Jeszcze jeden dzien w takim powolniackim tempie. Wlasciwe oba dni zlaly mi sie w calosc. Przyjazd na desce do pracy. Jak sie okazalo dzis se nie pozmywam. Coz, wypilem na slneczku Pilsnera z CZechami (Krecha i jego znajomi), potem na gordite i kurczaczka w KFC – jestem kombatantem kurczakowym wiec wykarmili mnie za friko. Maras nadaje z Mexico. Justa zgubila paszport – i maja przesrane – wlasnie jada do polskiej ambasady w MC. Wiec lukajcie do Marasa – bedzie chyba ciekawiej w ich relacji z Mexico niz mojej… heheh…
Od jutra nie mam gdzie mieszkac – tzn. nie mialem – wyprowadzam sie, bo placilem tylko do konca miesiaca, mam nadzieje ze wlascicel gdzie mnie nie dopadnie, bo z ekipa Marasa i JUsty zbeszczescilismy piekna brazowa wykladzine. Przenosze sie do laski z ktora pracuje – Laura – mieszka wraz z druga lola w chacie na wzgorzu i maja dla mnie troche miejsca. POza tym maja net. Mialem wczesniej przeniesc sie do Romela i dwoch Meksow – ale jak bylem tam ostatnim razem, to zapach latynoskich skarpet pustawianych po parapetem nie pozwalal na egzystencje.
W koncu ustawili mnie do kolejki po eos d60, wyglada na to ze poczekam jeszcze do 26/maja. Na stronie sklepu mozna sprawdzac status swojego zamowienia…
7 koncze prace – 9 odbieram ostatnia kase – 10 jade do Denver – moze pojade przez cale stany do NYC, biorac samochod z Auto Drive Away – placac tylko za bajure – to jakies 3 dni w drodze. A jak nie to samoliet…