Wschodnia Mongolia

[ pisane w iphonie – sorry za literowki i lapidarnosc ]

Poniedzialek

W końcu wyruszylismy. O 7 rano Seke przyszedł pod hostel. Śniadanie w mongolskim fastfoodzie. Potem taxi na wschód. W końcu opuszczamy wielkie miasto. Pod drodze na kompletnym pustkowiu błyszczy ogromny kiczowaty pomnik Czyngis-chana – promienie porannego słońca odbijają się od srebrzystego monumentu. W ostatnich latach w całej Mongolii powstało setki pomników człowieka, który rządził kiedyś połowa świata.

Dojeżdżamy do Baganuur ( po mongolsku Male Jezioro). Wbijamy się do rodziny Seke. blokowisko jak w polsce. Nie spałem w nocy teraz mam moment żeby pospac. musimy poczekać aż Bambol załatwi brykę. Bambol to ziomek Seke – przez ostatnie trzy dni bujalismy się po Ub. Siostra Seke przygotowuje coś do jedzenia i ruszamy. Zanim wyjedziemy na dobre, zwiedzamy jeszcze opuszczone sowieckie osiedle. Przypomina mi się Borne sulinowo w 1993 roku.

W końcu pustka. Wąską asfaltowa droga zbudowana w stepie. Pojazdów niewiele. Zmieniamy się za kierownicą, Bambola ogarnęła senność. Wsiadam więc na jego miejsce i gnam kolejne 100 km toyota sprowadzona z Japonii. Iphone podłączony za pomocą adaptora i bateria sloneczna przez usb . droga bardzo dobra – 140 mozna zasuwac. Jutro bedzie gorzej – naszym celem jest Dadal pod granicą rosyjska.

Zajechalismy do Ondorkhan. Największe miasto w okolicy. Znów klimat radziecko-mongolski. Trzeba coś zjeść . Jesteśmy jedynymi gośćmi w prostej knajpie. Robimy zakupy – prowiant na 2 dni i zjezdzamy z asfaltowej drogi w kierunku polnocnym aby poszukać spania.

U podnóża góry 30 km od Ondorkhan dostrzeglismy stada kóz i owiec a chwilę potem dwie jurty. Po krótkiej rozmowie zostaliśmy zaproszeni do środka.

Khureltogoo (na polski – Zelazna Filizanka czy jakos tak) 88 letnia nauczycielka biologii i chemii. Odkąd umarł jej mąż jest na emeryturze w stepie. Ma jedzenie , świeże powietrze, gra w szachy z przygodnymi gośćmi. Jej dzieci mieszkają w mieście. w drugiej jurcie mieszka młode małżeństwo z 4 letnia córeczka. Pomagają Khureltogoo przy kozach i owcach.

Wznieslismy toasty. Potem jedzenie, jogurt, jeszcze raz wódka, ale w małych ilościach. Przyszedł czas aby zapędzić trzodę do zagrody.

Wyszedłem ma zewnątrz. Reszta gra w szachy. Ja siedzę w kompletnej ciemności i gapie się w gwiazdy.

Wtorek

300 km bo bezdrożach. Niby nic – przez step, parę potoków i lasy. To ze nisko zawieszona toyota dała radę to cud. Zajęło nam to 10 godzin. zatrzymujemy się przy owo na rozstajach dróg – jedno okrążenie, parę kamieni rzuconych na duży stos. Na większości owo leżą rozbite butelki wódki.

Siedzę na schodach drewnianej chaty w Dadal. Właśnie umylem nogi i gapie się na tumany kurzu szalejace po okolicy. To osada na koncu świata. Syberia.

Przyjaciel Seke buduje domy z drewna. Robi sie je z grubych pali bez uzycia gwoździ. Temperatury są tu o wiele niższe niz na stepach więc nieliczni mieszkają w jurtach. Pomimo ze to koniec świata każdy ma komórkę – Mobi com działa bez problemowo.

Zatem ponownie zatrzymujemy sie u lokalnej rodziny. W każdym z miejsc robię polaroida i wreczam rodzinie. mysle ze to najbardziej fair rozwiązanie – polaroidy wychodzą super, z chęcią bym je ze sobą zabrał. Radość jaka sprawiam domownikom tym prezentem jest bezcenna. Polaroid trafia obok innych rodzinnych zdjęć, zazwyczaj koło lustra. W każdym domu widzę taki oltarzyk. Czasem trafiają się naprawdę stare zdjęcia. Zastygniete, poważne twarze, czasem bardzo mocno wyretuszowane, niektóre kolorowane. portrety syna który sluzyl w wojsku
W wielu domach zdjęcia Dalaj Lamy. Dalaj po mongolsku znaczy „ocean”

Zmęczony jestem okrutnie – odleglosci ogromne, czasu nie wiele – całe dwa dni spędzone w aucie. Bambol frikuje za kierwnica, Seke martwi się o kanadyjska wizę, więc komórka nonstop w użyciu.

