Lost in Naoshima.

W poprzedniej notce sparafrazowałem tytuł „Hiroshima moja miłość”. Teraz po spędzonych tu czterech dniach bardziej porównywałbym całą historię z serialem „Lost”.

Mamy wyspę. Jest pagórkowata, porośniętą gęstym lasem, nad którym w paru miejscach unosi się czarny dym. Porozrzucane są po okolicy niesamowite budowle z betonu i stali (Benesse House complex) – niektóre zbudowane pod ziemią (Chichu Art Museum). Właścicielem wszystkiego jest szef Benesse Corporation pan Soichiro Fukutake (700 albo 800 na liście Forbesa) , miłośnik sztuki, który prywatną kolekcję wsadził w niesamowite betonowe dzieła sztuki architektonicznej zaprojektowane przez światowej sławy Tadao Ando. Na drugim końcu wyspy swoją enklawę ma Mitsubishi Materials – ale tam za bardzo wejść nie można.

Benesse House to też drogi i niesamowity hotel, mieszczący w sobię restaurację, spa oraz muzeum z takimi sobie dziełami sztuki (moim zdaniem trochę przypadkowy zbiór dzieł takich gości jak Andy Warhol, Richard Long, Bruce Nauman). Ale już Chichu Art Museum powala doskonałością formy, pomysłowością i minimalizmem zen w wykonaniu ekspozycji James’a Turrell’a. Ascetyczne pomieszczenia, w nich panie galerianki ubrane w białe stroje jak z jakiegoś kosmicznego laboratorium, kierują nas z jednej sali do drugiej, czasem nakazując zdjąć buty a czasem siedzieć i milczeć przez 5 minut. Beton, drewno, zen ogrody, przesuwające się automatyczne szklane tafle szkła i genialne naturalne światło. I chyba najpięknieszy widok na wyspę i morze z małej Cafe. No i najgorsze dla fotografa – ZAKAZ ROBIENIA ZDJĘĆ we wszystkich obiektach należących do Benesse. Paranoiczne zakazy, nakazy, przepisy no i wzrok z kamer przemysłowych obserwujących każdy twój krok. Zakazu nie złamaliśmy. W każdym z obiektów słyszliśmt wydukane „priz noł fotogri”. A w Chichu wręczyli nam plastikową torbę do której włożyliśmy aparaty. ;)

W wiosce Honmura po drugiej stronie wyspy mamy natomiast Art House Projekt – genialny przykład rewitalizacji starych zniszczonych i opuszczonych domów. 6 obiektów i parę niespodzianek (znów James Turrel).

Chodziliśmy sobie po zupełnie opuszczonej wyspie. Naprawdę niewielu mieszkańców spotkaliśmy. Oczywiście czasem przemknął na wypożyczonym rowerze artystowski turysta, japoński hipster czy miłośniczka architektury z Osaki. Ludzie przyjeżdżają tu na jedną noc i znikają. My trochę na luzie spędziliśmy tu 4 noce. Może nie potrzebnie ale przydało się nam trochę spowolnienia sytuacji.

Ten wpis został opublikowany w kategorii travel i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.