Trochę niepotrzebnie utkwiliśmy w Oslo – rozległe, przeżute przez wielką dżdżownicę miasto na wzgórzach, nad morzem, w lesie i na skale – chyba mają tu wszystko – rowery i narty i kajaki i skocznię narciarską. No i szkoda, że nie byliśmy w klimacie na to miasto. Przygotowania do kolejnych tygodni trzeba było poczynić, a w międzyczasie Leo po raz pierwszy od urodzenia zachorował, równo w swój 10 miesiąc życia dostał sporej gorączki. Po której po 20 godzinach nie było śladu. Strachu napędził bo uśpiona nasza czujność została przez brak jakichkolwiek problemów z malutkim. Ale już jest git i jedziemy dalej.