Nie przypuszczalem nigdy w zyciu ze zostane basista w rokendrolowym zespole. Ale tak wyszlo. Mike gra w bandzie na bebnach rzekl ze potrzebuja basisty. Ja w zyciu nie dotknalem tego instrumentu, ale co tam. NO wiec zwalilem sie dzis na probe.
Mike, ja, koles o wygladzie anorektyka z dlugimi blond wlosami i jeszcze jeden z ruda broda. Onanisci solowkarze. Zespol nazywa sie Cheese (ser po polsku jakby ktos nie kumal)i gra wyjatkowo podla muzyke. Rock, niby ciezki ale nudny, kolesie wywijaja pseudo solowki i wcale sie im nie dziwie ze nikt z nich nie chcial byc basista. Zostalem wiec ja. Smiac mi sie chcialo wlasciwie na poczatku tylko troche, ale potem juz nie moglem wytrzymac. Na lodowce zdjecia BonJovi, White Snake, def lepard i mnostwo tego typu gowna. Potem sie zjawil wokalista. Koles z trwala koloru platyny, wasiki, kolczyki, umalowane oczka, rajtuzy i kowbojki i jakis kretynski tszert.
Oj, jestescie jeszcze nie gotowi? oh. oh… – rzekl i wyszedl obracajac sie na piecie.
Wtedy stracilem zludzenia. Ten boyzbend z gory skazany jest na porazke. A ja stracilem szanse aby zostac gwiazda rocka. Przeciez Sid Vicious gdy gral w Sex Pistols to udawal ze potrafi cokolwiek zrobic na gitarze basowej. A ja gram calkiem spoko – oporcz tego ze nie trzymam rytmu. Ale oni tez nie trzymaja.
Pogralismy dwie godziny. chyba odejde z zespolu – jakos do nich nie pasuje…
PS.
Od poniedzialku praca w KFC Taco Bell (wieczorem a z rana jako pomywacz w hotelu). W koncu zaczalem robic kariere i wystartowalem w wyscigu szczurkow… ;)