Archiwa tagu: colombia

LOT 059 i AMERYKA CENTRALNA….

Dzis rano wstalem wczesnie. W nocy szalal jakis maly huraganik. Taganga w okolicach Santa Marty. Moje lozko w zbiorowej sali bylo tuz przy oknie bez szyb, tylko kraty i niebieska szmata. Warunki spartanskie ale za dolara wybrzydzac nie bede. Wiec obudzilem sie. Kurz na ulicy, wschodzace slonce. Zjadlem 4 banany i 2 mandarynki. Spojrzalem w kajet – wychodzilo na to ze dzis jest 11 grudnia. Wygrzebalem z plecaka LP CENTRAL AMERICA. Mapa. Trasa. Kraje. Duzo tego, pomyslalem. Mechanicznie spakowalem plecak, pozegnalem sie z brygada i wlasciwie nie wiedzac co robie wskoczylem do taksowki i pognalem do miasta. Byla 9 rano. Miasto dopiero gotowalo sie do dlugiego goracego dnia.

Avianca. Linie lotnicze. Bedac w malym transie i kierujac sie wizja rychlego przybycia do Ameryki Centralnej zakupilem bilet do najblizszego miejsca gdzie moglbym bez wizy pojechac. San Jose, Kostaryka. W Panamie Polaczkow nie chca – papiery, wizy, prosby do konsula – juz mi sie nie chcialo. Wiec celem byla Kostaryka. Bilet. Taxi. Szalona jazda na lotnisko. Potem nie mialem jak zaplacic taksowkarzowi – problem drobnych pieniedzy. Suma 10$ i juz problemik powstaje. Lece z Santa Marty do Bogoty…

***

Bogota. Lot 059 kolumbijskich linii lotniczych AVIANCA. Jestem spozniony. Wskakuje do samolotu na 30 sekund przed odlotem. Wszystko przez biurokracje, balagan na lotnisku, brak borading pass, wojskowa kontrole i klotnie o scyzoryk, ktory mi w koncu zabrali (zapomnialem go wrzucic rano do duzego plecaka).

Lecimy. Rozdali zarcie, kawe i piwo.

Przypadkowo koles siedzacy za mna zbyt dlugo przygladal sie lewemu skrzydlu. No i zauwazyl ze cos cieknie. I to calkiem sporo. Zglasza stewardesie. Ta oczywiscie blyszczy trenowanym od lat usmiechem w stylu nie-ma-co-sie-obawiac, ale wola kapitana. 10 minut potem wracamy do Bogoty…

prosze panstwa mamy informacje z lotniska musimy wracac prosze zachowac spokoj za 15 minut bedziemy na lotnisku El Dorado nie ma co sie obawiac wszytsko jest pod kontrola to dla Panstwa bezpieczenstwa

Wyrzucil sie siebie Pilot. Spokojnie to tylko awaria a ja chcialem zapytac Czy leci z nami pilot… Pamietam scene z jednego z tych filmow, gdy Leslie Nielsen (ten siwy kolo z Nagiej Broni) wciska kit pasazerom, ze wszystko jest w porzadku, a w miedzyczasie rosnie mu nos, jak Pinokiowi….. hehe…

Ladujemy. UFff… Wypad z samolotu. Gadam z kolesiem ktory wyczail ze cos jest nie w porzadku. WYCIEK PALIWA jak sie okazalo. Felippe – perfekt angielski, uratowal nam wszystkim dupe. Wystarczyla by godzina wiecej. ISKRA. DUUUP. I Bart wita sie z aniolkami (badz z Lucyferem – w zaleznosci od mojego konta z grzechami).

O 19.00 w koncu odlatujemy. Znow zarcie, tym razem kurczak, a chwile potem wymiotne turbulencje. Me gusta aviones me gustas tu. Manu Chao spiewal. Kurde stary, ja juz chyba nie lubie samolotow.

San Jose. W koncu. Jestem w Ameryce Centralnej. Kostaryka. Czyli na polski – Bogate Wybrzeze. No rzeczywiscie. Jakos inaczej. Czyste lotnisko. Sklepy, McDonaldy, amerykanskie samochody. I drozej. O wiele drozej. Ciule na lotnisku gubia pare rzeczy z mojego plecaka – przewodnik, i wszytskie moje plyty MD. Na szczescie – sie wszystko odnajduje.

