Archiwa tagu: hongkong

live from the escalators

 

Opublikowano travel | Otagowano

hk 6 rano – to był dziwny tydzień

Opublikowano common life, travel | Otagowano

hong kong

Opublikowano travel | Otagowano

Tuktuk stories – last episode – Z Yangshou do Hongkongu

Znów nie wiem jak nazywa się miasto w którym się znaleźliśmy. Znaleźliśmy pokój w jakimś szemranym hotelu w wąskiej uliczce odchodzącej od głównej drogi prowadzącej do Guangzhou. Nie mamy kasy, pijemy zieloną herbatę i przyjmujemy delegacje tutejszych prostytutek – wieść się o nas rozniosła więc przychodzą oferując swoje wdzięki, bezskutecznie – cóż, białasy spłukane poza tym biegunka męczy … ;)

Dzisiejszy dzień dziwny. Dziwaczny. Atmosfera coraz bardziej zagęszczona, temperatura sięga 35 stopni w cieniu, wilgotność może 90%, słońce i deszcz na przemian. Mam sraczkie i średnio się czuję, czarny humor dopisuje jednak – nawet wtedy gdy Ian zgubił mojego iPoda z 3500 kawałkami – podczas jazdy autostradą. Biegał potem w kółko jak oszołom próbując go znaleźć – bezskutecznie – zszokowany zaoferował mi, że odkupi mi nowego w Hong Kongu.

Wyruszyliśmy wczoraj z Yangshou – po pięciu dniach obijania się. Wymieniliśmy właściwie cały silnik w tuktuku, za grosze, ale nie widzę możliwości aby wszystko od teraz szło jak po maśle. Rura wydechowa (klasyk) odpadła już po 50 kilometrach – stopiły się struny od gitary trzymające wszystko w kupie. Jak zwykle droga i widoki rekompensowały niedogodności. Droga całkiem przyzwoita oprócz 30 kilometrów rozkopanej jezdni w kurzu i błocie – ale to już przerabialiśmy uprzednio wielokrotnie. 

Wieczorem dojechaliśmy do Wuzhou – po 40 kilometrach ścigania się po krętych drogach z 3 motorowerami. Młodzi Chińczycy koniecznie chcieli pokazać jak szybko potrafią zasuwać na swoich maszynach – w końcu po szaleńczej jeździe poszliśmy wszyscy na browara. Wuzhou  jak wszystkie miasta zaznaczone większą kropką na mapie którą mamy okazało się całkiem sporą metropolią – przepięknie zlokalizowaną. Domy towarowe, oświetlone przesadnie ulice (ciekawe ile wydają na energię elektryczną), McDonald’s, KFC, drapacze chmur etc. W centrum znajdujemy nędzny hotelik za 58 yuanów w którym  czekała już delegacja komarów. 

12 czerwca, niedziela

Miało pójść gładko ale nie poszło – dzień skończył się jednak nieoczekiwanie szczęśliwie.

Przed południem opuściliśmy miasteczko w którym spędziliśmy noc. W miarę szybko przejechaliśmy drogą numer 321 do Guangzhou. Ale gdzie się zaczyna Guangzhou? Już dawno opuściliśmy góry Yunanu, pola ryżowe, kręte górskie drogi, niewielkie wioski. W ich miejsce pojawiły się betonowe autostrady, tysiące ciężarówek, miliony ludzi, miasta z kilometra na kilometr były coraz większe aż przerodziły się w jedno wielkie miasto. Moloch. 60 kilometrów przed Guangzhou wjechaliśmy do miasta i wciąż z niego nie wyjechaliśmy. I będzie tak do samego Hongkongu. W Guangzhou klasycznie się zgubiliśmy. Nikt nie był wstanie nam nawet powiedzieć gdzie jesteśmy. 3 mapy i kierowanie się na wschód aż w końcu w tej betonowej dżungli dostrzegłem znane mi chińskie znaki (zhang shan da dao) które złożyły się na nazwę ulicy mającej przerodzić się w drogę g107. Miasto jest przeogromne – ślimaki autostrad tworzą pulsujące żyły aglomeracji, nie ma czym oddychać, powietrze jest tak zanieczyszczone, że po 4 godzinach kluczenia w tą i we tę głowa mi prawie eksplodowała z nadmiaru dwutlenku węgla i spalin. Tysiące wieżowców, blokowiska, niezliczone centra handlowe i szalony ruch drogowy. Oczywiście nie obyło się bez urwania chmury – deszcz przerwał poszukiwania na dobrą godzinę. Gdy w końcu znaleźliśmy się na drodze do Shenzhen tryumfowaliśmy. 

