Archiwa tagu: sven on the road 2011
Sven Eurotrip 2011
Sven on the road… again… almost….
Sven on the road 2011 zaczął się dość pechowo…. ale po kolei.
Piątek
30 kilometrów za Kłodzkiem w stronę granicy czeskiej wypadek. „Śmiertelny” przekazuje mi facet w białym vw golfie stojącym przede mną od 20 minut w kolejce samochodów gdzieś pomiędzy Domaszkowem a Wilkanowem. Nie czekam. Nawracam niezdarnego kampera na wąskiej dziurawej drodze i jadę do pierwszego drogowskazu. Wilkanow 3 km. Nawijam po jeszcze węższej drodze, zgarniając dachem gałezie tunelu drzew. Jadę na pamięć, GPS tu nie pomoże. W końcu wyjeżdżam na drogę do Międzylesia. Zupełnie zapomniałem o tej okolicy. Zapomniałem i wygląda na to że inni też o niej zapomnieli lata temu. Opuszczone domy, zamknięte sklepy GS, zarośnięty PGR i przystanki autobusowe na których autobusy z Bystrzycy do Międzygórza zatrzymują się raz dziennie.
Sven jest po generalnym remoncie. Nie oczadza czarnym złem z rury wydechowej lewego tylniego koła, wycieraczki działają a nowe czeskie głośniki wygrywają album Blur „13” – przypadkowa płyta z połamaną okładką. Dobrze się jedzie, choć pada niemiłosiernie. Od tygodnia pada…
Z mozołem wbijam się na pierwsze wzniesienia, a potem górka za Kralikami, porażająco nudne „wioski bez ludzi” wzdłuż drogi numer 11 i dojeżdżam do autostrady przy Mohelnicach. Olomouc, Hranice i bliska sercu i płucu Horni Becva…
Znów góry, ze Svenem gorzej. 30 km/h na konsoli, żólwim tempem pokonuję kolejne kilometry. To nie płaska Estonia czy Finlandia. Przeskakuję do Słowacji – tutaj zaufałem GPS – zmęczony, ogłuszony dźwiękami silnika i radia na ful, omyłkowo zamiast do Ziliny skręcam na Povazską Bystricę. Reflektuję po 20 kilosach i trzeba zawracać na Martin. I tu najgorsze serpentyny. Noc. Chciałbym już być u Siski w domu na Kralikach…
Sobota
Ciężko wstać. 400 kilometrów i 8 godzin telepawki. Ale musimy się pakować i zakupy zrobić.
Baumax, Tesco, Nay.
Nie many jednak drive’s. Zmęczenie wychodzi. Dużo emocjonalnie się działo. A ostatnie miesiące tysiące kilometrów zrobionych pomiędzy Polską, Słowacją, Czechami, Austrią.
Niedziela
Późny wyjazd z Kralików. Sven w miarę jedzie. Zvolen, Nitra i autostrada na południe.
W Bratysławie wieje, wicher świszczy betonowo w zaukach osiedla gdzie mieszka siostra Siski.
W nocy dojeżdżamy do Wiednia.
Poniedziałek
Od rana załatwianie, ogarnianie, wysyłanie, przenoszenie.
Wiedeń poniedziałkowo wyczilowany. Na dzielnicy niewiele się dzieje. Zamkneli kolejny sklep.
o 12 Już w drodze. Słabo idzie. Nie ma jak rozmawiać bo głośno w kabinie. Jedziemy na południe – na GPS wbiłem Arles. Choć po 20 kilometrach wkęciła mi się Albania i Rumunia – po pewnej chwili wróciliśmy do uprzednio wymyślonego planu. Planu którego za bardzo nie mamy – jedynie mgliste zarysy.
Im dalej w Alpy tym Sven ma coraz gorszą kondycję. Rzęźi, piszczy, miauczy, furka i turkocze. Wyprzedzają nas wielkie ciężarówki i autobusy. Z górki idzie lepiej, nadrabiamy (rekord 104 km/h) choć kakofonia dźwięków zupełnie przeszkadza w kulturalnej rozmowie nowożeńców. Siska głośno się zastanawia czy w Austrii nie ma oddolnego limitu prędkości na autostradach.
W pewnym momencie z dobrze znanego nam chaosu dźwięków wybija się jeden piskliwy okraszony efektami świetlnymi reprezentowanymi przed czerwoną ikonkę brakującego oleju. Rasthof. Wygląda na to, że coś jest nie tak. Na samochodach znamy się na tyle, że nimi jeździmy – a rok temu w Skandynawii przez 5 tyg i 8000 km nie mieliśmy żadnych technicznych problemów. Po jakimś czasie skręcamy na wioskę gdzie ogarniamy serwis samochodowy. Okazuję się że wycieka nam olej jak szalony i prawie zatarł się silnik.
No tak, Sven ma 25 lat. Jeszcze dwa i znamienne „27”.
Mechanik radzi dolać wszystko co mamy, zjechać na camping niedaleko and jeziorem i czekać do rana – w miasteczku jest większy warsztat – tam może pomogą.
Camping jest super. Nad jeziorem, cicho, prąd, prysznic, woda i czill.
Poniedziałki są zawsze nagorsze.