Taxi do centrum 10$. Wsiadam w autobus za dolara. W pol godziny jestem w hotelu za 4$ (najtanszy w miejsce) o dumnej nazwie GRAND IMPERIAL. Moj pokoj to samobojcza cela 2×2 metry. Da sie jednak zyc…

BOHATEREM DNIA jest Felippe z Bogoty, Colombia. Muchas Gracias, Hombre

Opublikowano americana | Otagowano

SANTA MARTA i okolice

Santa Marta. Pozdrawiam z tej okazji wszystkie MARTY jakie znam – a znam ich trochie ;)))

W?a?ciwie to wpadłem do miasta tylko na internet i do banku – bo mieszkam w malej rybackiej wiosce – 15 minut drogi od centrum Santa Marta.

No i mam kaca. Bo spo?ywa?em rum z kola.

Mialem cos madrego napisac, ale nic mi do glowy nie przylazi. Bo coz mozna napisac? Ze leze w hamaku, czytam ksiazki w ichnim jezyku, prowadze debilne konwersacje w Spanglish z jednym szalonym Francuzem, grajacym wszystkie kawalki Manu Negry i Manu Chao. Francuz – Erik, studiuje lingwistyke w Tuluzie, ale gada po angielsku jak … kazdy zwykly Francuz. Moze dlatego ze jego jezyki wiadace to arabski i chinski. Serio. Heehhe… Poza tym snuje sie znami 30 letni koles z Nowej Zelandii – Cliff – sobowtor Kurta Russella z czasow Wielkiej Draki w Chinskiej Dzielnicy. Pojechani przesmiewcy ci kolesie, wiec jest zabawnie.

Kolumbia. Zaczynam coraz bardziej lubiec ten kraj. Genialne miejsce. Tylko za bardzo porywaja, przemycaja, zabijaja, kradna. Ale to drobnostki, o ktorych kazdy powinnien jak najszybiej zapomniec, bo latwo mozna zalapac paranoje, zwariowac i trafic do psychiatryka w Medellin.

Poza tym jest swiatecznie. Koledy, choinki (z puszek po piwie), cycate murzynki za czerwonymi czapami swietego Mikolaja. Czuc Dziada Moroza wszedzie. Feliz Navidad :))

Coz, nie bede tutaj towarzystwa zanudzal, zmykam na plaze i brudny hamak. Poklony…

 

Opublikowano americana | Otagowano

PLAYA BLANCA FOTO

Pare obrazkow, na krotki zimowy dzien w POLSCE. Bez zbednych slow. Bo sie niedlugo utopie w ich potoku.

koral1

playa1

na_polow2

playa6

 

 

playa7

playa4

smile_baby

playa8

playa_kiwi

palmy3

palmy2

cocoholik

na_polow1

hombre2

quo_vadis

playa10

playa_dorada

playa5

hombre1

playa9

fortuna

palma1

playa_kloda

playa11

hamak

bart_playa

playa2

noorek4

wilbert

lancha_vieja

playa3

palmy1

bart_playa2

 

noorek1

noorek2

 

Opublikowano americana | Otagowano

PLAYA BLANCA

Znalazlem sie w miejscu gdzie CZAS sie nie liczy. Tryb zycia wuregulowany jest wraz z przybyciem nowych ludzi , lodzi, wschodami i zachodami slonca, przyplywem i odplywem. To wszystko. Przykladowo – kolacja codziennie o zachodzie slonca – ryba, ryz, salata, piwo.

I wcale nie jest to wyspa. To tylko skrawek ladu, wystarczajaco oddalony od cywilizacji, aby mozna bylo uznac go za WYSPE. To PLAYA BLANCA (BIALA PLAZA). Dostac mozna sie jedynie lodka badz tez promem, przekraczajac rzeke na rozklekotanej ciezarowce, pelnej tubylcow. Siedzialem tak, na pace, pot sie lal i lal sie tez olej z peknietego worka z rybami, usmiechniete czare twarze wokolo mnie, reggae KOLEDY (!!!) i wesoly kawalek o Osama bin Ladenie (dudniacy rytm i glos reggaemuffina).