15 kilometrów od Dadal mieszka 93 letni Zundoi Davag. Słynny na cała Mongolie myśliwy, bohater wojenny. Czlowiek ten utrzymuje, ze swój wiek osiągnął dzięki piciu świeżej krwi zabitych przez siebie zwierząt. Ledwo słyszy ale wzrok ma doskonały. W szopie obok swojej chaty urządził mini muzeum w którym straszą wypchane niedźwiedzie, list, ptaki – jest także skóra białego królika albinosa – pierwszej ofiary która zabił w wieku lat 13. Skórka jeŚli wierzyć ma 80 lat. Potem starzec przebiera sie do zdjęcia – w klapie medale i ordery – najlepszy strzelec, najlepszy sportowiec, bohater wojny z Japonia i 46 innych. Słynie także z potencji – jego trzecia obecna zona ma 41 lat i prawie dała mu potomka – niesety pojawiły się komplikacje i poroniła.

Wymieniamy grzecznosciowe formułki, robimy sobie wspólne zdjęcie, zostawiam mu polaroida i wracamy do dadal.

Once upon in time in dadal – miasteczko jak z westernu. Drewniane domy, sklepy w których miejsce reprezentatywne zajmują butelki wodki. Jest też bar o nazwie „bar”.

Noc. Po kolacji, piwku i klasycznej wymianie złośliwości i żartów pomiędzy mną, Seke i Bambolem , zaleglimy na podłodze. Na łóżku koło mnie leżą też dzieci – chłopcy a na w kołysce słodko śpi 9 miesięczna dziewczynka. Matka jeszcze się krzata, ojciec poszedł na faje. A Seke zaraz dostanie w ryj ode mnie bo cały czas na opór gada przez telefon. Zupełnie ma w dupie ze śpią dzieciaki.

Środa

Obudziły nas ciężkie chmury. Wiem ze jak zacznie padać droga zamieni sie w koszmar. „what do you want me to do?” pyta Seke… Co ja mogę chcieć – trzeba jechać … Damy radę .

W samochodzie cisza, gdy jedziemy przez las. Wygarnalem Seke ze gadał przez tel przez godzinę w domu gdzie wszyscy spia w jednym pokoju. „it’s important it’s my life” odrzekl wzburzony. Na moje argumenty ze dzieci spały – odrzekl to, nie ma problemu, tu w Mongolii wszyscy żyją na jednej kupie. No i racja – zderzenie kultur. Jak bardzo cenimy sobie prywatność

Ciężkie chmury na niebie które prawie zawsze jest błękitne.

Po 100 km zatrzymujemy się aby spytać o drogę. Zapraszają nas do środka – herbata (mleko, sol, herbata składające się na Suutei Tsai). Seke i Bambol gnaja przez 10 minut na koniach, ja w tym czasie robię polaroida rodzinie.

Zatrzymujemy się w kolejnej zapadłej dziurze. Zakupy, trochę zdjęć i dalej przed siebie. Deszcz jednak nie spadł więc może dojedziemy do asfaltu.

Czy w Polsce jest niebieskie niebo? – pyta Bambol.

W Batnarov jemy obiad w jedynej czynnej knajpie. Akurat pierożki z mięsnym nadzieniem zwane „buuz” – wsuwamy po 5 popijając kawa rozpuszczaln i herbata mleczna.

W niedzielę wybory prezydenckie w Mongolii – w osadach rozwieszane są wielkie plakaty obecnego prezydenta ubiegającego się o druga kadencję i jego przeciwnika z partii demokratycznej.

Jeszcze 90 km do asfaltu, jeżeli bryka się nie rozkraczy.Z godziny na godzinę coraz piękniejsze swiatlo. Z ulga witamy asfaltowa szosę w Odnorkhan – teraz jedzie się płynnie i wygodnie – czytam książkę, rozmawiamy, co jakiś czas zatrzymujemy się na siku albo zrobić zdjęcia. W sklepie kupujemy landrynki „pszczółki” – kolejny z polskich produktów. Wcześniej delektowalem się korniszonami „braci urbanek”, drazetkami orzechowymi „korsarz” – nazywanymu tu Ali Baba.

O 21 jestesmy w gorniczym miescie Baganuur – idziemy z chlopakami na kolację i browca. Potem wbijam się do mieszkania starszego brata Seke. Mieszka wraz z żona i dwójka dzieci koło 20 tki. Wraz z nimi żyje też starszy człowiek – Seke nie wie kim on jest . Może się od niego sam dowiem bo mówi po rosyjsku – wygląda jak mongolska wersja Brezniewa.

