GUARANI UJARANI

Rowery juz na nas czekaly. Po wysmienitym sniadaniu (w posadzie wszystko robia sami – chleb, ciasto, napoje) wskoczylismy na metalowo-plastikowe rumaki – kotre raczej nie wygladaly za dobrze. Zamierzalismy dojechac do miejsca gdzie zyja Indianie GUARANI. Mialem mape okolicy z oznaczona wioska, lecz spytalismy o droge malego czarnego konusa na rowerku. Wskazal ja oczywiscie bez zastanowienia. Pognalismy i po 10 km (pytajac caly czas tubylcow o droge do wioski Indian) dojechalismy do jakiegos miejsca z recepcja i brama powitalna. Kazali nam zaplacic po 3 reale. Wchodzimy. Smierdzi obora, gdacza kaczki, swinie tarzaja sie w blocie. Folwark zwierzecy.
– Where the fuck are these fuckin’ Indians? – rzekl Aasmund…
Okazalo sie ze jestemsy w czyms w rodzaju skansenu. Stary brazyliski kolonialny dom. Brakuje tylko niewolnikow i chlostajacego ich Leoncia oraz Isaury z glebokimi rozterkami. W 3 minuty pozniej wracalismy z powrotem do miasta. Potem jeszcze raz sie zgublismy, az dotarlismy do wioski Guerani. Pomiedzy Indianami przechadzala sie Marie-Julie, poznana wczesniej na Ilha Grande. Starsznie sie ucieszyla gdy nas dostrzegla – mielismy sie spotkac tego wlasnie dnia ale wieczorem.

Dzisiejszy dzien u Indian – byl to pierwszy dzien szkoly – wiec byla impreza. Starcy, kobiety, mezczyzni i dzieci posiadywali wszedzie gdzie sie dalo. Pod scianami szkoly, pod drzewami, na kamieniach. Jedni juz dostali jedzeni drudzy dopiero oczekiwali. W milczeniu. W ogole nie zwracali na mnie uwagi. Siedzialem razem z nimi i robilem zdjecia. Podszedl do nas starszy koles w czapce bejsbolowej i koszulce z Myszka Miki. Dal na ogromny kawal miesa nabity na kij. Z pewna niesmialoscia przyjelismy prezent – odcielismy sobie po kawalku – i rozdalismy wszystko oczekujacym Indianom.

Potem na plazy spotkalismy GUJARANI ktorzy byli UJARANI. GUJARANI UJARANI. Palili ogromna drewniana fajke. Dali mi sprobowac – oczy wyskoczyly z orbit i wpadly w goracy piasek. Gryzacy dym rozpalil mi gardziel. Dziewczynka w koszulce z Bobem Marleym zasmiala sie. Wkrotce smiali sie wszyscy. Szalenczo. I w pewniej chwili przestali. Na trzy – cztery.

Indianie maja przesrane – zyja w czyms w rodzaju rezerwatu. Zyja biednie – jedzenia coraz mniej, bo coraz mniej zwierzat, woda bardziej zanieczyszczona. Codziennie przyjezdzaja ogladac ich turysci. Musza sie czuc jak malpy w ZOO.

Szybki powrot. Tego dnia zrobilismy 60 kilometrow. Dupa mi odpadla, ale czuje satysfakcje.

guarani1

guarani3

guarani4

guarani5

guarani6

guarani7

guarani8

guarani9

——————-
I’m still alive – zyje wciaz – dwa dni przerwy w pisaniu (ciezki dostep do sieci) i juz siejecie panike…. hehe….

Ten wpis został opublikowany w kategorii americana i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.