Dluga plaza, WIELKI BLEKIT, rafa koralowa, 200 czarnoskorych mieszkancow, paredziesiat palm i niezliczone lisciaste, rozlozyste drzewa dajace przyjemny cien.

Pobudka o wschodzie slonca, kawa, kokos, lezakowanie, zdjecia, na chwile chwila zapomnienia w podwodnym swiecie, aby powrocic na zalazna sloncem plaze. Poza tym oganialem sie nie tylko od wrednych much i komarow – tez od kolesi probujacych wciasnac ci wszystko co sie da.

Nie ma elektrycznosci, slodkiej wody, prysznica, nie ma lozka, jest tylko hamak z moskitera, nie ma sklepow, telefonu, internetu. NIC NIE MA, albo jest wszystko.

Czytam ksiazki. HI FIDELITY (Wiernosc w Stereo, Nick Hornby). Swietna sprawa, wczesniej lyknalem po polsku, ale nawet w ichnim jezyku czytalao sie wybornie, spokojnie w jeden dzien. Druga rzecz to CHASING CHE (SLADAMI CHE badz w innym tumaczeniu W POGONI ZA CHE). Patrick Symmes ruszyl na motocyklu sladami Che Guevary. Wyborna rzecz, z niezlym tlem poltyczno ekonomicznym. Ale tez rzecz o zwyklym niegdys czlowieko, co stal sie REWOLUCJONISTA.

To taki maly raj na ziemi. Mozna sie wylaczyc, co z radoscia zrobilem. Dawno juz nie lezalem na plazy. PUSTEJ PLAZY. Patrzac w gwiazdy.

Az zasnalem…

* * *

A propos POLITYKI i znienawidzonego atykulu ktory wlasnie przeczytalem…. Zamieszanie klasyczne. Glosy oburzenia, krzyk i harmider, zgielk i paranoja. Mozna to bylo oczywiscie przewidziec i wcale sie autorce (autorce?) nie dziwie, ze spartolila profesjonalnie robote i teraz pewnie pochlipuje (chlip? co tam u ciebie stary?) z cicha przygnebiona gniewem pisarzy-grafomanow-blogowiczow. Co bys nie napisal bedzie zle. Piszesz o blogu – zjawisku – i chcac nie chcac wsadzac wszystkich do jednej szuflady: wiolke, adomasa, chlipa, bscibziolka.blog.pl, minimala pschola, onananistow, wierszokletow, prorokow, masonow, skinow, nauczycielki, zwyklych lobozow majacych dostep do sieci, dyslektykow, mnie, moja siostre ( na szczescie kochani rodzice bloga nie prowadza), magdale-pisarke-prawdziwa, gejow-ukrytych, sekretarke szefa, nocnego stroza i niesmiertelna krysie jande, ktora juz nie jest akorka, jesy wybitna blogowiczka. I CO MAMY??!! KOCIOKWIK. Nikt nie jest jednakowy. Wystawianie opinii wszytskim na bazie 5 pamietnikow cybernetycznych to blad, ktory moze autora artykulu kosztowac zycie. Poza tym dziennikarze w wiekszosci nie stosuja metody Stanislawskiego, jak De Niro czy Dustin Hoffman – nie beda prowadzic bloga przez miesiac aby potem o nim pisac.

Jak powstanie atykulu ktory zadowoli wszystkich bez wyjatku – prawdziwy dupowlazacy knot, skasuje bloga i wraz z nim samobojczo caly blog.pl (hhehe…). Zreszta swego skasuje niebawem – albo przynajmniej zawiesze – huhhuh. nasza zima zla uhuhua – ale nie dla mnie…

 

Opublikowano americana | Otagowano

BYLEM KOLUMBIJSKIM CINKCIARZEM

Czulem sie przez chwile jak bym gral w PULP FICTION – w tej scenie gdy kolesie paraduja w krotkich spodenkach i debilnych t-shirtach. Tak wygladalem w ten upalny poranek gdy z Alfim zasuwalismy po miescie – od banku do banku. Co wlasciwie robilem? Wymienialem kase. Duzo kasy. Cala fure. 5000$. Wszystko slicznie legalnie i bez problemow. Czeki podrozne, gotowka. Rzecz sie rozchodzi o to, ze mieszkancy Kolumbii legalnie moga wymienic jednarazowo niewielkie ilosci kasy i musza placic 3% prowizji i jakies podatki. Obcokrajowcy – do 10000$ bez zadnych innych formalnosci – potrzebuja tylko paszport. Pracowalem dla O. i jego braci. Maja maly kantor – z przeplywem gotowki jak policzylem okolo 100000$ tygodniowo.. Codziennie okolo 15000-20000 papierow. Wszystko dzieki obcokrajowcom. Warto znac tych kolesi jakby cos sie stalo – bo oni znaja wszystkich z kolei.

