Okazało się, że plaż z roku ubiegłego już nie ma. Przedarliśmy się vołoviną przez straszne krzaczory, kierując się w kierunku czerwonej virtualnej pinezki rzuconej na ekranie telefonu. Potem na nogach aby przedzierać się z powrotem – plaży nie było. W końcu odnaleźliśmy ten malutki kawałek widoczny poniżej aby pobyć chwilę sam na sam z brunatnymi wodami dzikiej rzeki. Prawie jak nad Mekongiem. :)
piknik pod piaszczystą skarpą
Ten wpis został opublikowany w kategorii common life i oznaczony tagami warsaw, wisła. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.