Chiny przypominają obecnie wielką budowę. Wszystko co nowe jest dobre a stare musi odejść do lamusa. Zanikają stare dzielnice, w miejscu niskiej, tradycyjnej zabudowy jak grzyby po deszczu wyrastają monumentalne wieżowce. Wkrótce wszystkie duże miasta będą wyglądać jak Szanghaj, Hong Kong bądź Kanton. W 2008 roku odbędą się igrzyska olimpijskie w Pekinie, więc cały kraj ogarnęła gorączka poprawiania, przerabiania i tworzenia.
Pekin o 6 rano. Wilgotność prawie 100%. Czuję się średnio. Nie mogę złapać oddechu.
Z nieba leje się strumieniami kwaśny deszcz. Brak koloru, monochromatyczna rzeczywistość. Monstrualne wieżowce tracą kontury szarym smogu. Czuję się jak w socrealistycznym Blade Runnerze. Muszę wydostać się z dworca autobusowego. Dotarłem tutaj po całonocnej podróży z Qingdao, dużego portu na wschodnim wybrzeżu Państwa Środka.
Taxi. Wsiadam w jedną z nich. Oczywiście nie jest to prawdziwa taksówka, takich nie widzę w okolicach dworca. Jedynie prywatne samochody – pseudo taksówkarze robią pieniądze na lewo, nie rozliczając się z machiną biurokratyczną. Muszę się dostać do kafejki internetowej, aby ściągnąć z poczty numer telefonu do kumpla, który mieszka gdzieś w Pekinie.
Targuję się z kierowcą i cena z 80 RMB spada do 30 – co okazuje się dobrym dilem. Według przewodnika internet jest gdzieś przy stacji metra, przy China World Trade Center. Wszystko idzie na razie jak po maśle. Dzwonię do Radka a ten po chwili rozmowy tłumaczy mi, że najlepiej będzie jak wsiądę w metro i zmieniając dwukrotnie linię dojadę do stacji Wudakou, skąd mnie odbierze.
Wychodzę na ulicę i szukam stacji. Wiem, że metro w Pekinie oznaczone jest niebieską literą D. Mógłbym się zapytać kogoś o drogę, ale moja znajomość chińskiego jest żadna. Po chińsku pekińskie metro to 北京地铁 , a w wymowie fonetycznej Běi Jīng Dì Tiě. W końcu odnajduję betonowy kiosk. Schodzę w dół. Na ścianach billboardy reklamujące najnowsze produkty, filmy ubarwiają siermiężny wystrój stacji.
Na stacjach metra brakuje automatów do sprzedaży biletów co oznacza stanie w monstrualnych kolejkach w godzinach szczytu. Nie ma co się jednak przejmować bo kolejka posuwa się bardzo szybko. Bilety na liniach 1 i 2 kosztują 3 RMB, natomiast przy transferze na linię żółtą (linia 13) trzeba zapłacić 5 RMB. Kupuję swój pierwszy bilet, a właściwie dwa. Jeden koloru niebieskiego (na linię numer 1) i drugi żółty na linię 13 na której znajduje się stacja Wudakou. Pierwsza fala porannego szczytu. Zaczął się nowy dzień. Pekińczycy jadą do pracy, do szkół. W wagonach nie ma klimatyzacji, nie ma czym oddychać, na czole pojawiają się kropelki potu, w parę chwil zamieniam się objuczoną bagażem, białą a właściwie różowiutką jak prosiaczek nędzną, spoconą istotę, która myśli jedynie o jednym: opuścić to miejsce jak najszybciej. Czuję zmęczenie. Ostatnie dni to promy, autobusy, taksówki. Prawie 2 dni jechałem do Pekinu z Seulu. 10 minut później już wiem, że zamiast w linię niebieską wsiadłem w czerwoną. Jechałem w kompletnie innym kierunku, na wschód. Tego poranka zgubiłem się parokrotnie. Informacje w metrze są bardzo kiepskie. Zauważam, że nie ma ujednoliconych informacji. Niektóre wagony mają elektroniczną mapkę z oznaczeniami na jakiej stacji znajduje się pociąg i jaka jest następna. Inne wagony mają tylko mapki w języku chińskim, a inne w ogóle nie mają oznaczeń. Muszę się cofnąć i znaleźć odpowiedni pociąg. Przesiadka, szukanie odpowiedniego przejścia, schody, ludzie, tłok. Mrówczy pęd przed siebie. Cisza. Nikt nie rozmawia, nikt nic nie mówi. Czuję na sobie wzrok innych współpasażerów, inny czytają gazety, nie wiele osób bawi się telefonami komórkowymi, wiele osób po prostu śpi. W końcu wysiadam na Xizhimen. Tu muszę wyjść z metra i przejść 200 metrów do budynku gdzie zaczyna się linia 13.