Tak wiec zarobilem dzis troche kasy. Bedzie na wiecej suchych bulek. Nie pojechalem tez na wyspe. Dopiero jutro.

Spotkalem innych oszolomow. Mieszkajacych tu. Robiacych dziwne interesy. Ludzi co porzucili wszystko co wczesniej mieli…

Jest taki kraj na swiecie. Dziwny kraj, kraj szalony – to pewnie dlatego niektorzy przekrecaja jego nazwe na LOCOMBIA (loco – szalony, po espansku). To takie miejsce gdzie ludzie przyjezdzaja zyc – zyc na maxa. Ludzie z przeszloscia, Europejczycy, Amerykanie, ktokolwiek. Zostawiaja domy, samochody, dobytek. Biora gotowke i osiedlaja sie tu, nie ogladajac sie za siebie.

NIE OGLADAJAC SIE ZA SIEBIE.

Spotkalem paru z nich. Szalenstwo w oczach, totalny rozpierdol i zarazem chec zycia. CARPE DIEM. Kurde, chwytaja dzien i to jak. Pieniadze, majatek przestal dla nich byc priorytetem. Rzucili wszystko w imie ZYCIA – w kraju okaleczonym przez wojny, zamachy, kartele narkotykowe – kraju magicznym, kraju mojego ulubionego Marqueza. Rzucili wszystko w imie zapachow, slonca, upalow, muzyki, nieustajacej imprezy, spoconej koszuli na plecach przez caly bozy dzien. W imie milosci moze? A moze dlatego ze za bardzo kochali KOKAINE. Albo mieli dosc? A moze po prostu nie mieli wyjsca. Starali sie LAPAC DZIEN u siebie, w rodzinnym kraju i zaszli w konflikt – z prawem, spoleczenstwem, rodzina etc.

Czy ktos z WAS uczynilby taki krok? Aby opuscic DOM i pojechac gdzies — i zaczac wszystko od poczatku. Nie mowie o krajach „cywilizowanych” jak USA, Niemcy — gdzie jedzie sie za groszem i cierpi czasem katusze. Mowie o miejscu gdzie bezstresowo mozna dozyc starosci i umrzec…

 

Opublikowano americana | Otagowano

CARTAGENA dzien 4

Caly dzien robienie zdjec. W brudnych podworkach, na targu, w malych zakladach rzemieslniczych, na ulicy i w autobusie. Wlasciwie wszedzie. Przynajmniej probuje. Bo nie jest latwo. Bialas z aparatem krecacy sie po podworku wyglada zdecydowanie podejrzanie.

Wieczor. Zbiorowe spozywanie rumu na tarasie hotelu. Atmosfera jak zawsze miedzynarodowa. Jest tez Alfred – 41 lat, koles z Polski z narzeczona Marianna – od 20 lat w Norwegii – juz o nim pisalem wczesniej, bo spotkalem typka w Montanicie. Wiec co. Pijemy.

Z Wolfgangiem z Niemiec i Jeanem z Francji walimy do najgorszej speluny na naszej ulicy. Dwie sale. W pierwszej 3 stoly i pare krzesel. Ciemno – gola zarowka daje nikle swiatlo. Serwuja piwo i goraca muzyke. Brak mlodych ludzi. Siedza jegomoscie i podstarzale, lub wrecz stare kurwy z grubym makijazem na twarzy. Wszyscy pijani. Saczymy browczyka i rozmawiamy o wynikach losowania do MS, Georgu Harrisonie i Kolumbii. Koles siedzacy w drogu leci w pewnym momencie na pysk. Nikt nie przerywa imprezy. Najlepszy z tego wszystkiego jest kibel – znajdujacy sie w sali tanecznej (gdzie siedzmy) – oddajacy mocz odgrodzony jesy lepka carata od reszty. Muzyka. Rumba. Rumba…

Yo soy policiant – rzecze wielki czarny koles w czerwonej koszuli
Claro, si si – potwierdzamy.

