Metrem. Kuflowozem. Pociagiem.
Stamford
Wpadam do starych znajomych. Osa, Siwy, Aga, Marzena nie moze sie spotkac bo ma mala coreczke. Dzwoni tez Pokryw – jezdzi na trackach po stanach.
Eh… browce, „browce”, gadki przy starej pizzy, TV, pierdou pierdou o robocie, pracy na budowie, malowaniu mieszkan, starych ludziach z LO, podworka czy podstawowki. Osa wozi mnie swoim nowym-starym buickiem za 200$, wielkosci czolgu „Patrz kurwa jaki mam woz, stary”. Osa sie bujal. Po Europie. Paryzach i Londynach. Siwy swiruje az milo ;). Aga wyglada pieknie, rzesko i mlodo. Ma mustanga i bawi dzieci.
A co sie z toba dzialo? A co teraz robisz? A pamietasz tego..ehh… ?
Co sie stalo z nasza klasa? Heh. pewnie kazdy zadaje sobie te pytanie, przynajmniej raz na .. kwartal? niewazne – wazne ze zywot sie kreci – zadzwonic trza czasem, napisac maila, pamietac o ludziach. Pamietac. Chyba ze nie ma kogo pamietac. Lub sie nie chce.
Potem objad na greenpoincie. Blowdynki kelnerki, swiergotajace urocza i soczysta polszczyzna, dresiarstwo jak w Warszawie i po dwa zywce na leb, ktorymi popijamy befsztyk. Wieczor w ukrainskiej dyskotece gdzie radzieckie disko rozwala mi mozg. Uciekam. Porannym pociagiem pelnym LUDZI PRACY. To taki pociag jak z Lodzi do Warszawy. Szelesci New York Times. POciag zakloca dzwieki produkowane przez SIORBACZY KAWY…
Wysiadam na Grand Station. Poranne, zimowe, porazajace slonce.
Zjazd z miasta. Jade w gory. Gdzie snieg, snowboard i smazenie kurczakow/zwijanie buritos. Zycie jest piekne :)))) heh…