Nieuchronnie zbli?ali?my się do punktu od którego mo?no było się oddala? na nowo. Lecieli?my nawet nie przed siebie. Bo nie było siebie i nie było przed. Wpakowani w kwadratowe ?ciany mentalnego statku. By?a? tam ty , byłem ja, by?a ciocia i kuzyn Maciek, babcia, s?siad, policjant z drogówki maj?cy ca?y baga?nik ?apowkarskich CD (istnia?a nawet nieformalna lista przebojów w?rod glin ?apowkarzy). By?a mama tato siostra brat. By? te? kochany telewizor, dziury w drogach, pies, kot. By?a te? ogromna równina, zielone ugory, nieu?ytki nieu?ywane przez nadu?ywaj?cych rolników. Zabrali?my nawet z sob? góry (małe i za?miecone).
Na statku nie było pilota. Ani kapitana. By?o wiele postaci aspiruj?cych, cho? właściwie sami nie wiedzieli do czego maj? aspirowa?.
Statek cho? budowany przez setki lat, wci?? na pozór udoskonalany nawala? za cz?sto. Trzeba było się cofa? i cofa?. Czasem tez dokonowano aborda?u przez inne statki kosmiczne pe?ne dziwnych stworów z innych galaktyk. W?a?ciwie nie wiadomo czemu, przecie? nasz statek by? skandalicznie chujowy, nieforemny, by? dziwn? Ark? Noego bez „door selection”.
My i nasz pojazd gwiezdny porusza? się przez strony powie?ci bez ko?ca, puenty, happy endu czy te? jakiego? dramatycznego zako?czenia po którym wszyscy się wysmarkali w chusteczk? wielorazowego u?ytku.