Z rana, po 3 godzinach spania, zapodalem kawe, zadzownilem do ambasady Kolumbii, przyjechal Michael (koles z Niemiec, z ktorym sie codziennie imprezowalo w Montanicie).
Mam wize, plany sie w miare wyklarowaly i zamiast zapodawac autobusem przez zajete przez rebeliantow tereny, wale samolotem do Bogoty lub od razu na Karaiby. Potem skok do Nikaraguy, Hondurasu, Belize, Gwatemali, Meksyku.
Takie plany, pewnie sie zmienia, jak znam zycie.
Znam?
Chyba nie. Wczoraj rozmowa z dziewczyna ze Stanow na wozku inwalidzkim. Wybryk z czasow mlodosci, 90 mil na godzine, pijani przyjaciele, Hawaje, swietowanie zakonczenia szkoly…
7 lat na wozku. Teraz podrozuje przez Ameryke Poludniowa. Bo jest trundo. Nigdy nie czula sie szczesliwsza w swoim zyciu. Nie wiem sam, na jej miejscu trzeba byly by byc, odpukac…
Dziwna rozmowa, o 3 rano, i jeszcze pijany Andy z Chicago, ktory uciekl ze stanow na Kostaryke (prawo go scigalo i chyba nadal sciga). Teraz bedzie uczyl angielskiego przez rok w Quito. Rozmowa o bolu, wypadkach samochodowych, cierpienu. Nie moglem spac w nocy za bardzo. I slonce tak ladnie z rana przygrzewa…