Lalibela

Ta nazwa od dawna chodzila mi po glowie. Nie pamietam kiedy po raz pierwszy przeczytalem o tym miejscu. Czy to stare numery National Geo czy tez Heban. Ale pewnie bylo to wczesniej. Mniejsza z tym.

11 kosciolow wykutych w skale od lat przyciagaja historykow, badaczy, podroznikow, pielgrzymow z calego swiata.Taka mala Jerozolima. Miejsce swiete dla etiopskich chrzescian – magiczne i frapujace i pewnie zostanie zadeptane przez turystow.

Zanim wylecialem z Bahir Dar odwiedzilem apteke aby cos na katar i gardelko kupic. No pan aptekarz sprzedal mi lek na alergie czy cos takiego. Myslalem ze zejde po nim. Odmienne stany swiadomosci przez 24 godziny juz myslalem ze mam malarie czy w ogole umieram. Sprawdzilem rzecz u lekarza – aptekarz z Bahir Dar chcial mnie chyba ukatrupic.

Czujac sie obloznie chory tuz po przylocie zadekowalem sie w Tukol Village – ogromny pokoj, w ograglym tradycyjnym domu z czerwonego piaskowca z widokiem na okoliczne gory. Dobrze mi to miejsce zrobilo.

Nastepnego dnia umawiam sie z moim przewodnikiem o 5:30 rano. Przewodnicy w ogole sa nie potrzebni w Etiopii – ale narzucaja sie oni niemalze sila. Choc ten akurat sie przydal – moglem sie wbic na teren kosciolow o 6 rano – na dwie godziny przed otwarciem dla turystow. Chcialem uniknac spotkania z wycieczkami, ktore zjezdzaja sie busami, terenowymi toyotami oblegajac najbardziej efektowne wizualnie miejsca juz od momentu otwarcia.

Bylem wiec w stanie zrobic zdjecia podczas porannej mszy. Koscioly pelne lokalesow opatulonych w „gabi” – biala szate. Koscioly robia wrazenie – choc od paru miesiecy poludniowa i polnoca grupa kosciolow (granica jest rzeka Jordan) przykryte sa konstrukcjami z betonu i stali.

„Kosioly przetrwaly 900 lat i musza kolejne 900” – rzuca Abraham, moj przewodnik.

Pytam czy widzial „Piaty element” – ten nie wie o co chodzi. Ale wlasnie takie wrazenie wywieraja na mnie te konstrukcje – jakby nad starozytnimi budowlami wyladowaly ogromne statki obcej cywilizacji.

Labirynt przejsc, uliczek, tuneli, zakamarki, jaskinie, koscioly – zanurzam sie w ten swiat na caly dzien. Wracam w te same miejsca o roznych porach dnia. Najwieksze wrazenie robi kosciol Swietego Jerzego, wykuty w skale na ksztalt greckiego krzyza. Jego doskonaly ksztalt mozna podziwiac z gory albo wejsc tunelem do jego wnetrza.

Po poludniu spotykam dziadka, ma jasna skore chodz wyglada jak Etiopczyk. Wita mnie Bon Giorno , parla Italiano? – odpowiadam ze rozumiem troche i wymieniamy pare zdan. Starszy pan pochodzi z Erytrei choc jest Wlochem ma 82 lata i przyjechal do lalibeli w pielgrzymce.

Samo miasteczko jest straszna dziura. Mecza dzieciaki, ktore scigaja turystow przez caly dzien. Wieczorem gasnie swiatlo gdy siedze w jednej z malych knajpek – jem okropny ryz z warzywami slonymi na maxa. Postanawiam nie konczyc posilku i wychodzac z knajpy nie zauwazam rowu betonowego – dziury pol metrowej. Rozpierdzielam sobie lewa noga – klaycznie to samo miejsce co wczesniej w Indiach a potem w Kolumbii. Dobrze ze nic nie zlamalem. Doczlapuje do hotelu – opatrunki i gleba spac.

Ten wpis został opublikowany w kategorii on the road, reportage, travel i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.