Korea. Po stylowej i wypasionej Japonii przeżywam mały szok kulturowy. Korea jest gdzieś pomiędzy Japonią a Azją. Niewiele wiedziałem o Korei przed przyjazdem. Stereotypy – tanie samochody i elektronika, amerykańska obecność, podział kraju na północ i południe. No i ostatnio filmy koreańskie w dużych ilościach. To wszystko. 

 

Próbuję zapisać co mi na sercu. Nie chciałbym pisać o rzeczach które nie za bardzo przypadły do gustu. Lato w Seulu nie należy do najprzyjemniejszych. Upał, smog, beton. Może już chciałbym jechać do domu, bo zaczynam doszukiwać się podobieństw pomiędzy Seulem a Warszawą. Dziury w chodniku, śmieci, szare budynki, brudne ulice. Smutek na twarzach i jakieś ogólne przygnębienie. Takie pierwsze dni. Potem było już znacznie lepiej. Spotkania z przyjaciółmi (Gabi która pracuje z Seulu i Lynn, którą wcześniej spotkałem w Indiach) , włóczęga po ulicach, wypady na barbecue. Niby nie ma co robić, atrakcje turstyczne nie za bardzo mi podchodzą, więc zaczynam szukać dziwnych miejsc. Trafiam w niesamowite miejsca. Oldskulowy park w okolicach pałacu cesarskiego sprawił że odzyskałem nieco humor. Tysiące dziadków, w kapeluszach, z wahlarzami, koszulach w hawajskie wzory podrygiwało w rytm kawałków z lat 60tych.  Karaoke, kiełbaski z grila, szachy i gra zwana „go”. Emeryci zamiast narzekać na cały świat, siedząc w domu przed telewizorem, dobrze się bawią na świeżym powietrzu, spotykając się z przyjaciółmi na browarka, koreańską whiskey i przekąski. Parę dni snuję się po galeriach, sklepach, kinach. Nic specjalnego, choć wiem, że gdzieś pod tym wszystkim kryje się dobre miejsce. Podobnie jak w Warszawie. Nie sądzę aby turysta odwiedzający po raz pierwszy stolicę Polski był zachwycony jej pięknem. Nic takiego. Dopiero jak poznasz ludzi, przyzwyczaisz się, jesteś w stanie poczuć klimat. Wyobrażam sobie, że podobnie musi być  z Seulem. Ale czy jest tak w rzeczywistości? Nie wiem. W Korei zatrzymuję się dosłownie na parę dni.

 

Ludzie w drodze

 

Hotel w którym się zatrzymałem w Seulu jest jednym z wielu podobnych do siebie. Śniadanie samoobsługowe (wliczone w cenę noclegu) w postaci tostów, dżemu, kawy i herbaty o smaku ryżowym. Pokoje wieloosobowe, piętrowe łóżka, ogłoszenia na ścianie, darmowy internet. Nic nie zaskoczy, nic nowego w sumie, ciekawi natomiast są ludzie.

 

Wieczorem przed wyjazdem spotykam Chrisa z Wielkiej Brytanii, który podczas piwkowania opowiada mi poniższą historię.

 

Najgorsze trzy tygodnie w moim życiu. Od paru lat jeżdżę po Azji, czasem pracuję jako nauczuciel, większość czasu jednak podrożuję. Ostatnie 2 lata spędziłem na Bliskim Wschodzie. Rok temu Afganistan, Pakistan, Iran no i Irak. Nie wiem właściwie do dzisiaj, ale udało mi się w jakiś sposób przekroczyć granicę z Irakiem. Wbili mi po prostu pieczątkę wjazdową do kraju i tyle. Znalazłem się w  kraju, ogarniętym szaleństwem. Tego samego dnia zostałem aresztowany. Jak u Kafki. Już wcześniej siedziałem w więzieniu w Afganistanie, ale tylko dlatego, że szef policji nalegał ze względu na moje bezpieczeństwo – więc to byla inna sprawa. W Iraku zostałem oskarżony o powiązania z terrorystami (przez te wszystkie wizy do Afganistanu i Pakistanu). Wsadzili mnie na trzy tygodnie do puszki, gdzie siedziałem całe dnie w kucki. Oprócz mnie cela pełna była typków z Iraku, Afganistanu, Syrii – przekraczali granicę z Irakiem i od razu trafiali do więzienia. Po 20 dniach na miejsce dotarł Czerwony Krzyż i w ciągu paru godzin byłem wolny. Przewieźli mnie do Kuwejtu skąd polecialem do Londynu.

 

Opublikowano common life | Otagowano ,