Colorado wcale nie takie colorowe

Stalem jak ten osiol. W padajacym sniegu. Spozniony o 67 minut. Wszystkie autobusy byly pelne wiec zaden sie nie zatrzymal. Autostop. No i spozniony o 1,5 godzin znalazlem sie w pracy. Wlasciwie to sie pogubilem. Jedna praca to lepienie burito, druga zmywanie naczyn, trzecia zmywanie naczyn, ale w restauracji a nie hotelu. Plus dwie prace nieaktywne: sharp shooters (robienie fotek ludziskom na stoku) i praca w picafreaku – wypozyczalnia strasznie badziewnych filmow amerykanskich. Aha no i jeszcze cos tam w stylu pomocy w pralni. No coz. Robie kariere. Zmonopoilzowalem rynek pomywaczy garow i jestem z tego powodu niezmiernie dumny. I zmeczony. 5:30 pobudka. Zmywanie. Sluchanie w kolko Haujuduen Hauaja Haj etc. na ktore juz przestalem odpowiedac – czasem wydobywajac ciche Wassap? 12:00 Koniec pracy – snowboard. Deska i pass jest – jedziem. 16;00 Prysznic i do Winter Park Downtown. Praca w Deno’s – najstarsza knajpa w miescie. Wchodze na kuchnie – niezly kociokwik. Ale atmosfera fajna. 23:50 Powrot autostopem do domu… wino, baka, cos do zarcia, pare zdan a propos dnia z Marasem i Justa. Nie pisze. Nie mysle. Nie robie zdjec. Czasem moze. Zmeczenie materialu. Szczegolnie po tym wczorajszym dniu. Jeszcze miesiac. 15 kwietnia konczy sie sezon a ja mam straszna ochote aby zobaczyc Stara Hawane…

Ten wpis został opublikowany w kategorii americana i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.