Happy end – zatrzymaliśmy się w jednym z obskurnych miast, skąpanych w deszczu i błocie. 9 wieczór – trzeba się posilić. Mięso z grilla, piwo i tłum ciekawskich. Przysiadł się do nas człowiek bez nogi i nawiać począł o swoim ciężkim życiu (tak podejrzewam), zrobił się jeszcze większy tłum wokoło naszego plastikowego stolika pod parasolem (dostaniemy pewnie order od komitetu centralnego za odciąganie chińskich obywateli od telewizorów). Pojawił się też Andy (nazwę go Sceptyczny Andy – bo nie mógł uwierzyć, że przejechaliśmy Chiny Południowo Wschodnie na tym złomie co wabi się Sarah, a także w wiele innych rzeczy). 26 letni Andy (dobre imię dla Chińczyka) okazał się równym gościem, siedział z boku ze swoją żoną i dzieciakiem i postanowił zagadać, a angielski jego na całkiem przyzwoitym poziomie. Wypiliśmy parę browarów, zjedliśmy furę kurzych łapek, rozmowa toczyła się na wiele tematów, aż przyszła późna pora i trza było poszukać hotelu. Andy znów wybawił nas z problemu – płacąc za hotel z klimatyzacja, super prysznicem, tele – nie chciał słyszeć o żadnej kasie z naszej strony choć nalegaliśmy, ale nie za długo ;)

W końcu odpoczynek. Jutro ostatni etap – zostało 150 kilosów do Hongkongu. 

2005.06.13 | 18.42

Hongkong. W końcu. Do Shenzhen dotarliśmy ekspresowo – jak przypuszczałem miasto się nie skończyło – aż do samej granicy. Na dworcu kolejowym klasycznie wkurwiliśmy chińskich oficjeli (jeden tak się zasapał, że prawie z umarł z nerwów zaciągając się chińskim szlugiem) – zero pomocy, zero angielskiego, zero kooperacji – no no no no i machanie rękami – a myśmy tylko chcieli znaleźć miejsce dla Sary. W końcu – w podziemiach 4 gwiazdkowego hotelu za 10 yuanow za dzień Sara znalazła miejsce spoczynku. 

Potem pociągiem do HK. Tim (którego poznałem w Mui Ne w Wietnamie) wciąż się nie odezwał, więc szukamy miejsca do spania…

More shit soon

Opublikowano travel | Otagowano , , ,

HK

Cala wczesniejsza wiedza o HK opierala na filmach kung fu, produkcjach z Jackie Chanem, czy filmach Won Kar Wai. Takze kostiumowe filmidla z dzielnymi Brytolami wywarly na mnie „niezapomniane” wrazenie. Cos tam czytalem, cos tam widzialem, ale bez glebokich analiz. Wyobrazenia czesto mijaja sie z rzeczywistoscia. I wiedza na temat danego regionu moze byc zapdejtowana tylko i wylacznie przez kontakt – z zapachami, ludzmi, jezykiem i calym mnostwem szczegolow. NIe mam zadnego przewodnika z soba, cala wiedze czerpie z tego co widze, badz uslysze, wiec prosze nie brac rzeczy jako pewnik. To po prostu bardzo subiektywna sprawa – tak ja moje zdjecia i teksty… (takie ostrzezenie)

