CARIOCAS i autobusy

Gesty tlum. Kazdy gdzies pedzi. Jak na Nowym swiecie w Wawie, londynskim City czy na Wall Street w NYC. Cecha wspolna dla centrum wielkich miast. Przed siebie, za swoimi sprawami. Centrum Rio. Drapacze chmur, setki zoltych taksowek. Ludzie obijaja sie o siebie. Latwo stracic glowe, rozum, dusze lub portfel.
Poznaje Carle. Robie jej zdjecie cyfrakiem. Ta raduje sie i zaczyna sie konwersacja w miksie jezykowym (portugalski, hiszpanski, angielski – jedno wielkie esperanto). Wlasciwie to ona zna tylko portugalski. Mieszka przy plazy, ma piekny usmiech, brazowe oczy i jest informatykiem. Obiecuje mi pomoc w sprawie zrzucenie i przeslania fotek na strone. Ma w chacie kompa ze zlaczem USB . Wymieniamy sie mailami. Ma sie odezwac. Potem sie zegnamy. Cmok cmok. Dwukrotnie w policzek zgodnie z obowiazujacymi w Rio zasadami bon ton.

Szare chmury bezczeszcza blekitne niebo.

McDonald`s – zjadlem jak zwykle zestaw chicken. Zawsze psiocze na maca ze syf, ze sraczko-rako-tworcze zarcie. Tasmociag. Ale przyznaje z calego serca ze ze zawsze mam tu gwarancje przyzwoitego kibelka i odpoczynku na plastikowym krzesle. Moge siac i siedziec – ile mi sie chce. I nikt na lapy mi sie nie patrzy.

Estranxero – czyli obcy. Taki jestem w tlumie. Przybywam znikad i jade donikad. Dla nich to nie ma znaczenia. Sa ludzmi miasta. Ludzmi Rio. Oni sa CARIOCAS. Cariocas to kawa z mlekiem, czasem czarna, rzadziej samo mleko. Tudziez herbata na zolto zabarwiona cytryna. Samba, impreza, karnawal, 12 trupow na dzien, plaza, fale, CHRYSTUS, cukier, sprzedawcy kukurydzy i PILKA NOZNA. Na reklamach naklejanych na autobusy szczerzy sie siwiejacy juz PELE. Ponoc jemu sie udalo – wiec nie za bardzo go tu lubia….. tak slyszalem – czy to prawda?

Pogon za czasem, swiatlem aby robic zdjecia. Zle zrozumiane zdajnie, bledna informacja. I 3 godziniy spedzone w autbusach miejskich. Wlasnie mi leb peka o dzwieku otwieranych pneumatycznych drzwi. Spoznilem sie na ostatni pociag na DZIZASA czyli na gore gdzie stoi posag Chrystusa. Bezsensu. Jutro postaram sie dotrzec tam wczesniej.

Autobusy. Kazdy przejazd kosztuje 1 reala. Wsiada sie z tylu. Autobus mozna zlapac wszedzie i wysiasc wszedzie. pelen luz i chill out. Kierowcy sa mistrzami swiata i mam wrazenie ze nie za bardzo lubia zycie. Tylko czemu kurwa ryzykuja zycie setek tysiecy ludzi dziennie! hehe… po prostu adrenalina mi czasem uszami plynela…. Czasem do autobusu wpadaja kolesie ktorzy cosik sprzedaja – z reguly slodkie cukierki i gumy do zucia.
Siedze sobie dzis i pisze. Ktos mi cos nad glowa mowi. Mysle sobie – pewnie sprzedawca slodyczy. Kiwam glowa przeczaco i nawet jej nie podnosze. Istotka sie nie zmywa. Podnosze w koncu leb. A to mala dziewczynka. Wraca ze szkoly. Rozowa walizeczka. Siada kolo mnie i cos mowi. I dziekuje ze jej ustapilem miejsca. Glupio mi sie zrobilo…. Ta nic – usmiecha sie i odpakowuje z papierka truskawkowego lizaka. Nabokov sie klania – panie Pogoda…. ;)))) hhhihihih..

Mam ochote na CAIPIRINHE. to narodowy napoj Brazyijczykow. Alkohol + limonka + cukier + skruszony lod. Zaraz sie przekonam co to to jest warte.

No i jeszcze jedna rzecz – KINO i TOMB RIDER. Angelina jako Lara, dzungla, i totalny odpal. No zobaczymy… jutro relacja…

Ten wpis został opublikowany w kategorii americana i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.