Koles przysiada sie, w kolko powtarzajac mantre: YO soy policiant (jestem policjantem). Wyjmuje portfel i dobywa swa legitke – rzeczywiscie, gliniarz, o imieniu Jorge. Prawie gubi wszystko co ma. Karty kredytowe, papiery, legitki, zdejcia dzieciakow etc. Opowiada o swoim alkoholizmie, pracy, zlych ludziach, bandytach, strzelaninach.

Opuszczam miejsce – po drodze zaczepiaja mnie jeszcze dwie stare kurwy, chcace mi possac. Wracam. Ide spac. Mam dosc dnia. Jednak w nocy budza mnie odglosy. To dwoch kolesi ktorzy mieszkaja w tym samym pokoju – Robin i jego Batman. Tak ich powinniem chyba zaczac nazywac – bo kolesie urzadzili sobie cicha sex sesje cmokajac, wzychajac, ssajac i pojekujac. Kurwa mac, nie mam nic przeciwko gejom, ale mogli by to robic gdzie indziej. Dzizass…..

Jutro zmykam na wyspe. Gdzie nie ma elektrycznosci, gdzie jest bialy piasek, niebieskie niebo, slonce i hamaki. 3,4,5 dni… do zobaczenia wiec…

PS.
Kasa sie konczy. Spogladam na konto – i kurka nie za wesolo. Czas przejsc na suche buly i wode :))

alf cartagena_zatoka casa_vienna dziewczynka izirajder jesus kolacja kup_pan_owoc market_cartagena market_cartagena2 market_cartagena3 moja_ulica1 moja_ulica2 moja_ulica3 moja_ulica4 obuwniczy polaco_kiwi przedmiescia1 przedmiescia2 przedmiescia3 przedmiescia4 przedmiescia5 skoooter  ulice yo

 

Opublikowano americana | Otagowano

FOTOGRAFIA CARTAGENA

Oczywiscie z problemami (zostawilem plyte z instalkami w Quito) – zapodalem nowe zdjecia na stronke. Mialem wlasciwie cos napisac, ale goraco jak w piecu… taa… za goraaaco. 1:30 pm, sobota, miasto sie smazo, wyczuwam zapach topiacego sie asfaltu, wentylatory pracuja bez wytchnienia a ja sie ide napic zimnego piwa.

robotnicy_big

mury_miasta4

mury_miasta1

 

mury_miasta3

podpieracz

ludzie_miasta

miasto4

 

bananiarz

pijacka_knajpa

mury_miasta2

w_parku

 

miasto2

bus

kup_pan_gramofon

miasto3

diabelska_maszyna

taxi

pomaranczarz

mecz

zamyslony

pani_kokaina

robotnik2

kolo2

rozleniowiona

robotnik1

stara_kobieta

kolo1

osama_i_ja

robotnicy2

bart_lotnisko1

w_mroku

bart2

lotnisko_quito

miasto1

trup

kapliczka

Opublikowano americana | Otagowano

CARTAGENA

Spac w nocy nie dalo sie prawie wcale. Tzn. dalo sie – bo bylem zmeczony na maksiora i gdyby nie to – nie zmruzylbym oka wcale. Impreza na ulicy – kolumbiance chyba spac nie moga – bo posilkuja sie kawa (znakomita, tania i mocna), ktora serwowana jest dzien caly i ciemna noca. Poza tym pewnie biora koke – ktora jest prawie za darmo. Wszystko doprawione alkoholem, muzyka, goracym klimatem i sen masz z glowy.

Rankiem zmienilem pokoj. Na prywatny i drozszy o 1500 peso (dormitorium 6500). Czyli 3$ za prywat z TV i ogromnym wiatrakiem i 3 lozkami. Musialem sie przeniesc z drugim kolesiem z dormitorium (normalnie placilbym pelna sume)- Robin, Szwed z paszportem kanadyjskim i czeska mama. Spoko koles – okazalo sie ze zna tych samych ludzi co ja, z Montanity.