Szmal, kasa, mamona, mani, mani, mani

To pierwsze co uderza. Jeszcze nie czuc zapachow, nie slyszysz dzwiekow ulicy, szczegolnie gdy pierwszy kontakt to sterylne lotnisko polozone na 2 wyspach, 25 km od centrum HK. Wszedzie ostrzezenia o zakazie palenia, smiecenia, plucia i podobnych, podlegajacych karze do 5000-1000 HK (1 HK$ = 0,5 zeta). Potem jazda do centrum. Najtansza opcja to autobus a21 za 33 hk$ – zawozi cie prosto pod hotel. Ale o tym pozniej. Mialo byc o kasie. Widac ja wszedzie – fantazyjne wiezowce (w tym trzeci pod wzgledem wysokosci na swiecie), drogie samochody, niesamowita infrastukura, wiszace mosty,tunele, wielopasmowe autostrady, lacza wyspy HK w jeden wielki pulsujacy i niesamowicie oswietlony o zmroku organizm. Genialni i przebiegli Chinczycy czekali do konca zanim Angole oddali zajebiscie przygotowane miasto – pelne siedzib bankow, instytucji, z najwiekszym przeladunkowym portem na swiecie. To musi sie samo krecic (no byl maly krach na poacztku lat 90tych).

Wybor towarow, dobr z calego swiata zadowoli kazdego porzadnego gadzeciarza. Sam prawie wpadlem w pulapke, na szczescie nie mam kasy na bzdeciki (pozwolilem sobie tylko na obudowe wodoszczelna do ixusa, przyda sie na nurkowaniu w Tajlandii). Jestem fanem sprzetu foto – jest go tu za duzo. O wiele. Najnowsze aparaty, szkla, akcesoria po zajebistych cenach – jezeli chodzi o zakupy to HK to raj dla konsumentow ;)

Ludzie

7000000 zjadaczy ryzu, owocow morza. Przede wszystkim Chinczycy – zarowno ci stad jak i nowi Chinczycy, ktorzy sa wlasciwie tania sila robacza. Oczywiscie tez biali – widoczni wlasciwie tylko w centrum na wyspie, sa kadra menadzerska, pracuja w wielkich korporacjach. W wiekoszosci wszyscy mieszkaja w klitkach, szarych wiezowcach – wciaz nie wiem w jaki sposob zbudowanych (tzn wiem, konstrukcje z bambusa sa najlepsze) – na dole w garazach stoja mercedesy, royce rollsy, beeeeemki. Myslalem tez ze wszyscy mowia tu po angielsku. EEEERR – blad – trudno sie dogadac w miejscach gdzie przebywasz najczesciej czyli na ulicy, pytajac o droge czy tez w knajpie (hehe to jest problem, szczegolnie gdy menu w najtanszych miejscowach jest po chinsku). Jeszcze jedno – brak usmiechu – ludzie jak maszyny zasuwaja przez miasto. Moze tez tak jest ze jest zimno, dzdzyscie, mlgiscie i deszczowo. Ale idzie wiosna…

Oczywiscie nie brak tez przybyszow z innych stron swiata… Sa tu wlasciwie wszyscy

Skojarzenie jedno – wielkie miasta swiata – Londyn, NYC ….

Ordnung muss sein!

Jak juz wspomnialem. Na pewno nie tak jak w Singapurze (gdzie moze dojade w najblizszym czasie) – przadek musi byc – na Kowloon nie tak bardzo – szczegolnie w okolic Temple Street, gdzie bardziej czuc Chiny. Wystraczy jednak wziac Stary Ferry na wyspe i od razu wszystko sie zmienia. Mozna jesc z chodnika . Ostrzezenia, nakazy, zakazy sa wszedzie „trzymaj psa na smyczy” „zbieraj jego kupke” „nie pluj” „nie pal” „nie jedz” … nie oddychaj. choc przez to oczywiscie jest milo i ladnie. Beton nie przygniata. Wystarczy pojsc na wzgorza, pelne sciezek, miejsc biwakowych. W samym miescie jest wiele parkow, miejscowek gdzie mozna usiasc, sa tez ogrody botaniczne, parki zabaw dla dzieci, boiska. Wszystko niewiadomo jak upchane. Nie zdazylem jeszcze pojechac za miasto (pewnie za drugim razem, przy powrocie sie uda), lecz jak mi wiadomo sa tu miejsca (HK ma 1000 km kwadratowych) gdzie latwo mozna uciec od cywilizacji.