Linia 13 jest stosunkowo nową, ukończoną w latach 2002-2003. Tutaj zamieniam swój żółty bilet na właściwy , który wkładam w automatyczną bramkę. Podobnież jak w Japonii. Potem dowiaduję się, że duża część metra zbudowana została dzięki pożyczce zaciągniętej u Japończyków. Tak więc metro jest bardzo podobne. Wagony na tym fragmencie są już klimatyzowane. Znajduję miejscówkę do siedzenia i ruszamy. Tutaj metro jedzie właściwie cały czas nad ziemią. Co mnie uderza po wejściu do wagonu, to specyficzny zapach. Zapach marihuany. Myślałem, że mam jakieś omamy i halucynacje, ale potem rozmawiałem, ze znajomym, który często jeździ tą linią i miał te same spostrzeżenia. Zapach gandzi jest tak mocny, że od razu zrobiło mi się wesoło. Do dziś nie wiem skąd ta woń, za każdym razem jak wsiadałem w trzynastkę czułem się jak w coffee shopie.
Wysiadam na Wudakou skąd odbiera mnie Radek. Jechałem dwie godziny. Potem ta sama podróż zajęła mi 3 razy mniej czasu, ale już wiedziałem jak się poruszać.
Pekińske metro to pierwszy tego typu projekt w Chinach Ludowych. Budowa rozpoczęła się w 1965 roku. Pierwszy odcinek z głównego dworca kolejowego do Pingguoyuan otworzono w 1969. Jednak aż do 1977 roku trasa ta była tylko do użytku służbowego, normalni obywatele miasta nie mogli jej używać. Do dnia dzisiejszego powstały 4 linie. Dopiero w ostatnich latach ktoś wpadł na pomysł aby metro było również użyteczne dla osób niepełnosprawnych. Niektóre stacje wciąż są nieprzystosowane dla inwalidów. Widząc jednak jak szybko postępują zmiany, jestem przekonany, że to tylko kwestia chwili. W latach 2003 – 2004 władze usunęły wszelkie sklepy z metra – ponoć po to aby zwiększyć bezpieczeństwo. Według informacji, jakie znalazłem w Internecie, metro w Pekinie było jednym wielkim bazarem a dziś nie kupisz nawet wody mineralnej.
Niektóre stacje wyglądają lepiej. Pierwsze co rzuca się w oczy to wysokość sufitu i monstrualne kryształowe żyrandole. Pasażerowie metra to raczej średnia klasa. Bilet na metro jest 3 razy droższy niż na autobus, a dla biedniejszych Chińczyków to sporo. Wciąż autobusy, motocykle i rowery to główne środki transportu.