Czwartek

Strasznie późno zaczety dzień. Wciąż nie wyjechaliśmy z Baganuur. Wygląda na to ze będę musiał trochę popracować w UB przez net – cały czas przywiązany do spraw w Warszawie -szkoda ze tak jest ale taki zawód freelancera.

No i tyle. Dziś za bardzo nie wiem gdzie jedziemy – będziemy się skupiać na okolicy Baganuur i rejonie gdzie żyją nomadzi – 70 km na północ od Malego Jeziora.

Od paru dni nie spotkałem żadnego cudzoziemca – ale atmosfery w stylu zapadłych dziur na prowincji brak. Nikt nie zwraca na mnie uwagi – klimat jak na osiedlu w Polsce tylko wszystko bardzo zaniedbane – połamane chodniki, zniszczone ławki, początek lat 90tych w Polgarii. Mongołowie zawsze woleli żyć w stepie – wolność i swoboda i kobyla młoda. Mobilność to podstawa, czyste niebo, powietrze i przestrzeń – to drastycznie zmieniło się na początku XX wieku. Mongolia jako drugi kraj na świecie po CCCP przyjęła ustrój komunistyczny. Wywarło to wielki wpływ na psychikę i mentalność potomków Czyngis-chana. Szczególnie destruktywne były lata 70te – kiedy to Sowieci zaczęli poczyniac sobie bardziej . Język rosyjski, sztuka, kultura, radziecka siermieznosc…

Znów step i droga choć natrafiamy na rzekę dla urozmaicenia. Bambol zna miejsce gdzie chodził się kąpać nad rzekę jak był mały – wykonuje efektowny skok do lodowatej wody z urwiska.

Osada Srebrny Kon – szybko rozniosly się wieści ze przybył brodaty bialas i Indianin co rozdaje cukierki – daliśmy wcześniej na wzgórzu dzieciakowi „pszczolek” w zamian za konia. Wieści roznoszą się szybko. Podczas obiadu (smażone w oleju buuzy polewane przyprawa z „miś-polu”, do drewnianej budy zlazly się dzieciaki szukające Indiania.

Jeździmy po Srebrnym Koniu szukając ziomka. On wie gdzie są jakieś dobre rodziny do odwiedzenia. kierujemy się za wzgórze w kierunku rzeki – przepiekna dolina, zielony dywan jak na polu golfowym, po którym biegają i pasa się setki koni.

U podnoza góry zajezdzamy do pierwszej jury. Witamy się, siadamy, pijem mleczna herbatę, robię polaroida i idziemy do następnej jurty … Gdy w niej siedzimy i znów pijemy herbatę łapie się na tym ze to zupełnie bezsensu. Wracamy do pierwszej znów. I zostajemy na całe popołudnie, wieczor i noc. Gnanie aby zrobić dwa kolejne zdjęcia jest zupełnie bezsensu.

41 letni Buyamtogtokh i jego zona Baigalmaa maja dwojke dzieci ktore studiuja w Srebrnym Koniu – w chatce pozostal im tylko nowonarodzony synek o imieniu Gwiazda. Bardzo fajni ludzie – wieczorem probujemy zlapac narowistego konia, ktory musi zostac ujezdzony bo zdziczeje do konca (hm…) tak samo z biala krowa ktora Buyamtogtokh lapie na lasso – szalona biala krowa nalezy do sasiada. Ten w koncu pozuje z nia do zdjecia. Tego wieczoru ustawia sie cala kolejka – matki z dziecmi, koles z krowa, mlodzian z koniem, Buyamtogtokh z zona, dzieckiem i sasiadka. Wszyscy chca polaroida – zupelnie nie rozumiem jak ta firma postanowila zaprzestac produkcji materialow…

Piatek

Rano znow temepratura ponizej zera, wstaje o 5, robie pare kiczowatych widoczkow i ruszamy do UBC. Do 12 musze odebrac wize. Znow wertepy i bezdroza – potem droga asfaltowa na ktorej zasypiam. Budze sie w miescie – mam wrazenie jakbym znalazl sie w Nowym Jorku albo w Tokyo. W chinskiej ambasadzie mila niespodzianka – juz chce placic za wize – pani oddaje mi paszoport z chinska naklejka i oswiadcza ze obywatele Polski wizy do Chin maja za darmo (chyba miala stare informacje sprzed wstapienia Polski do Schengen).

Ten wpis został opublikowany w kategorii on the road, project, reportage, travel i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.