Chunging Mansions

Mieszkam tu. Tzn jestem, nie wiem czy mozna nazwac to mieszkaniem, raczej cela, ktora dzielilem do dzis z Erykiem z Krakowa (spadl do Chin dzis wieczorem). Teraz jestem w innej celi – jedno osobowej, z widokiem na ciesnine i futurystczne wiezowce. Chungking to kilka wielopietrowych wiezowcow, ze wspolnym parterem, pelnym sklepow, sprzedawcow wszelakich dobr, jak i cial (tu chodzi bardziej o sprzedawczynie), hinduskich knajp; wokolo kraza sprzedawcy „oridzinal” rolexow z Pakistanu, Indii, Mongolii – nawiedzeni naganiacze za kazdym razem probuja zapodac ci pokoj w swoim hotelu (nie rozpoznaja cie – zgodnie z regula – white is white, black is black, yellow is yellow). Mieszkam w Travellers Hotel – fajne i tanie miejsce. I dziwne. Pelne przygodnych podroznych, jak i stalych bywalcow. Czesc z nich pracuje tu jako nauczyciele angielskiego czasem trafi sie tez rola (tlumu) w tanim filmie made in hongkong. Jest tez John – obsikany i brudny Anglik chory na Parkinsona, ktory przyjechal tu 25 lat temu i juz zostal. Dzis kupilem mu fish and chips – w barze Loko Lak. Szef hotelu niejaki William, Chinczyk z HK, wlasciwie nie wie co z nim zrobic, bo on Angol juz tu byl zanim ten zdazyl pojawic sie na swiecie. Smutna sprawa. Reszta ekipy caly dzien wlasciwie siedzi w tzw „livinig room” i gapi sie w TV na ktorym zapodaja Animal Planet czy Discovery Travel (hehe, choc masz egzotyke i nieznane za oknem, twoim oknem jest wciaz telewiozor, chyba latwiej go ujarzmic, ale bardziej uzaleznia, rzeczywistosci nie przelaczysz pilotem… chyba tacy jestesmy)

SARS i inne

Hm. Nie widac ludzi w maskach. Oprocz pracownikow na ulicach (ale to raczej o smog idzie sprawa). Kurczaki jak sprzedawali tak sprzdaja – psy widzialem tez – ale takie mile puszyste pieski rasowe na wystawie robiace kupe – wszystkie na sprzedaz, jako nawieksi przyjaciele czlowieka. :)

…..

luzne mysli i spostrzezenia… jak zawsze zreszta. w poniedzialek jade do Bangkoku. Mam nadzieje ze kasa bedzie mniej szla niz tu.

Opublikowano travel | Otagowano ,

skok

Opublikowano travel | Otagowano ,

hong kong

widok z dachu mojego hotelu… wrzucam zdjecia tylko z ixusa, z duzego nie ida, bo nie da sie dysku podlaczyc… co jakis czas cos wpadnie ;)

Opublikowano travel | Otagowano ,

victoria peak

wlasnie wjechalem, net za darmo przez 15 minut wiec korzystam

za oknem panorama HK, zimno jak cholera, ubrany na cebulke zasuwam po miescie,

dzis pobudka o 6 rano. na korytarzu wciaz trwala impreza (tuz za sciana mojego pokoju – celi).wypilem dwie herbaty, wysluchalem zwierzen jakies chinki a propos jej marzen o japonii i o tym ze chce sobie kupic dom.

sterylnie czyste ulice z rana, niewiele ludzi, szybko docieram Star Ferry na druga strone ciesniny, na wyspe, gdzie miesci sie centrum biznesowe miasta

kawa w starbucks i z buta. martwi mnie kompletny brak swiatla, wszystko szare i plaskie. na pewno zmienie rezerwacje aby wpasc tu po raz drugi w drodze powrotnej

platanina korytarzy, przejsc, tuneli. tlum porusza sie sprawnie, wg strzalek, znakow. nie ma balaganu. wszystko jak w futurystycznym snie. masy urzednikow zasuwaja w uniformach, jak w filmie Gattaca

zaraz czeka mnie zejscie z gory, wiec uciekam… pozdro

Opublikowano travel | Otagowano ,