Pewnego wieczoru wracałem na Wudakou z placu Tiananmen. Jak zwykle zmieniałem linię na Xizhimen. Tym razem nie było tak łatwo. Ścisk zaczął się tuż przy schodach. Porządkowi uformowali ludzką masę, używając rąk i metalowych bramek, poganiając wszystkich, wykrzykując coś przez megafony. 20 minut krok za krokiem sunęliśmy do wyjścia. Schody ruchome zostały wyłączone. Już na samej górze czuć było rebelię w powietrzu. Wychodzących z metra oddzielono metalowymi bramkami od tych co próbowali wejść. Na zewnątrz szalała burza. Prawie tajfun. Widziałem jak ludzie starają się schronić pod dachem metra. Pot, wilgoć, ścisk. Policja przeganiała tych co próbowali wyjść używając pasu dla schodzących na dół. Poczułem się jak na koncercie Heja w Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu w 1991 roku. To coś w powietrzu, tysiące ludzi, zapach potu innych, klaustrofobiczna histeria. W końcu się udało. W życiu nie wychodziłem z metra przez 40 minut.
Plany na przyszłość – olimpijska gorączka.
Po raz pierwszy od trzydziestu lat metro w Pekinie będzie poddane całkowitej renowacji. Wszystko na olimpiadę w 2008 roku. Prace zaczną się jeszcze w tym roku. Przewidywany koszt inwestycji to 518 milionów dolarów z czego aż 445 przeznaczone będzie na nowe składy pociągów jak i stworzenie automatycznego systemu sprzedaży biletów. Zmienione zostanie właściwie wszystko. Pociągi, sygnalizacje, obsługa komputerowa, usprawnienia dla inwalidów. Na linii żółtej (L-13) już częściowo wprowadzono półautomatyczny system biletowy. Sprawa wygląda jednak tak że bilety kupione na innych liniach są ręcznie wymieniane na jednorazowe bilety, które pasażer wkłada do slotu w bramce. Stare trakcje o długości 52,2 kilometra zostaną wymienione na nowe stalowe trakcje, które mają ponoć zredukować hałas jak i spowodować, że jazda będzie bardziej łagodna. Prace dokonywane są w nocy pomiędzy 00:30 a 4:00 rano, kiedy metro jest zamknięte. 180 pociągów zostanie wymienionych na klimatyzowane składy. Obecnie na pociąg trzeba czekać około trzech minut. Czas ten zostanie skrócony do 2,5 minuty, co jest międzynarodowym standardem. Ukończenie prac przewidywane jest na 2007 rok. Do tego czasu pasażerowie będą mogli dokonywać transferów na jednym bilecie. Do 2008 roku długość wszystkich linii wzrośnie do 300 kilometrów a system przejmie 20 % całego transportu publicznego w Pekinie. Dziś każdego dnia 2 miliony ludzi używa kolejki podziemnej.
To już moja druga wizyta w Chinach. Wcześniej przemierzałem na motorze południe, nie wjeżdżając do dużych miast i wielkich metropolii. Wyjechałem zachwycony. Tym razem było inaczej. Trafiłem do Pekinu, który jest jednym wielkim szarym blokowiskiem, pospiesznie zamienianym w miejsce dobre do życia. Wszystko na użytek zbliżającej się olimpiady. Rząd chiński z rozmachem tworzy miasteczko olimpijskie, nowe stadiony i obiekty sportowe, naprawia infrastrukturę i komunikację miejską. Wszystko będzie najlepsze, największe, naj naj naj. Ale po drodze coś się zatraca. Gdzie szczerość? Uśmiech na twarzach ludzi? Miłe słowo? Cudzoziemcy wciąż traktowani są podejrzliwie, co będzie jak przyjedzie setki tysięcy ludzi z całego świata? Za tymi wszystkimi liczbami, traktującymi o niesamowitym rozwoju Chin brakuje tego czegoś. Może za mało widziałem, duża barierą jest także język, może moja wiedza jest za mała. Ale instynktownie czułem, że coś nie gra. Do Chin wrócę, wcześniej czy później. I na pewno przyjadę do kompletnie innego kraju. Zmiany następują zbyt szybko, aby ktokolwiek mógłby to ogarnąć i zrozumieć.