Miasto. Dzien. Zwariowalem. Od tych okraglych tyleczkow ciemnych laseczek zmiksowanych przez niesamowitego DJ zwanego ZYCIE. Od zapachow. Od slonca. Nieba niebieskiego. Intensywnosc, zar, muzyka, puls. Cartegena. Kolombia. MAGIA.

Ludzie zyja wrecz na ulicy. Widzisz co sie dzieje w domu. Siedza na podlodze, na fotelach, lozkach. Ogladam ich przez otwarte na osciez okna, pluca budynkow probuja zlapac troche tlenu dla domownikow. Kolorowe budynki. Czerwien, blekit, ceglasta pomarancz. Troche jak w Wenecji. Poza tym morze i KARAIBY. Tuz, tuz. 3 metry lub rzut mokrym beretem.

Robie zdjecia. Rozmawiam z ludziskami. Stara spiewka Barta – jest sudentem fotografii i robi zdjecia na strone internetowym o TWOIM miescie. Lykaja jak pelikany a ja mam zdjecia. Cyfrowe, celuloidowe i te w glowie, w pamieci. Obrazy.

Hostal Casa Vienna. Swietne miejsce. Internet za dolca. Wszystko dziala na LINUXIE. W miare szybko, darmowa kawa i spoko atmosfera. Poza tym kuchnia na tarasie (choc zbedna jak dla mnie – bo knajpy za 70 centow serwuja pelny posilek wegetarianski – zupa, drugie i napitka).

Dzis liznalem tylko klimat. drugi dzien w Kolumbii. I z tego co widze – wspanialy to KRAJ.

Wieczor. Zapach z dymiacych co 5 metrow grillow, tlum ludzi i temperatura przywodza mi na mysl znow Marakesz. sie cofam myslami…

Z pare dni tu ostane. Wracam do lozka – czytac przewodnik i planowac co dalej….

Opublikowano americana | Otagowano

KOLUMBIA!!!

Nie przypusczalem ze bedzie tak goraco. Generalnie czulem sie jak w pieprzonej reklamie szamponu do wlosow – ta sama fryzura, inne warunki atmosferyczne, inne miasto.

Quito – wiosna, soczyscie i radosnie.
Bogota – jesien, ciezki deszcz, 16 c.
Cartagena – upal, 40 st.c., zapachy, kolory, muzyka.

Wiatrak pracuje bez przerwy. Casa Vienna – 2,5 $ za dormitorium. Jest jakos inaczej. Kompletnie inaczej.

W samolocie bylem niezywy. Efekt ostatnich dwoch dni i upojnych nocy do 7 rano, aby potem wcale nie polozyc sie spac.

Quito – nie chcieli mnie wpuscic do pieprzonego samolotu. Bo nie mam biletu wylotowego z LOCOMBII… nie mam, oczywiscie ze nie mam. Laska bardzo starala sie sprzedac mi bilet na trasie BOGOTA – NYC. Smiechu warte, idz pani w chuj z takim zartem. Coz – 15 minut pokazywalem im bilety, paszport zapelniony w 75% (czemu nie robia paszportow 100 kartkowych??), wizy, pieczatki, papierki, tlumaczylem – z obolaym jezorem, nie wymawiajac RRRRR oczywiscie. W koncu. Nareszcie.

Potem spalem, probowalem zjesc kurczaka w samolocie – ale sie poddalem. Kraj z gory. Zielono i pieknie. Kraina Marqueza. 100 lat samotnosci. Na razie to ja mam 150 dni samotnosci…

Wieczor. Moze pojde cos zjesc. Z radia mecza nowy cienki jak kiszka z woda (zadna niespodzianka) przeboj Brintey. Ale ale, chwile potem SHAKIRA z przebojem Suerte, co za szczescie prosze panstwa…. 20 tydzien na pierwszym miejscu w Kolumbii… Shakira to wlasnie z Kolumbii jest. Ale popularna wszedzie. Cala Latino America nie moze wyjsc z podziwu.

Dotarlem na kraniec kontynentu. Po 5 miesiacach. Ale to jeszcze nie koniec.

To bedzie najgoretszy grudzien w moim zyciu.

 

Opublikowano americana | Otagowano