Dni mijają. Naprawiam swój uliczny hiszpański przez 6 godzin dziennie – 4 godziny w szkole i dwie zadania domowe. Postępy, postępy, nowe rzeczy, samodyscyplina, upór.
Dwa dni temu Canon EOS 50 zmarł na dobre i obiektyw 50mm. Coż, teraz został mi cyfrak, EOS 3 i 20 filmów.
Jeszcze parę dni do końca roku. Sylwester? Nad oceanem, nad jeziorem bądź w mieście. Się zobaczy. Ekipa się powoli zbiera.
Dni gorące, noce chłodne. Z wulkanów się czasem coś podymi, jakieś opary i wybuchy. Wulkan jakoś nie wydaje się niebezpieczny, niebezpieczne są raczej sztuczne ognie, od których w ciągu 3 dni zginęło 27 osób w Gwatemali. Paranoja. Wszystkich ofiar było 45 – noże, bójki i wypadki samochodowe.
Aaa… ziew… zmęczony jak pies. Cały dzień się coś dzieje. Łazę po mieście z aparatem i pstrykam – przez resztę dnia – hiszpański. Wieczór – piwko, internet i czasem impreza.