Siam Reap i przyjazd do Phnom Penh

Szósty dzień tygodnia. Dzi? rano Daro i Bedur pojechali z Siam Reap do Bangkoku. Zosta?em znów sam w swojej drodze. Ostatnie trzy tygodnie trudno opisa?, mo?e kiedy?. Ale nie teraz. To by? prawdziwy trip, który po sfilmowaniu móglby swobodnie le?ec w wypo?yczalni DVD obok takich tytulów jak: Las Vegas Parano, Pla?a, Alive Dramat w Andach, Mi?o?? Szmaragd i Krokodyl, Wej?cie Smoka, Dziewczyny do wzi?cia, Rejs, Stawiam na Tolka Banana, Trainspotting, Czas Apokalipsy, Indiana Jones. Generalnie gatunki sie pomieszaly, podobniez z drinkami.

Opisanie dobrych chwil jak i z?ych tak aby oddac klimat wymaga prawdopodobnie dystansu. O ten nie bedzie trudno, szczególnie, ze w perspektywie czeka mnie troche pracy, wyjazd do Polski, zalatwianie papierków, reperacja sprzetu, rodzinka i spotkania towarzyskie na róznym szczeblu – mówiac krótko – samonaprawa. Przerwa w podrózy, ale potrzebna i ciesze sie, ze wracam. Na ile? Nie wiem. Optymalnym czasem jest 1-2 miesiace, a najlepiej 1,5 miesiaca. Bedzie ciekawie, pazdziernik i listpad to moje „ulubione” miesiace w Polsce. Poza tym to kraina nie mniej egzotyczna niz Kambodza, Islandia, Mozambik czy Papua Nowa Gwinea. Zreszta jakie panstwo nie jest egzotyczne?

Siam Reap. Dwunasta w nocy. Zagrzybiony pokój w Garden Village. Wiatak, toaleta, dwa lózka, porozwalane resztki mojego dobytku (ostatnio tak malo rzeczy z soba mialem jak pojechalem na wycieczke klasowa w Góry Stolowe w 1986 roku). Na górze trawelersi sa albo po albo przed Angkor Watem. Zreleksowani siedza przy nalesnikach z bananami, cmiac grube dzointy, których niedopalki walaja sie po okolicznych stolach (dzointów jak widac nie kiepuje sie, tylko zostawia do polowy zbakanego na stole, aby inna osoba która pózniej przyszla mogla go sobie skonsumowac). Piwo Angkor znika w zoladkach. W glosnikach jak zawsze to samo. Bob Marley, Jack Johnson, Manu Chao, Budda Bary, Smooth Jazzy i inne rzeczy które nie przeszkadzaja w rozmowie. Ja tymczasem siedze na dole. Czytam ksiazke „Dobre miejsce do umierania”, klepiac czasem cos w kompie. Trudno sie pisze. Do tego mam tylko notatnik. Reszta programów zostala na dysku, który niestety przestal dzialac. W calym tym trzytygodniowym amoku, zapomnialem zbekapowac Chin i Tajlandii. To jednak sie da odzyskac. Komputer swoje przezyl, trafi do serwisu, podobniez aparat (migawka niestety juz przestaje dzialac, mam nadzieje ze jeszcze trzy tygodnie wytrzyma, a jak nie zostanie mi tylko olympus mju na klisze, który pozyczyl mi Junior.

W poniedziek mam nowy paszport, potem jeszcze czeka mnie zalatwianie wiz: kambodzanskiej i tajskiej. Nie obedzie sie wiec bez biurokratycznego gówna, lapówek i innych przygód.

calosc zaczyna mi sie sklejac znów w glowie. Nie nalezy robic jednak planów, z których nie mozna by bylo zrezygnowac. Zycie jest bowiem…

Rano par? dziwnych chwil, zbyt osobistych aby o nich pisa?. Nie tylko tu, ale w ogóle. Mo?e kiedy?. W ka?dym razie wskoczy?em w autobus poranny do Phnom Penh. W GH no9 pusto. Z telewizora hipnotyczna muzyka grana na ?ywo podczas walk bokserskich. Deszcz już przystopowa?, cho? przez pó? godziny tylko go napada?o, że woda si?ga już prawie do kraw?dzi mostku, ??cz?cego dwie strony hotelu. Nie ma nikogo. Siedz? sam i my?l?, że jest dobrze. Mam chyba przelom w calej podrózy. Tyle sie zdarzylo przez te dziewiec miesiecy, ze zlozenie tego w calosc bedzie wymagac czasu. A do tego bedzie jeszcze sequel – ale to się wyja?ni wkrótce.

Ten wpis został opublikowany w kategorii common life i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.